Upadek na ziemię
bywa fizycznie bardzo bolesny. Każdy się z tym zgodzi. Ale upadek
na margines społeczny? Również jest bolesny. Dla psychiki.
1
Wyobraź
sobie, że od urodzenia żyjesz w luksusie. W najbogatszej dzielnicy
miasta. Twoja matka jest najbardziej cenionym adwokatem, a na
wizytówce ojca widnieje „dyrektor...”. Chcesz iść w jego ślady
i założyć własną firmę, która będzie znana na całym świecie
jako najlepsza w danej dziedzinie. Twoja kilkanaście lat starsza
siostra już dawno temu wyszła za bogatego mężczyznę pracującego
w sądzie. Razem z dwójką dzieci, urocze bliźniaczki, tworzą
szczęśliwą rodzinę. Nikomu w twoim otoczeniu nie brakuje
pieniędzy. Tobie również. I nagle to wszystko znika. Firma ojca
podupada, matka ze stresu traci swoją pozycję, z zawrotną
prędkością dążąc do zera, a małżeństwo siostry, pielęgnowane
przez tyle lat, zostaje zniszczone. Przez jeden mały szkopuł. Jedno
potknięcie. Wraz z rozwodem bliźniaczki zostają rozdzielone. Na
kontach twoich rodziców i siostry widnieje coraz mniej cyfr. Powoli
zaczyna ledwo starczać na rachunki i wyżywienie. A w tych czasach
wszystko co chwilę drożeje. W końcu brakuje pieniędzy na
jedzenie. Twoja rodzina się zadłużyła, co odbija się na was
wszystkich. Coraz częściej rozważają, czy nie oddać ciebie i
twojej małej siostrzenicy do domu dziecka. Wszak masz dopiero
piętnaście lat, a dziewczynka ledwie siedem. Boisz się. I
niedowierzasz. Tyle lat wszystko było w porządku, a tu nagle, z
dnia na dzień, wszystko zaczyna się walić. Szukasz pocieszenia,
którego nikt nie może ci dać. Przyjaciele odsunęli się od
ciebie. Bo stałeś się nikim. Przeprowadzka do mieszkania
bardzo męczy twoją rodzinę. Otuchy dodaje wam fakt, że przez
sprzedaż waszej byłej willi pozyskaliście naprawdę sporo
pieniędzy. Na razie nie przejmujecie się tym, że nie długo znów
może zabraknąć wam kasy na rachunki. Twoja rodzina łapie się byle
jakiej kasy, byle tylko coś zarobić. Z wykształceniem jakie
zdobyli nie powinno być problemu, by znaleźć coś dobrze płatnego.
Bezrobocie jednak jest coraz większe i co kolejne firmy upadają.
Te, które się ostały nie chcą nikogo zatrudniać. Pozostaje więc
praca w spożywczaku czy barze. Przynajmniej z tych lepiej płatnych.
Przez pewien czas znowu jesteście szczęśliwą, kochającą się
rodziną. Z każdym dniem jednak każdy zaczyna myśleć tylko o
sobie. Stają się egoistami. Już tylko ty dbasz o swoją
siostrzenicę, a oprócz tego jeszcze o siebie. Boisz się coraz
bardziej. Kłótnie stają się codziennością, często kończą się
okaleczaniem siebie nawzajem i rzucaniem zastawą stołową. Jest
źle. Bardzo źle. Pocieszasz się jedynie myślą, że mogło być
gorzej. Mogliście trafić na ulicę. Wtedy twoja siostra trafia do
szpitala. Anemia wymagająca stałej obserwacji. Nie może przez to
pracować. Rodzice obwiniają siebie nawzajem, że brakuje im
pieniędzy. Temat przytułku powraca w wasze cztery ściany. Kolejne
pół roku jest poświęcone na decyzję. Strach jest coraz większy,
pochłania cię. Bawi się tobą. Świat zrobił sobie z ciebie swoją
zabawkę. Sprawdza cię. Ile wytrzymasz? Trafiasz tam, gdzie
nigdy nie chciałeś się znaleźć. Twoja siostrzenica również,
choć szybko znalazła nowy dom. Na pewno będzie w nim
szczęśliwsza. Ludzie, którzy ją zabrali wyglądali na bardzo
miłych. Nie mogli mieć własnych dzieci. Masz nadzieję, że
jeszcze kiedyś ją spotkasz. Szczęśliwą. Mówią ci, że ciebie
też ktoś przygarnie, ale im nie wierzysz. Po co im szesnastolatek,
którego poglądów nijak nie zmienisz? Wiele dni szukasz swojego
miejsca. I w końcu znajdujesz. Dwóch chłopaków. Dwaj przyjaciele.
Oboje mają po siedemnaście lat. W przytułku są od małego. Nikt
ich nie chciał, bo za bardzo rozrabiali. Śmiało nazywasz ich
swoimi przyjaciółmi. Mówisz im wszystko. Czasem masz wrażenie, że
znają cię na wylot. Lepiej niż ty sam siebie. To oni dali ci
pierwszego papierosa. Kolejne również. Gdy to przestało ci
wystarczać załatwili narkotyki. Przez kolejne tygodnie spróbowałeś
niemal wszystkich możliwych. Jedynie alkoholu ci nie dali. Nie
podali wyjaśnienia. Może czuli się winni, że zacząłeś się
staczać? W końcu to ich wina, że stałeś się narkomanem. Minął
rok, przez który nie wiodło ci się najgorzej. Twoi przyjaciele
odeszli z domu dziecka całkiem niedawno, zostawiając po sobie
pustkę. Doszły cię słuchy, że udało im się znaleźć dobrze
płatne prace. Cieszyłeś się, że tak się stało. W głębi
jednak byłeś zły. Bo cię zostawili. Co z tego, że nie mieli
wyboru? Mogli chociaż czasem wpaść, zamienić parę słów. Albo
cię przygarnąć – mieli do tego prawo. Smutek, rozpacz, złość,
nienawiść do świata, do samego siebie... Im sięcej tego było, w
tym większą depresję popadałeś, nawet nie zdając sobie z tego
sprawy. Twoich przyjaciół już nie było, więc nie było komu cię
pilnować. Popadłeś w alkoholizm, rozpaczliwie próbując wszelkie
negatywne uczucia, jakich w tobie było pełno. Strach nie przestawał
cię prześladować. W końcu do niego przywykłeś, a nawet zaczałeś
się cieszyć z jego obecności.
Bo
cię nie opuścił.
2
Jasno.
Jasno.
Ciemno.
Jasno.
Ciemno.
Znowu jasno...
Zaśmiał się, wyciągając rękę w górę i szybko zaciskając
dłoń w pięść, jakby łapał jakiegoś motyla. Znów się
zaśmiał. Podniósł się z białego dywnu, leżącego na podłodze,
zakrywając sobą każdy milimetr paneli. Wyprostował palce,
wypuszczając motyla, którego widział tylko on. Był piękny.
Mienił się wieloma kolorami. Pobiegł za nim, śmiejąc się.
Wpadł na ścianę wyłożoną miękkim materacem. Uśmiech zszedł z
jego twarzy. Opadł na białą pościel, znajdującą się na niskim
łóżku z zaokrąglonymi rogami specjalnie po to, by pacjent się
nie okaleczał. Zamknął oczy, tylko tym mogąc uchronić się od
wszechogarniającej bieli. Wcale nie pomogło.
Ciemno. Jasno.
Nie pomyśleli o jednym. Nie ścięli mu paznokci. Mógł sobie nimi
rozdrapać żyły. Albo się poddusić. No i zęby. Nimi mógł
odgryźć sobie palce. Pogryźć ręce.
Spojrzał w bok, czy nikt nie wchodzi.
Nic.
Pustka.
Był zam. Znowu. Już bez strachu. Nawet on go opuścił...
Zamknął na chwilę oczy, a gdy je otworzył jego dłoń zaciskała
się już na szyi. Uśmiechnął się, rozchylając lekko wargi.
Chwilę później połążył rękę wzdłuż ciała. Po jego
kończynach rozchodziło się ciepłe, dla niego, mrowienie. Wciąż
się uśmiechał. Znów spojrzał w bok, na wyłaniające się z
materacowej ściany drzwi. Przez chwilę miał nadzieję, że to ten
przystojny chłopak, którego poznał wczoraj i który ma być jego
nowym terapeutą. Poprzedni odszedł z zawodu.
Przyjaciele,
których zdobył w przytułku mawiali, że nadzieja bywa zgubna.
Poderwał się z łóżka, chcąc podbiec do chłopaka i wyściskać.
Bardzo mu się spodobał. W połowie drogi, gdy drzwi były otwarte
na oścież, zobaczył, że przybysz wcale nie jest mężczyzną, a
kobietą. Brzydką, starą kobietą. Skrzywił się, patrząc na nią
z niechęcią. Ta natomiast, zupełnie tym niezrażona, zaprowadziła
go na stołówkę, na obiad.
Dużo ludzi.
Jednak jemu to nie przeszkadzało. Nigdy. Z tego, co pamiętał, w
centrach handlowych jest znacznie więcej ludzi. Ludzi, którzy
zgodnie stwierdzili, że potrzebuje pomocy. Specjalisty. On o tym
wiedział. Ale miał zbyt niskie poczucie własnej wartości, by coś
z tym zrobić. Stał się śmieciem. Wrakiem człowieka. Nikim.
Ten chłopak, jego nowy psychiatra, jako jedyny pokazuje, że mu
szczerze zależy. Na wyleczeniu go.
Chciał
się już z nim spotkać.
3
Rozejrzał się po pomieszczeniu. Po jasnoniebieskich ścianach,
puchatym, białym dywanie, ciemnych panelach i meblach. Bez
zaokrąglonych rogów. Ten pokój tak bardzo różnił się od tego,
w którym spędził ostatni rok. Czuł się przez to nieswojo.
Podszedł do walizki stojącej w rogu. Powoli zaczął wypakowywać z
niej swoje ubrania.
- On potrzebuje kontaktu z ludźmi. Normalnymi ludźmi. Najbardziej
boi się samotności, a wy zamknęliście go samego w tym
pomieszczeniu. Dlatego przez jakiś czas pomieszka u mnie. Tak. Nie
ma problemu. Oczywiście – ciche kliknięcie. Odłożył telefon
na, zapewne, szafkę.
W głowie chłopaka wszystko się rozjaśniło. Już wiedział, że
został sprowadzony do domu swojego psychiatry w ramach terapii.
Oczywiście, cieszył się z tego. W końcu będzie przez pewien zas
mieszkał u faceta, w którym niewątpliwie się zakochał.
Uśmiechnał się na samą myśl, że spędzi z nim tyle czasu.
4
- Skąd cię znam?
Chłopak popatrzył na drugiego. Obaj wiedzieli, że się znają.
Druga sprawa, że tylko jeden wiedział skąd i nie powiedział o tym
drugiemu. Teraz właśnie, gdy po pół roku mieszkania razem
siedzieli w salonie i popijali piwo, nadeszła chwila na wyjaśnienia.
- Pierwszy raz spotkaliśmy się w szpitalu psychiatrycznym.
- Nie. Jestem pewien, że spotkaliśmy się wcześniej. Zanim
trafiłem do psychiatryka – odparł pewny siebie.
Przyjrzał się bardziej mężczyźnie, który stał się jego
przyjacielem. Jasne, długie włosy, lekko kręcone, wpadały mu do
brązowych oczu. Zapatrzył się w nie, bezwiednie zakładając blond
kosmyk za ucho chłopaka, we wręcz czułym geście.
- Może zobaczyłes mnie kiedyś na ulicy... - cichy głos
brązowookiego rozniósł się po pomieszczeniu. Widać było, że
się denerwował...
- Nie – chwila przerwy. - Już wiem! - wykrzyknął, patrząc na
drugiego chłopaka szeroko otwartymi oczami.
Zadrżała mu warga. Spuścił głowę, nie chcąc pokazać łez,
które nazbierały się w jego oczach.
- Zostawiłeś mnie... - szepnał łamiącym się głosem. Jego
przyjaciel patrzył na niego, jak płacze.
Zrobiło mu się przykro. Nie chciał go ranić. Na prawdę go
polubił. Nawet bardziej niż powinien. Przysunał się do niego i
przytulił mocno. Nie puszczał go, gdy ten się wyrywał. Głaskał
go uspokajająco po głowie.
Jaki
ten świat jest mały...
Żaden z nich nie pomyślał, że jeszcze kiedyś się spotkają.
5
- Adam...? - chłopak uderzył kilkakrotnie w drzwi od łazienki. -
Pospiesz się, do cholery!
- Spokojnie, już wychodzę – i rzeczywiście. Sekundę po tych
słowach drzwi otworzyły się z rozmachem, uderzając przy tym
stojącego przy nich chłopaka. Ten cofnał się w tył, łapiąc się
za głowę, w którą całkiem mocno oberwał. - Matt, skarbie, nic
ci nie jest?! - nieco przerażony Adam doskoczył do swojego
chłopaka. Byli razem od dwóch lat, a dzisiaj była ich rodzica,
na którą wybierali się na koncert zespołu, który obaj
uwielbiali.
Wiodło
im się naprawdę dobrze.
6
-
Tęsknisz czasem za nimi?
- Za
kim?
- Za
swoimi rodzicami, za siostrą i jej córką. No wiesz, tak nagle
zniknęli z twojego życia...
-
Wiesz... Nie tęsknię za nimi. Szczerze powiedziawszy, nawet nie
znałem ich tak dobrze... Jestem raczej zły na nich, że mnie
zostawili.
~*~
Kolejna notka po conajmniej 6 komentarzach.
Swoją drogą - moje najdłuższe opowiadanie. I mi się podoba.