~*~

Blog o tematyce shonen-ai. Nie tolerujesz - wyjdź.

Kontakt:
Twitter: @_diversefail
GG: 44515193
E-mail: 69kaoru666@gmail.com

piątek, 28 czerwca 2013

I am. I

  ,,Jego ręce powoli błądziły po moim ciele, delikatnymi pieszczotami doprowadzając do szału. Głowę miałem pełną sprzecznych myśli. Z jednej strony chciałem, by nie przestawał muśnięciami nagradzać mojego ciała, a z drugiej pragnąłem, by pieszczoty nabrały pewności i nieco brutalności.
  - Akira, do cholery, nie jestem z porcelany! - z zaskoczeniem odnotowałem swoje słowa..."
  Westchnął, z irytacją po raz setny odgarniając do tyłu przydługie szatynowe kosmyki. Przeczytał jeszcze raz część rozdziału, którą udało mu się napisać w ciągu piętnastominutowej przerwy. Wraz z dzwoniącym na lekcje dzwonkiem stwierdził, że będzie to musiał napisać jeszcze raz.
  Wstał, zarzucił plecak na ramię i wszedł do sali jako ostatni. Skierował się do swojego stałego miejsca - ostatnia ławka w rzędzie przy oknie. Usiadł i wypakował odpowiednie książki.
  Zawsze siedział sam. Nawet w pierwszej klasie podstawówki, gdy nikt go jeszcze nie znał, unikali go jak tylko mogli. Można więc sobie wyobrazić jego zdziwienie, gdy obok niego usiadł wyroki brunet. Przyjrzał mu się bliżej, mając na końcu języka jakąś obelgę i "prośbę", by chłopak się przesiadł. Patrząc jednak w jego żywe, zielone oczy nie mógł nic z siebie wydusić. Z trudem oderwał wzrok od jego tęczówek i zlustrował go od góry do dołu. Mimo, że nie zwracał specjalnej uwagi na innych uczniów, mógł stwierdzić, że tego chłopaka nigdy nie widział; niezasznurowane Nike'i, szerokie jinsy z krokiem w kolanach, o co najmniej trzy rozmiary za duża koszulka i czapka z daszkiem na pewno zapadłyby w jego pamięci nawet, gdyby zauważył je jedynie kątem oka.
  Nikt jeszcze nie zaciekawił go tak, jak ten koleś. Zazwyczaj wszyscy wokół byli dla niego tacy sami - nudni, bezużyteczni... Nie uważał się za nikogo ponad nimi. Był człowiekiem. Może trochę odosobnionym i dziwnym, ale wciąż człowiekiem. Miał dosyć dziwne upodobania jak na chłopaka chodzącego do trzeciej liceum, ale co on mógł z tym zrobić? Nie zmieni swojej orientacji, nie przestanie pisać yaoi, fascynować się Japonią, czy też marzyć o założeniu zespołu punkowego, w którym byłby perkusistą.
  Bez słowa podniósł rękę, gdy nauczycielka podczas sprawdzania listy wyczytała jego nazwisko. W tym samym momencie wyjrzał przez okno, pogrążając się w rozmyślaniach. Zapewne siedziałby tak przez całą lekcję, gdyby nie karteczka ze starannie zapisanym pytaniem. Spojrzał na Janka, bo tak miał na imię chłopak obok, który do niego napisał i przeczytał zawartość kartki.
 ,,Jesteś gejem?". Bezpośredniość bruneta omal nie zwaliła go z krzesła. Kolejny raz obdarzył go zdziwionym spojrzeniem i zabrał się za odpisywanie.
  Już wiedział, że ten rok będzie wyjątkowy.
~*~
Takie coś w rodzaju prologu nowego opowiadania. Mam nadzieję, że się spodoba, a polskie imiona was nie odrzucą...
Co do epilogu Second Heartbeat - dużo myślałam, jak by to napisać, jednak żadna z wersji mi się nie podobała. W związku z tym, epilogu po prostu nie będzie. Przepraszam, jeśli kogoś tym zawiodłam.
Stwierdziłam również, że nie kwapicie się do czytania Ich liebe dich. Na prawdę nie wiem, dlaczego. Chodzi o zespół? Niemiecki tytuł? Tak czy siak, rozmyślałam nad zawieszeniem tego opowiadania i tak też chyba zrobię.

wtorek, 25 czerwca 2013

Ich liebe dich 1

  - Jadłeś coś dzisiaj? - spytał starszy z bliźniaków, patrząc z niepokojem na chude ciało młodszego.
  Ten pokręcił przecząco głową, spuszczając wzrok na swoje ciemne trampki. Tom westchnął i, łapiąc brata za nadgarstek, poszedł do kuchni.
  - Dlaczego? - zadał kolejne pytanie, sadzając brata na krześle przy dużym, ciemnym stole. Podszedł do lodówki i otworzył ją. Westchnął z irytacją, ponownie w przeciągu pięciu minut. W maszynie prócz światła nie było nic, co mogłoby się nadawać na wegetariański obiad dla bliźniaków - Nie mogłeś pójść do sklepu i czegoś kupić?
  - Nie mam kasy. Matka zabrała wszystko ze sobą - powiedział cicho, patrząc na brata bezsilnie.
  Znów byli skazani na kilka dni głodówki; ich rodzicielka na pewno wcześniej nie wróci.

  Tamten dzień był tylko jednym z wielu, w których spotykało ich coś złego. Simone, bo tak nazywała się matka bliźniaków, była wręcz jak magnes, przyciągający same kłopoty. Mimo to trwali razem, we trójkę... Aż do teraz. Żaden z braci nie mógł uwierzyć, że jedyna rodzina wyrzuciła ich na ulicę. Bez żadnych pieniędzy, zapewnienia, że ktoś się nimi zajmie... Po śmierci męża bardzo się zmieniła. Przez te pięć lat zapuściła się w długi, nie mogąc ich spłacić ze swoją minimalną wypłatą. Zaczęła więc dorabiać jako zwykła, przydrożna dziwka. Coraz częściej znikała na całe noce, potem nawet na dnie. Sprawa z pieniędzmi pozostała niezmieniona; wciąż ledwo starczało im na wszystkie rachunki, a co dopiero na wyżywienie. Gdyby ich matka była sama, jakoś by sobie poradziła. Mając to w głowie czekała do osiemnastych urodzin bliźniaków, a gdy te wreszcie nadeszły - wyrzuciła ich mówiąc, że to dla ich dobra.
  Tom parsknął z irytacją, mocniej obejmując śpiącego Billa ramieniem.
  Ich matka wyrzucając ich na bruk myślała jedynie o sobie. Chciała, żeby to jej żyło się najlepiej. I do tego dążyła - do doskonałego życia. Bez zmartwień, bez bliźniaków, za to z bogatym mężem. To było jej marzenie. Część się spełniła - pozbyła się braci. Ciche wyrzuty sumienia zbyła przekonując się, że są już dorośli i sobie poradzą. Teoretycznie byłoby to możliwe. W praktyce było jednak nieco inaczej. Nikt nie chciał zatrudnić dwójki osiemnastolatków, którzy ledwo ukończyli gimnazjum. Nie znaleźli miejsca nawet na marnie płatne stanowisko ,,popychadeł".
  Na pomoc społeczną liczyć już nie mogli, właśnie ze względu na swoją pełnoletność.
  Mieli jedynie siebie i walizki zapchane ciuchami...
  ...które mogliby spróbować sprzedać. Nie był to może jakiś genialny pomysł, jednak co im szkodzi? Nie mieli nic do stracenia, a jeśli im się poszczęści - starczyłoby przynajmniej na jeden porządny posiłek.
  Tom podniósł się do siadu, krzywiąc lekko z bólu. Spanie na twardej ziemi wyraźnie nie służy jego plecom. Obudził bliźniaka i razem poszli przed siebie, ciągnąc walizki.
~*~
Nadzwyczaj długie to to nie jest, ale cóż. 4 komentarzy pod poprzednim postem nie było [odpowiedzi się nie liczą], więc w ogóle nie powinnam tego wstawiać. Po raz kolejny jednak zaznajcie mojej litości.
W tym parcie wiele się nie dzieje - akcja rozkręci się trochę później.  Mam jednak nadzieję, że się wam spodobało i choć trochę wzbudziło waszą ciekawość.
Ach, jeszcze jedno - jakie opowiadanie chcecie jako następne? "Second Side of Life", "Bo życie jest jak bajka o złym zakończeniu..." czy "Basen"? ;3;
Wciąż czekam na wasze opinie!

niedziela, 23 czerwca 2013

Ich liebe dich: prolog

Dziś wstawię jedynie prolog nowego opowiadania, na które wena naszła mnie podczas pobytu na działce.
W tym opku będę się popisywać swoim marnym niemieckim [kojarzę jedynie kilka pojedynczych słów]. Mam nadzieję, że zarówno zespół jak i paring was nie odrzucą. Ekhem, skoro już o tym mowa - uwielbiam twincesty wszelakiego rodzaju. Moje samotne serduszko ostatnimi czasy upodobało sobie właśnie tych bliźniaków.
Co do tytułu - z niem. "kocham cię". Musiałam do koleżanki pisać, żeby się dowiedzieć jak to się pisze X'D No, cóż, nigdy nie uczyłam się niemieckiego.
Nie przedłużając, mam nadzieję, że się spodoba :3

Zespół: Tokio Hotel

miniPROLOG
- Tom?
- Co? - starszy z bliźniaków spojrzał na bruneta, dzierżącego w dłoniach taką samą jak jego walizkę, upchaną ubraniami.
- Co teraz będzie...?
- Nie wiem, Bill - westchnął, odchodząc spod muru rozwalającego się domu.

~*~
Ach, jeszcze powiem, że zależy mi na waszych opiniach co do tego opka. Chcę wiedzieć, czy wam się podoba i mam dalej pisać, czy sobie to odpuścić ;)

Opowiadanie będzie umieszczone w zakładce "Inne", gdyż nie chce mi się robić kolejnej X"D

wtorek, 18 czerwca 2013

「壊れて行く世界」

Zespół: Girugamesh
Paring: Satoshi x Ryo
Tytuł: 「壊れて行く世界」-Kowarete iku sekai- Świat dąży do zniszczenia
N/A: Wbrew pozorom opowiadanie smutne nie jest; jest tylko napisane tak, aby sprawiało takie wrażenie ^^
Wyniki ankiety wykazały, że 3 osoby chcą epilog Second Heartbeat. W związku z tym muszę go napisać, co nie wiem ile mi zajmie ze względu na brak chęci i czasu ^^ Choć nie powiem, jestem trochę zawiedziona; 4 głosujące osoby na 9 obserwatorów...
~*~
  - Czuję się jak nad morzem - stwierdzam, wdychając świeże powietrze i zapach ryb.
  - Jesteśmy nad morzem, Satoshi.
  Otwieram oczy i patrzę na Ciebie, błądzącego wzrokiem gdzieś nad oceanem. Wiem, że uwielbiasz podróżować, dlatego tu przyjechaliśmy. Tak, doskonale zdaję sobie sprawę, że powodem nie była Twoja chęć spędzenia ze mną więcej czasu. Przecież z pytaniem, czy z Tobą pojadę, zwlekałeś na sam koniec; dopóki reszta Ci nie odmówiła. Ból spowodowany tym faktem mnie nie obchodzi. Jest niczym, jeżeli mogę być przy Tobie. Jeżeli mogę Cię przytulić gdy tylko mam na to ochotę. W końcu jestem tym 'małym, słodkim wokalistą', jak to zwykłeś mnie nazywać, gdy jesteśmy jedynie w gronie zespołu; bez kamer, piszczących fanek, nachalnych reporterów... Tylko nasza czwórka.
  Teraz jest tylko nasza dwójka.
  Widzę na Twojej twarzy lekki uśmiech. Znam Cię na tyle dobrze, by wiedzieć, że rozmyślasz nad tym, ile wspaniałych miejsc jeszcze na Ciebie czeka. Na pewno nie jest to Paryż - nigdy nie ciągnęło Cię do takich miejsc. Wolisz ciepłe, nieco wyludnione. Nie lubisz ludzi. Obwiniasz ich o to, że odebrali Ci możliwość odkrywania czegoś nowego. Ale przecież... są miejsca, do których te pasożyty nie dotarły. One na Ciebie czekają, Ryo. Tylko na Ciebie. Twoim zadaniem jest jedynie robić to, co kochasz. Odkrywać.
  - Satoshi, zaśpiewaj coś - prosisz mnie cicho. W Twoim głosie wyczuwam nutkę niepewności, co zaskakuje mnie równie bardzo, co sama prośba.
  Lubisz jak śpiewam. Sam mi to kiedyś powiedziałeś. W prawdzie byłeś wtedy pijany, ale, jak to mówią, pijany człowiek to szczery człowiek. Stwierdziłeś wtedy, że mam głos jedyny w swoim rodzaju. Każdy jest oryginalny, jednak wtedy mnie to nie obchodziło. Kilka słów, a wypowiedziane z ust ukochanego dają wielkie szczęście. Widzisz, co ze mną zrobiłeś?
  - Co mam zaśpiewać, Ryo? - nikt nie zauważa, z jakim namaszczeniem wymawiam Twoje imię; jakbym bał się, że w moich ustach zostanie nieodwracalnie skażone.
  - ,,Kowarete iku sekai" - uśmiecham się na samą myśl o tej piosence, choć gdzieś w środku czuję niewyjaśnioną chęć uronienia kilku łez.
  Uwielbiam tą piosenkę, więc pierwsze wersy śpiewam z niezmiennym uśmiechem malującym się na mojej zmęczonej twarzy. W końcu nie spałem całą podróż, podekscytowany myślą, że wyjeżdżam z Tobą. Tylko we dwóch. Wciąż jednak nie wiem, dlaczego nie chcesz wyjeżdżać nigdy sam. Boisz się, Ryo?
  Otwieram oczy, zamknięte wraz z rozpoczęciem tekstu. Moje tęczówki trafiają na zachód słońca, w tym miejscu wyglądający na prawdę pięknie. Zachwycony tym widokiem wyśpiewywać słowa piosenki i łapię Twoją dłoń, biegnąc do miejsca z lepszym widokiem. Uwielbiam zachody słońca. Ty też. ,,Symbolizują nadejście nowego, lepszego dnia" - tak mówiłeś. Oglądając je zawsze wiedziałeś, że to nie koniec, że pojawi się coś jeszcze. Ja również zacząłem tak uważać; nie chciałem się z Tobą sprzeczać. Przecież jesteś idealny, wszystko wiesz najlepiej i nikt nie ma prawa podważać Twojego zdania.
  To obsesja? Zdecydowanie zwariowałem na Twoim punkcie; ciągle myślę o Tobie, w mieszkaniu Twoje zdjęcia mam prawie wszędzie...
  W końcu zauważam, że wciąż trzymam Cię za rękę. Kilka sekund później czuję, jak mocniej ściskasz moją dłoń, nie chcąc jej puścić. Z lekkim uśmiechem wywołanym tym niewielkim gestem splatam ze sobą palce naszych dłoni. Widzę na Twojej twarzy uśmiech. Tak delikatny i piękny. Jak Ty sam. Mimo tych pozorów silnego i mocno stąpającego po ziemi, jakie stwarzasz przed kamerami, a nawet w towarzystwie rodziny i zespołu, jesteś wrażliwy. Po tylu latach istnienia Girugamesh chyba tylko ja zauważyłem, jaki jesteś na prawdę. Albo tylko mi pozwoliłeś to dostrzec.
  Słyszę Twoje westchnięcie. Czy coś Cię trapi, Ryo? - zastanawiam się, rzucając w Twoją stronę pytające spojrzenie.
  - Zerwałem z Aiko - mówisz cicho i powoli. W Twoim głosie nie wyczuwam jednak smutku, a swego rodzaju radość. Zaskakuje mnie to, co powiedziałeś, i uczucia, jakie w tej wypowiedzi zawarłeś. Cieszę się, że z nią skończyłeś, choć nie powinienem. W końcu jesteśmy przyjaciółmi.
  - Dlaczego? - pytam dla czystej zasady. Bo mnie to nie obchodzi bardziej niż fakt, że skończyłeś trwający od lat związek, który wyniszczał mnie od środka.
  - Nie chciałem jej zdradzić - odpowiadasz spokojnie, wprawiając tymi słowami moje szare komórki w ruch. Z kim miałbyś ją zdradzić? Z tego, co mi wiadomo, nie miałeś na oku innej...
  Moje przemyślenia zostają przerwane przez Twoje usta, delikatnie muskające moje. Przymykam powieki, rozkoszując się tą chwilą, która w każdej chwili może okazać się wytworem mojej wyobraźni. Chwilę później Twoje wargi znikają, pozostawiając słodki smak truskawek, które ostatnio jadłeś. Otwieram oczy, napotykając spojrzenie Twoich ciemnych tęczówek. Szukam w nich wytłumaczenia dla pocałunku, który przed chwilą miał miejsce.
  - Kocham Cię, Satoshi - szepczesz, nie odwracając wzroku. Jesteś pewny, że Cię nie odrzucę, słychać to w Twoim głosie. Czyżbyś wiedział, że czuję do Ciebie coś więcej niż przyjaźń?
  Teraz nie liczą się ludzie, rzucający w naszą stronę pogardliwe spojrzenia, gdy nasze usta ponownie zostają złączone w subtelnym pocałunku. Tym razem z mojej inicjatywy. Jestem szczęśliwy, że rzuciłeś Aiko dla mnie. Kochasz mnie, a nie ją. Już nie muszę się powstrzymywać przed wykonywaniem takich drobnych czynności jak całus w usta, splecenie dłoni, czy wypowiedzenie dwóch pięknych słów: ,,Kocham Cię".
  Ryo, jesteś dla mnie całym światem. Nikomu Cię nie oddam.

sobota, 15 czerwca 2013

Oneshot, Hizumi x Zero [D'espairsRay]

Przypominam o ankiecie!
Kita, w Nothing to lose wcale nie jest napisane, że Hizumi umarł ;)
Aj, aj, coś wam komentowanie nie idzie... A szkoda. Nawet krótki komentarz podnosi na duchu, a obserwatorów jest 9, więc 4 komentarze nie powinny być problemem...
Zastanawiałam się też nad tym, żeby notki dodawać wtedy, kiedy coś napiszę, a nie po określonej ilości komentarzy, ale doszłam do wniosku, że wtedy nikt by nie komentował :'/
Tak więc dzisiaj, mimo jedynie 3 komentarzy pod poprzednią notką, dodaję ten oto one shot z nadzieją, że się wam spodoba i komentarzy pod nim będzie co najmniej tyle, ilu jest obserwatorów ;_;
Za błędy przepraszam, jestem chora i oczy mi się schodzą x'd
Ostrzeżenia: Błędy. Mogą się pojawić nieskładne zdania i niedociągnięcia, ogólnie całe opowiadanie jest pojebane.
~*~
  - Aaah! Yoshitaka...! Boli...! - jęknął chłopak, zaciskając dłonie na krawędzi ciemnego blatu.
  Otworzył oczy, patrząc na odbicie w lustrze na przeciwko. Przyjrzał się swoim oczom, do których napłynęły łzy,  lekko zaczerwienionym od gorąca policzkom,  skołtunionym włosom i Karyu, stojącemu tuż za nim i uśmiechającemu się wrednie.
  Dla kogoś obcego, kto jedynie słyszał głosy zza drzwi, sytuacja mogłaby się wydawać dość... oczywista. Byłby jednak w błędzie.
  Cały zespół i ekipa wiedzą, że wokalista i gitarzysta darzą się ogromną, bezpodstawną nienawiścią; po prostu się spotkali i bum! Już się nie lubili. Docinki kierowane do siebie nawzajem powoli przeradzały się w głupie żarty przeróżnej maści; od kubłów z wodą nad drzwiami, po wyniesienie łóżka, wraz ze śpiącym, na korytarz hotelowy.
  I tym razem był to jedynie żart.
  A zaczęło się od propozycji Karyu.

  - Ej, Hizumi...
  - Czego? - warknął wkurzony wokalista, próbując rozczesać poplątane włosy.
  - Może ci pomóc, co? - gitarzysta podszedł do Yoshidy, patrząc na jego odbicie w lustrze.
  - Jeżeli to kolejny popierdolony żart, to sobie daruj.
  - Nie, nie - wyższy uniósł ręce w obronnym geście - tym razem chcę tylko pomóc. Jak by nie patrzeć, jesteśmy w jednym zespole i nie powinniśmy się tak kłócić. W najgorszym wypadku może to doprowadzić do rozpadu D'espairsRay... a tego oboje nie chcemy, czyż nie?
  Mimo iż wolał tego nie robić, Hizumi musiał przyznać mu rację. Zespół dużo dla niego znaczył, a jego rozpad zostawiłby w nim jedynie pustkę.
  - Dobra. Ale jeżeli coś knujesz to przysięgam, że cię zabiję! - warknął, podając gitarzyście szczotkę do włosów.

  - Karyu, nie maltretuj go już, bo się biedak obrazi - mruknął Zero, zabierając gitarzyście szczotkę i tym samym przerywając męczarnie wokalisty.
  - Wiedziałem, że lepiej ich samych nie zostawiać... - westchnął perkusista, stojąc w drzwiach z założonymi rękami.
  - Zabiję... - Hizumi powoli odwrócił się do gitarzysty i spojrzał na niego z mordem w oczach - Zabiję cię, jak Boga kocham, zabiję! - wrzasnął wokalista, rzucając się w stronę śmiejącego się bezczelnie Karyu.
  Zero, stojący najbliżej, złapał Yoshidę w pasie, uniemożliwiając mu zbliżenie się do gitarzysty.
  - Za pół godziny wychodzimy na scenę. W tym czasie macie się uspokoić i przygotować - oznajmił ostrym tonem Tsukasa i wyszedł, a za nim Karyu. Zapewne do swoich garderób.
  Zero popatrzył na naburmuszonego wokalistę, którego wciąż trzymał w objęciach. Puścił go, zaczynając rozczesywać mu włosy.
  - Sam sobie poradzę - mruknął Hizumi, jednak nie przerwał Shimizu.
  Chłopak przymknął oczy, pozwalając zwinnym palcom basisty układać niesforne kosmyki swoich włosów. Chwilę później poczuł ręce Zero masujące jego barki. Zamruczał, zadowolony.
  - Spięty jesteś - usłyszał szept tuż przy swoim uchu.
  - To przez Karyu... - mruknął w odpowiedzi, uśmiechając się lekko, gdy usta basisty musnęły jego szyję. Dopiero chwilę później dotarło do niego, co zrobił jego przyjaciel - Ej, Shimizu... - nie dokończył, czując jak ubrania wylądowały na jego twarzy.
  - Przebieraj się.
  Hizumi wziął do ręki spodnie i koszulkę. Spojrzał wymownie na Zero, który stał w miejscu nie mając zamiaru się chociażby odwrócić. A przy nim przebierać się nie zamierzał; jeszcze zacznie się do niego dobierać.
  - Mógłbyś wyjść? - popatrzył basiście w oczy, a ten pokręcił przecząco głową - To chociaż się odwróć, no... - mruknął.
  - Oj, Hizu, Hizu... Tyle razy widziałem cię bez koszulki... ty mnie z resztą też... więc w czym problem, hm? - Zero uniósł pytająco brew do góry.
  - W tobie! Nie gap się tak na mnie!
  - Dlaczego? Na scenie gapią się na ciebie tysiące ludzi, to dlaczego ja nie mogę? - chłopak zbliżył się do wokalisty, opierając ręce na ścianie po obu stronach jego głowy.
  - Bo to nie scena!
  - Hizumi, gotowy? - spytał perkusista, z rozmachem otwierając drzwi.
  Basista odsunął się od przyjaciela, uśmiechając się lekko, i wyszedł z jego garderoby, odprowadzany wzrokiem wokalisty i Tsukasy. Oota spojrzał jeszcze raz na Yoshidę.
  - Pospiesz się, za chwilę wychodzimy - wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
  Hiroshi  w ekspresowym tempie założył ubranie sceniczne i się umalował. Przejrzał się jeszcze w lustrze i wybiegł w pomieszczenia, by po chwili stanąć na scenie razem z resztą zespołu.

  Koncert minął im nadzwyczaj szybko. Zwłaszcza Hizumiemu, który podczas każdej piosenki wsłuchiwał się w brzmienie basu Zero. Swoją drogą, mógłby słuchać jego gry godzinami, tak jak teraz, i raczej nigdy by mu się nie znudziło... No cóż; nawet gdyby, są przecież razem w zespole, tworzą razem muzykę... A co za tym idzie - słuchają nawzajem swoich pomysłów, melodii.
  Zeszli ze sceny, by następnie zniknąć w swoich garderobach. Przebrali się, zmyli makijaż i wyszli, zabierając swoje rzeczy. Stanęli przy wejściu do budynku, jednak po chwili przystając na genialny pomysł Karyu - poszli do baru opić kolejny świetny koncert.

  Mijały minuty za minutami, a całe D'espairsRay wciąż siedziało w barze. Wszyscy byli spici... prócz Zero. Oczywiście, wypił, jednak nie tyle, co inni - wciąż wszystko robił świadomie. Nie pił jednak dlatego, by odstawić wszystkich bezpiecznie do domu, a po to, by uwieść wokalistę. Teoretycznie mógłby to zrobić nawet, gdy Hizumi byłby trzeźwy, jednak wizja miny Yoshidy, nagiego, w nie swoim łóżku, który dowiedziałby się, że przespał się z basistą... Bezcenne.
  Ach, nie, nie. Shimizu nie jest taki, by na prawdę zrobić coś takiego pijanemu przyjacielowi. Chciał go jedynie wkręcić. I dopiero później uprawiać z nim seks. Bo, cóż ukrywać, ciekawiej będzie zrobić to ze skacowanym wokalistą, niż kompletnie pijanym.
  Jak postanowił, tak zrobił i ulotnił się z baru, ciągnąc za sobą chwiejącego się i gadającego głupoty Hiroshiego. Kilka minut później znaleźli się już w mieszkaniu basisty, a następnie również w jego sypialni. Zero spojrzał z lekkim uśmiechem na roześmianego wokalistę, po czym zaczął go rozbierać, przyglądając się ciału przyjaciela.
  - Aaa, Zeeerooo~~ Dlaczeeemu mnie rozbie- - czknął, nie kończąc zdania, i zaśmiał się głośno, padając już nagi na łóżko.
  Chłopak przytulił do siebie rąbek kołdry i zasnął.

  Następnego dnia obudził się z mocnym kacem. Usiadł, rozglądając się powoli. Nie był w swoim mieszkaniu, w dodatku był nagi...
  - O, wstałeś już - do sypialni wszedł właściciel mieszkania, w samych bokserkach, niosąc szklankę i tabletki. Podał je Hizumiemu, który je połknął i popił wodą - Jak się spało?
  - Shimizu... dlaczego mnie rozebrałeś? - spytał wokalista, ignorując pytanie Zero.
  - Sam się rozebrałeś - odparł spokojnie i nachylił się nad Yoshidą - Byłeś wspaniały... - szepnął mu do ucha, przejeżdżając palcem po jego odsłoniętym udzie.
  Chłopak zadrżał i zakrył się kołdrą po sam czubek głowy, odsuwając się od właściciela mieszkania.
  - Zboczeniec... wykorzystałeś pijanego człowieka... - burknął.
  - O, czyli gdybyś był trzeźwy, nie miałbyś nic przeciwko? - basista uśmiechnął się, odrzucając kołdrę gdzieś na bok. Nachylił się nad chłopakiem.
  - Co...?! - nie skończył, czując na swoich wargach usta Zero.
  Całował najpierw delikatnie - bądź co bądź, to był ich pierwszy pocałunek - dopiero z czasem nadając pocałunkowi więcej brutalności. Hizumi przestał się sprzeciwiać; usta basisty odganiały całą niepewność, pozostawiając pożądanie.
[Tu się pojawia scena tzw. hard seksu. Jeśli mam być szczera - mogłabym ją napisać, ale mi się najzwyczajniej w świecie nie chce :"3]

  - Shimizu...
  - Hm?
  - Dlaczego to zrobiłeś? - uniósł głowę z nagiej klatki piersiowej basisty i spojrzał mu w oczy, czekając na odpowiedź. Zdawało mu się, że przez chwilę widział w nich wahanie i niepewność.
  - Bo cię kocham, Yoshida.
  Wokalista uśmiechnął się szeroko i musnął usta chłopaka swoimi.
  - Ja ciebie też, Shimizu. Tylko... Po co było to całe przedstawienie? Nie mogłeś powiedzieć tego od razu...?

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Nothing to lose

Zespół: D'espairsRay
Paring: Hizumi x Zero
Ostrzeżenia: Dość pogmatwane, dołujące [bynajmniej mnie zdołowało, jak to pisałam]
Więc może na początek powiem, że ,,Bo życie jest jak bajka o złym zakończeniu..." nie jest jeszcze skończone i kolejne części będą się pojawiać. A kiedy, to już od weny zależy; jest bardzo kapryśna.
Co do dzisiejszego opowiadania - wszelkie powtórzenia były jak najbardziej zamierzone. Uwierzcie mi, zanim opublikowałam tego posta przeczytałam go z dziesięć razy i wyłapałam wszystkie błędy.
~*~
  Sięgam po pistolet. Nie leży daleko; tuż przede mną, na stoliczku. Takim z ciemnego drewna, z niewielkimi znaczkami wyrytymi przy jednej z krawędzi. Przykładam lufę do skroni.
  Jest zimna...
  Kładę palec na spuście i naciskam. Dopóki ktoś nie przyjdzie. Dopóki mi nie przeszkodzi.
  Czuję ból, szybko rozchodzący się po mojej głowie, i krew, spływającą wzdłuż szyi...
  Nie.
  Ja nic nie czuję.
  Bo jestem martwy.
  Nie.
  W głowie mi huczy.
  Od ścianek mózgu odbija się jeden dźwięk, nie dający mi spokoju...
  PAF!
  Sięgam po pióro i zeszyt, leżące na szafce tuż przede mną. Wertuję strony, szukając jednej pustej.
  W końcu ją znajduję.
  Przykładam stalówkę do kartki, by po chwili przelać na nią wszystko, co się we mnie kłębi, w postaci wiersza.
  Wszystkie uczucia.
  Chwilę później zdaję sobie sprawę, że opisuję sytuację, którą sobie wyobraziłem.
  Bezwiednie.
  Stawiam na końcu kropkę, choć nie do końca wiem dlaczego.
  Ach, tak.
  Kropka kończy zdanie, by kolejne mogło się rozpocząć. Tutaj jednak to się nie stanie.
  Jest to koniec tego tekstu.
  A zarazem początek.
  Niedługo przedstawię go reszcie. Skomponują kolejny utwór. Będzieby go grać na próbach, na koncertach...
  O ile się przyjmie.
  Nie.
  Moje teksty zawsze się przyjmą.
  Choćby nie wiem jak beznadziejny by był; fanki będą go wielbić.
  Bo ja go napisałem.
  Bo jestem gwiazdą.
  Kimś, kogo nie da się nie lubić. W ich oczach jestem ideałem.
  Dziwne.
  Najpierw miał to być wiersz, ale wyszła piosenka.
  Prawdę mówiąc... nie wiele się jedno od drugiego różni; ledwie nazwą.
  Zarówno wiersz jak i piosenka wypłynęły spod pióra artysty. Twórcy.
  Autora.
  Odkładam przedmioty na stolik.
  Patrzę chwilę na długopis.
  Jakoś tak dziwnie... jakby był pistoletem.
  PAF!
  Siedzę na łóżku. Patrzę na stolik, stojący tuż przede mną.
  Wcale nie słucham przyjaciela.
  Prowadzi bezsensowny monolog, zdaje się o mnie. I psychiatrze...
  Chce mnie tam zabrać?
  Ja nie chcę.
  Nie czuję potrzeby zwrócenia się o pomoc do obcej osoby.
  Ze mną jest wszystko w porządku.
  A to, że prawie nie wychodzę z domu nic nie znaczy.
  Nie lubię ludzi.
  Głodny też nie jestem, ani spragniony.
  Shimizu, ja tego nie zjem.
  Nie potrzebuję tego wszystkiego, ze mną jest wszystko w porządku.
  PAF!
  Zgodziłem się.
  Jestem umówiony u psychiatry na jedenastą. Zero pójdzie ze mną.
  Dlaczego to robię?
  Michi mnie o to prosił.
  Powiedział, że ze mną zamieszka. Pomoże mi się zmienić.
  Ale przecież wszystko jest w porządku.
  ...prawda?
  Boję się.
  Będzie dobrze.
  PAF!

  Oddano cztery strzały; w obie nogi, głowę oraz serce. Ofiara była niezdolna do ucieczki, racjonalnego myślenia oraz darzenia miłością innej osoby niż Shimizu Michi, znanego jako Zero.
  Została więźniem miłości.
  paf.

piątek, 7 czerwca 2013

,,Bo życie jest jak bajka o złym zakończeniu..." 2

Zapraszam do głosowania w ankiecie znajdującej się po lewej stronie bloga c:
Pisane bez weny. Za wszelkie błędy przepraszam równie mocno co za długość.
W ogóle, komuś się podoba to opowiadanie? o.O"
Jeszcze jedna sprawa: jaki paring chcecie? Z Dir en Grey już coś było, Gazeciaków tu sporo, więc... Wybór zespołu pozostawiam wam ^^
~*~
  Miarowe stukanie kropel o parapet, mruczenie kota wygodnie ułożonego na jego kolanach, ciche piszczenie czajnika, oznajmiające zagotowanie się wody, oraz przytłumione krzyki małżeństwa z piętra niżej - to wszystko przygnębiało go bardziej niż sam fakt stracenia matki, jedynej osoby, która traktowała go jak człowieka.
  Zerknął na ścianę, którą upodobał sobie do liczenia dni. Jedna kreska... dwie kreski... Sześć kresek przekreślonych siódmą. Siedział w zamknięciu tydzień. Nie wychodził do sklepu, do szkoły... nie widział w tym sensu. Wszystko to dotąd robił tylko i wyłącznie dla swojej matki.
  Wystające kości idealnie odznaczały się na obcisłej koszulce, którą miał aktualnie na sobie. Jego pupil nie wyglądał lepiej; zmarnowany kocur nie ruszał się od swoich misek i kuwety dalej niż na kilka kroków.
  Chłopak spojrzał na powoli rozkładające się ciało rodzicielki, którego nie chciał sprzątać. Bo co by z nim zrobił? Kilka sekund później jego wzrok padł na zaschniętą krew, pokrywającą ściany, meble kuchenne, podłogę i, oczywiście, martwe ciało.
  Nastolatek wyjrzał przez szybę na pędzące samochody, jednak zaraz odwrócił od nich wzrok, by móc zająć się liczeniem spływających po szkle kropel deszczu. Jego dłoń powędrowała do nadgarstka lewej ręki. Przejechał opuszkami palców po jeszcze świeżych cięciach.
  Dzięki nim chłopak uważał się za artystę, a owe sznyty za swoje dzieło. Wybitne, oryginalne i uczuciowe; wylał na nie całą swoją złość i smutek, który niestety powracał za każdym razem, gdy wchodził do kuchni. Wtedy natomiast pogłębiał cięcia, albo tworzył nowe, z uwielbieniem patrząc na spływającą po jego skórze szkarłatną ciecz.
  A-tsu-ya, staczasz się.
  Znowu ten głos. Wszystko przez niego, towarzyszył mu w każdej chwili jego życia. Drwił z niego. Nienawidził go z całego swojego serca.
  Z drugiej strony był mu dziwnie wdzięczny; gdyby nie on, wciąż trwałby w tej denerwującej monotonii, zapewne nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
  Wszystko jest kłamstwem...
  Odstawił na stolik butelkę po winie i spojrzał na zdychającego gdzieś w kącie kota.
  Nie przejął się tym zbytnio; zwierze było stare, wychudzone... i dla chłopaka ostatnimi czasy również obojętne.
  Dawniej nie potrafił przyswoić sobie myśli, że jego ukochany kot kiedyś zdechnie. W końcu był jego. Spędził z nim wiele swych dni, chwil; tych radosnych i tych gorszych.
  Wszystko jednak mija, stacza się w zapomnienie. Więc o kocie również zapomni. Może jutro, może dopiero za pół roku...
  ...Atsuya...

niedziela, 2 czerwca 2013

Second Heartbeat

Paring: Kaoru x Die, Shinya x Die
Zespół: Dir en Grey
N/A: Mój pierwszy fanfik z Diru. Mam nadzieję, że się spodoba, choć nie bardzo udało mi się do końca utrzymać ten klimat...
Ogólnie potraktujcie go jako prezent z okazji Dnia Dziecka, który był wczoraj. I pod tą notką życzę sobie co najmniej 4 komentarze =.=
~*~
24 luty. Cały zespół świętuje dziś wydanie kolejnego albumu. Świetnie bawią się wszyscy, lecz nie ja. I nie, powodem nie jest znęcający się nade mną na różne sposoby Die, zawodzący po stracie dziewczyny Toshiya, ani ganiający się po pokoju Kaoru i Kyo. Nie, to nie ich wina, że mam taki a nie inny nastrój.
Więc co sprawiło, że uleciało ze mnie całe szczęście i zostało zastąpione smutkiem i nutką goryczy?
24 luty. Za minutę zegary wybiją północ, oznajmiając nadejście kolejnego dnia; 25. Chłopaki są schlani jak nigdy, a ja od kilku godzin ślęczę na kanapie, co chwila upijając niewielki łyk tequili, i rozmyślam.
Jeszcze 30 sekund. Ulatuje ze mnie nadzieja, że choć jeden z nich przypomni sobie o dniu, który stał się moim przekleństwem.
24 luty.
Dwudziesty czwarty luty.
Dwudziestyczwartyluty.
Nie ważne, jak i ile razy będę wymawiać tą datę, nie ma ona sensu. Dzień jak każdy inny, kolejna kartka z kalendarza. Następuje po 23 lutym i przed 25 lutym. Nic nadzwyczajnego; kolejne chwile, złączone razem i nazwane przez człowieka "dniem", i które powoli przeradzają się w "noc" i kolejny "dzień".
Co z tego, że to moje urodziny? Urodziłem się w 1978. Ponad 30 lat temu, a nie dzisiaj. Po co świętować coś, co wydarzyło się tak dawno temu?
To i tak boli; jedyni znajomi zapomnieli o tym dniu. Znajomi, bo przyjaciółmi ich nie nazwę. Fakt, że gramy razem tyle lat, odnieśliśmy razem wielki sukces, nic nie znaczy. Jesteśmy razem, bo musimy, żeby być na szczycie. Szczycie, który dla każdego z nas był celem.
Tylko to nas łączy.
Słyszę głośne bicie zegara, oznajmiające północ.
Zapomnieli.
Wstaję, zgarniam ze stołu paczkę fajek i zapalniczkę. Wychodzę na taras, mijając nieco poddenerwowanego Daisuke. No tak, w końcu przerwałem mu iście fascynujące zajęcie.
Zapalam jednego papierosa i zaciągam się nikotyną. Zadzieram nieco głowę do góry, patrząc na liczne gwiazdy i księżyc w pełni. Wydmuchuję z płuc dym, patrząc jak leniwie unosi się do góry, by następnie zostać rozwianym przez chłodny wiatr.
Drżę lekko, przeklinając w duchu na swoją głupotę; bluza została w środku, na kanapie, a chory mimo wszystko być nie chcę. Chłopacy i wytwórnia by się wkurzyli. W końcu niedługo gramy koncert.
Odgarniam ręką z barierki resztki śniegu; tegoroczna zimy była naprawdę mroźna. Opieram przedramiona na zimnym metalu. Zerkam w dół, na pustą ulicę i chodnik.
Rzucam na miejscami oblodzoną posadzkę peta i dogaszam butem, następnie kopiąc go do krawędzi. Ze znudzeniem patrzę jak spada; dopóki nie zniknie mi z oczu.
Za sobą słyszę stukanie o szybę. Odwracam się leniwie, lustrując wzrokiem szczerzących się jak głupi do sera znajomych. Widząc te uśmiechy już wiem, że coś zrobili. Zerkam na klamkę z obawą, która się spełniła - zamknęli mnie.
Na balkonie. Na 12 piętrze. W nocy. W mróz.
Pcham drzwi z cichą nadzieją, że zamek jednak ustąpi, pozwalając mi wrócić do mojego ciepłego mieszkania. Patrzę na resztę zespołu. Olewają mnie; moje nieustające walenie w szybę i błagania, by mnie wpuścili do środka. Bezczelnie grzebią mi po szafkach, przeglądają zdjęcia, otwierają coraz to kolejne butelki wina, tequili, czy puszki piwa.
Po kilkunastu minutach zaprzestaję krzyczeć i walić w drzwi. Siadam skulony przy barierce i znów patrzą w dół.
Kolejną chwilę rozmyślam nad zejściem po rynnie, jednak zaraz potem rezygnuję; wbrew pozorom do śmierci mi nie spieszno. Rozglądam się więc wokół, na dłuższą chwilę zatrzymując wzrok na nieco zaśnieżonym stoliczku. Mógłbym go podnieść i rozbić szybę... Z tego jednak również zrezygnowałem. Wpuściłbym do mieszkania ten przejmujący mróz.
Porzucając dalsze rozmyślanie nad obecną sytuacją zamknąłem oczy. Jutro, gdy któryś z chłopaków wstanie, wypuści mnie. Prawda?
O ile wcześniej nie zamarznę.
O ile emocje nie wezmą nade mną góry i nie skoczę z balkonu.
O ile zauważą, że tu jestem.
Zaczynam kontemplować nad ostatnimi wydarzeniami, a także nad tym, który pierwszy wstanie.
Może Kaoru? On nigdy nie spał długo, nawet po długiej imprezie potrafił wstać przed 11. W przeciwieństwie do Kyo, który po wypiciu alkoholu śpi przez bite 10 godzin i nic ani nikt nie jest w stanie go obudzić. Z Die i Toshiyą jest nieco inaczej; będą spali ile mogą, czyli póki ktoś ich nie obudzi.
Zerkam przez szybę do środka. Widzę ich... Toshimasa i Tooru śpią w najlepsze, a Daisuke jest ostro posuwany przez lidera.
Widząc ich, coś mnie tknęło. "Coś", a dokładniej moje serce. Poczułem nieprzyjemny ucisk, a do moich oczu napłynęły słone krople, zamazując mi obraz. Łzy spłynęły po moich policzkach, zostawiając po sobie mokry ślad.
Dlaczego płaczę?
Przecież z żadnym z nich nie jestem jakoś szczególnie zżyty.
Mimo szczerych chęci nie mogę odwrócić od nich wzroku. Od twarzy Andou, wykrzywionej w grymasie rozkoszy. Od uśmiechniętego Niikury. Od ich nagich ciał.
Każdy kolejny jęk, dosłyszalny przeze mnie nawet przez szybę, wierci we mnie niewielką dziurkę, która razem z innymi tworzy pustkę. Pustkę załamujący mój mały świat. Niszczącą moje skryte marzenia, o których nawet ja nie pamiętałem. Nie chciałem pamiętać.
Po kilku próbach udaje mi się odwrócić wzrok. Sekundę później słyszę głośny jęk, oznajmiający orgazm Daisuke. Zaciskam dłonie w pięści i zamykam oczy chcąc już zawitać do krainy Morfeusza. Chcąc choć na chwilę o wszystkim zapomnieć.
W końcu przede mną jeszcze cała noc.

Drżę z zimna, chuchając na lodowate ręce. Patrzę na wschodzące słońce. Mijają kolejne chwile moich męczarni i wreszcie słyszę zbawienny dźwięk. Patrzę na stojącego w drzwiach Kaoru jak na Boga, którym w tym momencie dla mnie był.
Podchodzi do mnie i bez słowa pomaga wstać. Z jego pomocą wchodzę do środka. Dziękuję mu. Dziękuję, chwilowo odganiając scenę odgrywającą się w nocy na mojej kanapie w zapomnienie. Siadam na kanapie i z wdzięcznością przyjmuję od gitarzysty kubek gorącej herbaty. Upijam łyk, rozkoszując się ciepłem rozgrzewającym moje ciało. Chwilę później czuję na ramionach swoją bluzę. Ponownie dziękuję liderowi, przyglądając się spokojnym twarzom śpiących znajomych.
Kątem oka zauważam, jak Niikura siada na kanapie obok wciąż nagiego Daisuke.
Przynajmniej teraz mogę obejrzeć Andou w całej okazałości. To też zrobiłem, gdy tylko lider wyszedł z salonu.
Wstałem i usiadłem na podłodze obok kanapy. Delikatnie odgarnąłem niesforny kosmyk ciemnych włosów gitarzysty, opadający na jego piękną twarz.
Shinya, na starość zaczyna ci odwalać...
Die powoli uchylił powieki, ukazując światu swoje ciemne tęczówki. Mógłbym godzinami tylko siedzieć i patrzeć w te jego oczy. Zapewne nigdy by mi się nie znudziło. Bezwiednie zacząłem opuszkami palców gładzić jego policzek...
Shinya, nie powinieneś tak długo siedzieć na mrozie.
Przecież to niemożliwe, żeby w jedną noc moje uczucia się zmieniły. Bo tak, teraz śmiało mogę stwierdzić, że... kocham Daisuke.
Daisuke...
Piękne imię. Choć w znaczeniu zupełnie do niego nie pasujące*.
Ze zdumieniem patrzę na jego dłoń, powoli zbliżającą się do mojego policzka. Momentalnie moje serce zabiło mocniej, a gdy jego usta zbliżyły się do moich myślałem, że będę miał zawał.
Co się, na szczęście, nie stało.
A może i nieszczęście...?
- Shinya. Kocham cię.
Nie, nie, nie. To na pewno jest sen. Głupi, choć piękny sen.
Z którego nie chcę się budzić.
Nigdy.
~*~
Eh, wasza Kao-chan jest głupia, zapomniała dodać wytłumaczenia xD
* Imię Daisuke oznacza m.in. "duży, chronić" c: