~*~

Blog o tematyce shonen-ai. Nie tolerujesz - wyjdź.

Kontakt:
Twitter: @_diversefail
GG: 44515193
E-mail: 69kaoru666@gmail.com

środa, 11 września 2013

Na małym ekranie odbitym w otchłani tego oka widzę tylko siebie.


Upadek na ziemię bywa fizycznie bardzo bolesny. Każdy się z tym zgodzi. Ale upadek na margines społeczny? Również jest bolesny. Dla psychiki.
1
Wyobraź sobie, że od urodzenia żyjesz w luksusie. W najbogatszej dzielnicy miasta. Twoja matka jest najbardziej cenionym adwokatem, a na wizytówce ojca widnieje „dyrektor...”. Chcesz iść w jego ślady i założyć własną firmę, która będzie znana na całym świecie jako najlepsza w danej dziedzinie. Twoja kilkanaście lat starsza siostra już dawno temu wyszła za bogatego mężczyznę pracującego w sądzie. Razem z dwójką dzieci, urocze bliźniaczki, tworzą szczęśliwą rodzinę. Nikomu w twoim otoczeniu nie brakuje pieniędzy. Tobie również. I nagle to wszystko znika. Firma ojca podupada, matka ze stresu traci swoją pozycję, z zawrotną prędkością dążąc do zera, a małżeństwo siostry, pielęgnowane przez tyle lat, zostaje zniszczone. Przez jeden mały szkopuł. Jedno potknięcie. Wraz z rozwodem bliźniaczki zostają rozdzielone. Na kontach twoich rodziców i siostry widnieje coraz mniej cyfr. Powoli zaczyna ledwo starczać na rachunki i wyżywienie. A w tych czasach wszystko co chwilę drożeje. W końcu brakuje pieniędzy na jedzenie. Twoja rodzina się zadłużyła, co odbija się na was wszystkich. Coraz częściej rozważają, czy nie oddać ciebie i twojej małej siostrzenicy do domu dziecka. Wszak masz dopiero piętnaście lat, a dziewczynka ledwie siedem. Boisz się. I niedowierzasz. Tyle lat wszystko było w porządku, a tu nagle, z dnia na dzień, wszystko zaczyna się walić. Szukasz pocieszenia, którego nikt nie może ci dać. Przyjaciele odsunęli się od ciebie. Bo stałeś się nikim. Przeprowadzka do mieszkania bardzo męczy twoją rodzinę. Otuchy dodaje wam fakt, że przez sprzedaż waszej byłej willi pozyskaliście naprawdę sporo pieniędzy. Na razie nie przejmujecie się tym, że nie długo znów może zabraknąć wam kasy na rachunki. Twoja rodzina łapie się byle jakiej kasy, byle tylko coś zarobić. Z wykształceniem jakie zdobyli nie powinno być problemu, by znaleźć coś dobrze płatnego. Bezrobocie jednak jest coraz większe i co kolejne firmy upadają. Te, które się ostały nie chcą nikogo zatrudniać. Pozostaje więc praca w spożywczaku czy barze. Przynajmniej z tych lepiej płatnych. Przez pewien czas znowu jesteście szczęśliwą, kochającą się rodziną. Z każdym dniem jednak każdy zaczyna myśleć tylko o sobie. Stają się egoistami. Już tylko ty dbasz o swoją siostrzenicę, a oprócz tego jeszcze o siebie. Boisz się coraz bardziej. Kłótnie stają się codziennością, często kończą się okaleczaniem siebie nawzajem i rzucaniem zastawą stołową. Jest źle. Bardzo źle. Pocieszasz się jedynie myślą, że mogło być gorzej. Mogliście trafić na ulicę. Wtedy twoja siostra trafia do szpitala. Anemia wymagająca stałej obserwacji. Nie może przez to pracować. Rodzice obwiniają siebie nawzajem, że brakuje im pieniędzy. Temat przytułku powraca w wasze cztery ściany. Kolejne pół roku jest poświęcone na decyzję. Strach jest coraz większy, pochłania cię. Bawi się tobą. Świat zrobił sobie z ciebie swoją zabawkę. Sprawdza cię. Ile wytrzymasz? Trafiasz tam, gdzie nigdy nie chciałeś się znaleźć. Twoja siostrzenica również, choć szybko znalazła nowy dom. Na pewno będzie w nim szczęśliwsza. Ludzie, którzy ją zabrali wyglądali na bardzo miłych. Nie mogli mieć własnych dzieci. Masz nadzieję, że jeszcze kiedyś ją spotkasz. Szczęśliwą. Mówią ci, że ciebie też ktoś przygarnie, ale im nie wierzysz. Po co im szesnastolatek, którego poglądów nijak nie zmienisz? Wiele dni szukasz swojego miejsca. I w końcu znajdujesz. Dwóch chłopaków. Dwaj przyjaciele. Oboje mają po siedemnaście lat. W przytułku są od małego. Nikt ich nie chciał, bo za bardzo rozrabiali. Śmiało nazywasz ich swoimi przyjaciółmi. Mówisz im wszystko. Czasem masz wrażenie, że znają cię na wylot. Lepiej niż ty sam siebie. To oni dali ci pierwszego papierosa. Kolejne również. Gdy to przestało ci wystarczać załatwili narkotyki. Przez kolejne tygodnie spróbowałeś niemal wszystkich możliwych. Jedynie alkoholu ci nie dali. Nie podali wyjaśnienia. Może czuli się winni, że zacząłeś się staczać? W końcu to ich wina, że stałeś się narkomanem. Minął rok, przez który nie wiodło ci się najgorzej. Twoi przyjaciele odeszli z domu dziecka całkiem niedawno, zostawiając po sobie pustkę. Doszły cię słuchy, że udało im się znaleźć dobrze płatne prace. Cieszyłeś się, że tak się stało. W głębi jednak byłeś zły. Bo cię zostawili. Co z tego, że nie mieli wyboru? Mogli chociaż czasem wpaść, zamienić parę słów. Albo cię przygarnąć – mieli do tego prawo. Smutek, rozpacz, złość, nienawiść do świata, do samego siebie... Im sięcej tego było, w tym większą depresję popadałeś, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Twoich przyjaciół już nie było, więc nie było komu cię pilnować. Popadłeś w alkoholizm, rozpaczliwie próbując wszelkie negatywne uczucia, jakich w tobie było pełno. Strach nie przestawał cię prześladować. W końcu do niego przywykłeś, a nawet zaczałeś się cieszyć z jego obecności.
Bo cię nie opuścił.

2
Jasno.
Jasno.
Ciemno.
Jasno.
Ciemno.
Znowu jasno...
Zaśmiał się, wyciągając rękę w górę i szybko zaciskając dłoń w pięść, jakby łapał jakiegoś motyla. Znów się zaśmiał. Podniósł się z białego dywnu, leżącego na podłodze, zakrywając sobą każdy milimetr paneli. Wyprostował palce, wypuszczając motyla, którego widział tylko on. Był piękny. Mienił się wieloma kolorami. Pobiegł za nim, śmiejąc się. Wpadł na ścianę wyłożoną miękkim materacem. Uśmiech zszedł z jego twarzy. Opadł na białą pościel, znajdującą się na niskim łóżku z zaokrąglonymi rogami specjalnie po to, by pacjent się nie okaleczał. Zamknął oczy, tylko tym mogąc uchronić się od wszechogarniającej bieli. Wcale nie pomogło.
Ciemno. Jasno.
Nie pomyśleli o jednym. Nie ścięli mu paznokci. Mógł sobie nimi rozdrapać żyły. Albo się poddusić. No i zęby. Nimi mógł odgryźć sobie palce. Pogryźć ręce.
Spojrzał w bok, czy nikt nie wchodzi.
Nic.
Pustka.
Był zam. Znowu. Już bez strachu. Nawet on go opuścił...
Zamknął na chwilę oczy, a gdy je otworzył jego dłoń zaciskała się już na szyi. Uśmiechnął się, rozchylając lekko wargi. Chwilę później połążył rękę wzdłuż ciała. Po jego kończynach rozchodziło się ciepłe, dla niego, mrowienie. Wciąż się uśmiechał. Znów spojrzał w bok, na wyłaniające się z materacowej ściany drzwi. Przez chwilę miał nadzieję, że to ten przystojny chłopak, którego poznał wczoraj i który ma być jego nowym terapeutą. Poprzedni odszedł z zawodu.
Przyjaciele, których zdobył w przytułku mawiali, że nadzieja bywa zgubna.
Poderwał się z łóżka, chcąc podbiec do chłopaka i wyściskać. Bardzo mu się spodobał. W połowie drogi, gdy drzwi były otwarte na oścież, zobaczył, że przybysz wcale nie jest mężczyzną, a kobietą. Brzydką, starą kobietą. Skrzywił się, patrząc na nią z niechęcią. Ta natomiast, zupełnie tym niezrażona, zaprowadziła go na stołówkę, na obiad.
Dużo ludzi.
Jednak jemu to nie przeszkadzało. Nigdy. Z tego, co pamiętał, w centrach handlowych jest znacznie więcej ludzi. Ludzi, którzy zgodnie stwierdzili, że potrzebuje pomocy. Specjalisty. On o tym wiedział. Ale miał zbyt niskie poczucie własnej wartości, by coś z tym zrobić. Stał się śmieciem. Wrakiem człowieka. Nikim. Ten chłopak, jego nowy psychiatra, jako jedyny pokazuje, że mu szczerze zależy. Na wyleczeniu go.
Chciał się już z nim spotkać.

3
Rozejrzał się po pomieszczeniu. Po jasnoniebieskich ścianach, puchatym, białym dywanie, ciemnych panelach i meblach. Bez zaokrąglonych rogów. Ten pokój tak bardzo różnił się od tego, w którym spędził ostatni rok. Czuł się przez to nieswojo.
Podszedł do walizki stojącej w rogu. Powoli zaczął wypakowywać z niej swoje ubrania.
- On potrzebuje kontaktu z ludźmi. Normalnymi ludźmi. Najbardziej boi się samotności, a wy zamknęliście go samego w tym pomieszczeniu. Dlatego przez jakiś czas pomieszka u mnie. Tak. Nie ma problemu. Oczywiście – ciche kliknięcie. Odłożył telefon na, zapewne, szafkę.
W głowie chłopaka wszystko się rozjaśniło. Już wiedział, że został sprowadzony do domu swojego psychiatry w ramach terapii.
Oczywiście, cieszył się z tego. W końcu będzie przez pewien zas mieszkał u faceta, w którym niewątpliwie się zakochał. Uśmiechnał się na samą myśl, że spędzi z nim tyle czasu.

4
- Skąd cię znam?
Chłopak popatrzył na drugiego. Obaj wiedzieli, że się znają. Druga sprawa, że tylko jeden wiedział skąd i nie powiedział o tym drugiemu. Teraz właśnie, gdy po pół roku mieszkania razem siedzieli w salonie i popijali piwo, nadeszła chwila na wyjaśnienia.
- Pierwszy raz spotkaliśmy się w szpitalu psychiatrycznym.
- Nie. Jestem pewien, że spotkaliśmy się wcześniej. Zanim trafiłem do psychiatryka – odparł pewny siebie.
Przyjrzał się bardziej mężczyźnie, który stał się jego przyjacielem. Jasne, długie włosy, lekko kręcone, wpadały mu do brązowych oczu. Zapatrzył się w nie, bezwiednie zakładając blond kosmyk za ucho chłopaka, we wręcz czułym geście.
- Może zobaczyłes mnie kiedyś na ulicy... - cichy głos brązowookiego rozniósł się po pomieszczeniu. Widać było, że się denerwował...
- Nie – chwila przerwy. - Już wiem! - wykrzyknął, patrząc na drugiego chłopaka szeroko otwartymi oczami.
Zadrżała mu warga. Spuścił głowę, nie chcąc pokazać łez, które nazbierały się w jego oczach.
- Zostawiłeś mnie... - szepnał łamiącym się głosem. Jego przyjaciel patrzył na niego, jak płacze.
Zrobiło mu się przykro. Nie chciał go ranić. Na prawdę go polubił. Nawet bardziej niż powinien. Przysunał się do niego i przytulił mocno. Nie puszczał go, gdy ten się wyrywał. Głaskał go uspokajająco po głowie.
Jaki ten świat jest mały...
Żaden z nich nie pomyślał, że jeszcze kiedyś się spotkają.

5
- Adam...? - chłopak uderzył kilkakrotnie w drzwi od łazienki. - Pospiesz się, do cholery!
- Spokojnie, już wychodzę – i rzeczywiście. Sekundę po tych słowach drzwi otworzyły się z rozmachem, uderzając przy tym stojącego przy nich chłopaka. Ten cofnał się w tył, łapiąc się za głowę, w którą całkiem mocno oberwał. - Matt, skarbie, nic ci nie jest?! - nieco przerażony Adam doskoczył do swojego chłopaka. Byli razem od dwóch lat, a dzisiaj była ich rodzica, na którą wybierali się na koncert zespołu, który obaj uwielbiali.
Wiodło im się naprawdę dobrze.

6
- Tęsknisz czasem za nimi?
- Za kim?
- Za swoimi rodzicami, za siostrą i jej córką. No wiesz, tak nagle zniknęli z twojego życia...
- Wiesz... Nie tęsknię za nimi. Szczerze powiedziawszy, nawet nie znałem ich tak dobrze... Jestem raczej zły na nich, że mnie zostawili.

~*~
Kolejna notka po conajmniej 6 komentarzach.
Swoją drogą - moje najdłuższe opowiadanie. I mi się podoba.