- Kaoru... - wyjęczał moje imię, gdy dochodził w moim wnętrzu.
Jęknąłem głośno po raz ostatni i wtuliłem się w tors brata, który położył się obok mnie. Objął mnie ramionami. Przez chwilę uspokajaliśmy oddechy, po czym nasze usta złączyły się w namiętnym pocałunku.
Muszę przestać żyć wspomnieniami... Tak, wspomnieniami. Tęskniłem za tymi dniami, chwilami spędzonymi z bratem. Niegdyś poświęcał mi każdą minutę swojego życia, a teraz... No właśnie. teraz tylko Haruhu, Haruhi i Haruhi. Nawet w domu rzadko go widywałem, w szkole mnie wręcz unikał, a w klubie hostów... cóż. Tak, zamiast ze mną, zabawiał klientów z nikim innym jak z Haruhi!
Usiadłem wygodniej na parapecie w swoim pokoju. Niekoniecznie z nudów, zacząłem liczyć za oknem spadające płatki śniegu.Podciągnąłem nogi pod brodę i objąłem je rękoma. Nawet nie zauważyłem, kiedy łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Każdy kolejny moment ze świadomością, że mój bliźniak woli dziewczynę ode mnie, bolał coraz bardziej.
Moich uszu doszedł trzask zamykanych drzwi, a po chwili i odgłos kroków. Hikaru. Wszedł cicho do pokoju i podszedł do mnie. Dłonią otarł delikatnie moje łzy i przytulił.
- Kaoru... przepraszam - szepnął mocniej mnie do siebie przytulając.
Wczepiłem się w niego niczym przestraszony kotek i zacząłem płakać.
Nie pamiętam ile tak spędziliśmy. Hikaru głaskał mnie po głowie i szeptał uspokajające słowa, nawet, gdy już się uspokoiłem. Miałem wrażenie, że już wszystko będzie w porządku...
Oby to była prawda.
~*~
Blog o tematyce shonen-ai. Nie tolerujesz - wyjdź.
Kontakt:
Twitter: @_diversefail
GG: 44515193
E-mail: 69kaoru666@gmail.com
Kontakt:
Twitter: @_diversefail
GG: 44515193
E-mail: 69kaoru666@gmail.com
czwartek, 27 grudnia 2012
niedziela, 16 grudnia 2012
Reita x Ruki cz.1
Więc macie Reituki. Opowiadanie podzieliłam na dwie części. Osobiście mi się nie podoba, ale wstawiam, może wam przypadnie do gustu...
A, za komentarze się nie obrażę .-."
Miłego czytania!
~~
[Ruki]
- Wreszcie... - mruknąłem do siebie, gdy wychodziłem ze studia.
Od razu skierowałem się do domu, marząc jedynie o ciepłej kąpieli i drzemce. Długiej drzemce...
Wszedłem do swojego domu. Duży, pomalowany na biało mieścił się w jednej z bogatszych dzielnic. Budynek zbudowano z gotyckim akcentem - duże okna z ozdobioną framugą i ogromne drewniane drzwi.
Wnętrze było nieco bardziej unowocześnione, jednak wciąż widoczna była nutka gotyku. Rozejrzałem się po holu, w którym aktualnie się znajdowałem. Te same, co zawsze jasne ściany, a na nich zawieszone obrazy powoli zaczynały mnie przytłaczać.
Zdjąłem z siebie płaszcz i buty. Od razu skierowałem się do łazienki i nalałem wody do wanny.
Siedziałem w wodzie od niecałej godziny, rozkoszując się jej ciepłem. Do wyjścia z mojego ,,raju" zmusił mnie telefon, który po raz enty usilnie dawał mi o sobie znać. Odnalazłem urządzenie i odebrałem z ciężkim westchnięciem. To był Uruha. ,,Dlaczego on zawsze musi dzwonić w takich momentach...?" - przeszło mi przez myśl, wysłuchując jakże interesującej opowieści gitarzysty.
- Uruha... Przejdź do rzeczy, bo raczej nie dzwoniłbyś do mnie chcąc opowiedzieć co się wydarzyło, gdy wracałeś do domu... - przerwałem mu, chcąc brzmieć jak najmilej.
- Tak, racja, gomen... - mruknął - Chciałem ci powiedzieć, że za dwie godziny będzie u mnie impreza i fajnie by było, gdybyś wpadł - oznajmił mi Uruha.
Kiwnąłem głową, wiedząc, że i tak tego nie zauważy.
- Jasne, będę - odparłem pogodnie i się rozłączyłem.
Odłożyłem telefon i sięgnąłem po ręcznik, którym się wytarłem i obwiązałem w pasie. Wyszedłem tak z łazienki i otworzyłem szafę. Wygrzebałem z niej jakieś ładne ciuchy, które następnie założyłem. Stanąłem przed toaletką i spojrzałem w lustro. Ułożyłem włosy, przy okazji je susząc i zabrałem się za makijaż. Gdy skończyłem, przyjrzałem się swojemu dziełu i z radością stwierdziłem, że wyszło nawet lepiej niż zwykle.
Zerknąłem na zegarek. Miałem jeszcze godzinę. Wstałem i poszedłem do kuchni, w której to przygotowałem sobie coś do jedzenia. Coś, co w żadnym wypadku nie było czipsami czy innym tego typu badziewiem, którego pełno było na imprezach.
Po spożytym posiłku założyłem płaszcz, buty na niedużym obcasie i wyszedłem, zamykając za sobą drzwi od zamieszkanego jedynie przeze mnie domu.
[Reita]
Westchnąłem ciężko, wpatrując się z udawanym zainteresowaniem w szklankę napełnioną whisky. Siedziałem przy barze, pogrążony w myślach, gdzie nie słyszałem głośnej muzyki, przekrzykujących się wzajemnie ludzi, czy tłuczonego szkła. ,,Uruha będzie miał dużo sprzątania..." - pomyślałem, a chwilę potem drgnąłem, czując czyjąś rękę na swoim ramieniu.
- Yo, Rei - usłyszałem Rukiego. Nachylał się nade mną z uśmiechem.
- Yo - przekrzyczałem muzykę i uśmiechnąłem się do blondyna.
Usiadł tak blisko mnie, że stykaliśmy się ramionami i udami. Ktoś podsunął mu drinka, którego bez zastanowienia wypił. Potem drugiego, trzeciego i jeszcze kilka.
Minęła parę godzin. Wokalista był już mocno wstawiony, a ja miałem wszystkiego dość. Nie wyszedłem jednak, choć mogłem to zrobić w każdej chwili. Wolałem jednak zostać z Rukim i w razie potrzeby odwieźć go do domu.
Jak się później przekonałem - słusznie zrobiłem zostając. Blondyn leżał na podłodze i narzekał na mdłości, czkając co chwila. przewróciłem oczami i ostrożnie wziąłem go na ręce. Wyszedłem z budynku i niespiesznym krokiem skierowałem się ku swojemu samochodowi. Posadziłem wokalistę na miejscu pasażera, samemu siadając za kierownicą.
Po parunastu męczących minutach drogi dotarliśmy pod dom Rukiego. Ponownie wziąłem go na ręce i poszedłem pod drewniane drzwi. Postawiłam go przy ścianie i kucnąłem przed nim, przeszukując kieszenie spodni w poszukiwaniu kluczy.
- Mm... Reita, zboczeńcu... Nie przy ludziach... - wybełkotał wokalista patrząc w dół, na moją twarz, znajdującą się aktualnie na wysokości jego krocza.
Popatrzyłem na jego zarumienioną twarzyczkę i cicho westchnąłem, nie zaszczycając chłopaka odpowiedzią. Z triumfem wyciągnąłem klucze z tylnej kieszeni jego spodni i otworzyłem dom. Wciągnąłem pijanego Ruksa do środka. Po zamknięciu drzwi zaprowadziłem go do sypialni i położyłem na łóżku. Już chciałem wyjść, jednak blondyn złapał moją dłoń.
- Ehh, Ruki... Puść mnie - mruknąłem próbując wyrwać nadgarstek ze stalowego wręcz uścisku wokalisty.
- Nie chcę - odparł mocniej ściskając moją rękę.
- Zaraz przecież wrócę... idę tylko do kuchni...
- Później pójdziesz... - nie dawał za wygraną.
Spełniłem jego prośbę i usiadłem na krawędzi łóżka. Wykończony chłopak już przysypiał, lecz mimo to uparcie trzymał moją rękę nie pozwalając mi odejść. W końcu przyciągnął mnie do siebie i wtulił w mój tors.
Westchnąłem cicho, wygodniej układając się na łóżku i obejmując go ramieniem. Wokalista zaczął składać na mojej szyi, wywołując tym u mnie dreszcze przyjemności.
- Ruki... - szepnąłem, odruchowo odchylając głowę do tyłu.
Chciałem go od siebie odsunąć, jednak nie mogłem. To było takie przyjemne...
- Ruki... - powiedziałem nieco głośniej, gdy chłopak usiłował ściągnąć ze mnie koszulkę - Co ty do cholery robisz...?
- To, czego chcesz - szepnął mi do ucha - ... Bo chcesz, prawda...? - dodał niepewnie.
Czy tego chcę?! No jasne, że tak! Od dawna... Ale nie teraz, gdy jest pijany i nic nie będzie jutro pamiętać! Musnął moje usta swoimi. Czułem od niego alkoholem, jednak nie przeszkadzało mi to zbytnio. Nie czując ani nie słysząc sprzeciwu, pogłębił pocałunek. Wtedy go odepchnąłem, i zobaczyłem jego pełne rozczarowania spojrzenie. Na swoich policzkach poczułem rumieńce, które na szczęście zakryte były przez bandamkę. Popatrzyłem niższemu w oczy, z trudem powstrzymując się przed zgwałceniem go. W duchu przeklinałem aktualny stan blondyna. ,,Że też musiał się upić..." - pomyślałem.
- Idź spać - mruknąłem do niego, układając go obok siebie.
Położył głowę na moim torsie i po chwili już spał.
A, za komentarze się nie obrażę .-."
Miłego czytania!
~~
[Ruki]
- Wreszcie... - mruknąłem do siebie, gdy wychodziłem ze studia.
Od razu skierowałem się do domu, marząc jedynie o ciepłej kąpieli i drzemce. Długiej drzemce...
Wszedłem do swojego domu. Duży, pomalowany na biało mieścił się w jednej z bogatszych dzielnic. Budynek zbudowano z gotyckim akcentem - duże okna z ozdobioną framugą i ogromne drewniane drzwi.
Wnętrze było nieco bardziej unowocześnione, jednak wciąż widoczna była nutka gotyku. Rozejrzałem się po holu, w którym aktualnie się znajdowałem. Te same, co zawsze jasne ściany, a na nich zawieszone obrazy powoli zaczynały mnie przytłaczać.
Zdjąłem z siebie płaszcz i buty. Od razu skierowałem się do łazienki i nalałem wody do wanny.
Siedziałem w wodzie od niecałej godziny, rozkoszując się jej ciepłem. Do wyjścia z mojego ,,raju" zmusił mnie telefon, który po raz enty usilnie dawał mi o sobie znać. Odnalazłem urządzenie i odebrałem z ciężkim westchnięciem. To był Uruha. ,,Dlaczego on zawsze musi dzwonić w takich momentach...?" - przeszło mi przez myśl, wysłuchując jakże interesującej opowieści gitarzysty.
- Uruha... Przejdź do rzeczy, bo raczej nie dzwoniłbyś do mnie chcąc opowiedzieć co się wydarzyło, gdy wracałeś do domu... - przerwałem mu, chcąc brzmieć jak najmilej.
- Tak, racja, gomen... - mruknął - Chciałem ci powiedzieć, że za dwie godziny będzie u mnie impreza i fajnie by było, gdybyś wpadł - oznajmił mi Uruha.
Kiwnąłem głową, wiedząc, że i tak tego nie zauważy.
- Jasne, będę - odparłem pogodnie i się rozłączyłem.
Odłożyłem telefon i sięgnąłem po ręcznik, którym się wytarłem i obwiązałem w pasie. Wyszedłem tak z łazienki i otworzyłem szafę. Wygrzebałem z niej jakieś ładne ciuchy, które następnie założyłem. Stanąłem przed toaletką i spojrzałem w lustro. Ułożyłem włosy, przy okazji je susząc i zabrałem się za makijaż. Gdy skończyłem, przyjrzałem się swojemu dziełu i z radością stwierdziłem, że wyszło nawet lepiej niż zwykle.
Zerknąłem na zegarek. Miałem jeszcze godzinę. Wstałem i poszedłem do kuchni, w której to przygotowałem sobie coś do jedzenia. Coś, co w żadnym wypadku nie było czipsami czy innym tego typu badziewiem, którego pełno było na imprezach.
Po spożytym posiłku założyłem płaszcz, buty na niedużym obcasie i wyszedłem, zamykając za sobą drzwi od zamieszkanego jedynie przeze mnie domu.
[Reita]
Westchnąłem ciężko, wpatrując się z udawanym zainteresowaniem w szklankę napełnioną whisky. Siedziałem przy barze, pogrążony w myślach, gdzie nie słyszałem głośnej muzyki, przekrzykujących się wzajemnie ludzi, czy tłuczonego szkła. ,,Uruha będzie miał dużo sprzątania..." - pomyślałem, a chwilę potem drgnąłem, czując czyjąś rękę na swoim ramieniu.
- Yo, Rei - usłyszałem Rukiego. Nachylał się nade mną z uśmiechem.
- Yo - przekrzyczałem muzykę i uśmiechnąłem się do blondyna.
Usiadł tak blisko mnie, że stykaliśmy się ramionami i udami. Ktoś podsunął mu drinka, którego bez zastanowienia wypił. Potem drugiego, trzeciego i jeszcze kilka.
Minęła parę godzin. Wokalista był już mocno wstawiony, a ja miałem wszystkiego dość. Nie wyszedłem jednak, choć mogłem to zrobić w każdej chwili. Wolałem jednak zostać z Rukim i w razie potrzeby odwieźć go do domu.
Jak się później przekonałem - słusznie zrobiłem zostając. Blondyn leżał na podłodze i narzekał na mdłości, czkając co chwila. przewróciłem oczami i ostrożnie wziąłem go na ręce. Wyszedłem z budynku i niespiesznym krokiem skierowałem się ku swojemu samochodowi. Posadziłem wokalistę na miejscu pasażera, samemu siadając za kierownicą.
Po parunastu męczących minutach drogi dotarliśmy pod dom Rukiego. Ponownie wziąłem go na ręce i poszedłem pod drewniane drzwi. Postawiłam go przy ścianie i kucnąłem przed nim, przeszukując kieszenie spodni w poszukiwaniu kluczy.
- Mm... Reita, zboczeńcu... Nie przy ludziach... - wybełkotał wokalista patrząc w dół, na moją twarz, znajdującą się aktualnie na wysokości jego krocza.
Popatrzyłem na jego zarumienioną twarzyczkę i cicho westchnąłem, nie zaszczycając chłopaka odpowiedzią. Z triumfem wyciągnąłem klucze z tylnej kieszeni jego spodni i otworzyłem dom. Wciągnąłem pijanego Ruksa do środka. Po zamknięciu drzwi zaprowadziłem go do sypialni i położyłem na łóżku. Już chciałem wyjść, jednak blondyn złapał moją dłoń.
- Ehh, Ruki... Puść mnie - mruknąłem próbując wyrwać nadgarstek ze stalowego wręcz uścisku wokalisty.
- Nie chcę - odparł mocniej ściskając moją rękę.
- Zaraz przecież wrócę... idę tylko do kuchni...
- Później pójdziesz... - nie dawał za wygraną.
Spełniłem jego prośbę i usiadłem na krawędzi łóżka. Wykończony chłopak już przysypiał, lecz mimo to uparcie trzymał moją rękę nie pozwalając mi odejść. W końcu przyciągnął mnie do siebie i wtulił w mój tors.
Westchnąłem cicho, wygodniej układając się na łóżku i obejmując go ramieniem. Wokalista zaczął składać na mojej szyi, wywołując tym u mnie dreszcze przyjemności.
- Ruki... - szepnąłem, odruchowo odchylając głowę do tyłu.
Chciałem go od siebie odsunąć, jednak nie mogłem. To było takie przyjemne...
- Ruki... - powiedziałem nieco głośniej, gdy chłopak usiłował ściągnąć ze mnie koszulkę - Co ty do cholery robisz...?
- To, czego chcesz - szepnął mi do ucha - ... Bo chcesz, prawda...? - dodał niepewnie.
Czy tego chcę?! No jasne, że tak! Od dawna... Ale nie teraz, gdy jest pijany i nic nie będzie jutro pamiętać! Musnął moje usta swoimi. Czułem od niego alkoholem, jednak nie przeszkadzało mi to zbytnio. Nie czując ani nie słysząc sprzeciwu, pogłębił pocałunek. Wtedy go odepchnąłem, i zobaczyłem jego pełne rozczarowania spojrzenie. Na swoich policzkach poczułem rumieńce, które na szczęście zakryte były przez bandamkę. Popatrzyłem niższemu w oczy, z trudem powstrzymując się przed zgwałceniem go. W duchu przeklinałem aktualny stan blondyna. ,,Że też musiał się upić..." - pomyślałem.
- Idź spać - mruknąłem do niego, układając go obok siebie.
Położył głowę na moim torsie i po chwili już spał.
sobota, 15 grudnia 2012
Don't wake me (Aoi x Uruha)
Napisałam to w nocy przy piosence Skillet'a ,,Don't wake me". Tak więc, nie oczekujcie wiele C":
~~
Byłeś przy mnie. Zawsze. W tych trudnych chwilach i w tych lepszych, weselszych. Bez względu na miejsce, czas czy sytuację, potrafiłeś mnie pocieszyć, a nawet rozśmieszyć. Teraz też, byłeś tu, leżałeś obok mnie. I nic więcej do szczęścia nie było mi potrzebne. Tylko Ty. Byłeś... Wciąż jesteś, najważniejszy.
Popatrzyłem z radością w Twoje piękne, brązowe oczy. Uśmiechnąłeś się pogodnie, odwzajemniając spojrzenie. Uwielbiałem Twój uśmiech. Uwielbiałem wszystko, co Twoje. Wszystko. Byłeś moim małym światem, sensem istnienia.
Szepnąłeś mi do ucha dwa słowa. ,,Kocham Cię”. Od razu zrobiło mi się ciepło na sercu, a uśmiech wpłynął na moje usta. Przyjrzałem się Tobie, zapamiętując najmniejszy szczegół. Wtedy pocałowałeś mnie. Delikatnie, lecz z miłością i pożądaniem. Tak, jak to miałeś w zwyczaju robić, gdy byłem smutny.
Trwaliśmy tak, nawzajem smakując swoje usta i ciesząc się sobą. Oderwałeś się ode mnie niechętnie i najzwyczajniej w świecie zacząłeś się rozpływać. Na moich oczach, z uśmiechem.
Obudziłem się z krzykiem. Znów ten sen... Wytarłem łzy spływające po moich policzkach. Ciebie już nie ma... Próbowałem odgonić od siebie Twój obraz. Wiele razy, lecz ciągle powracał. Zwlokłem się z łóżka, rozpoczynając kolejny nudny dzień.
Kocham Cię, Kyou... Tak mocno Cię kocham...
środa, 12 grudnia 2012
Miyavi x Kai
Taa, to mój pierwszy wpis...
Wszelkie błędy mi wypominać, błagam ;_; Pierwszy raz piszę tego typu opowiadanie...
Miłego czytania i mam nadzieję, że się spodoba C":
- Kaaaaaaai! - zawyło rozpaczliwie przerośnięte dziecko.
- Co jest? - pojawiłem się w drzwiach i spojrzałem na kolorowowłosego.
Nachylał się nad szufladą, widocznie w niej czegoś szukając.
- Nie mogę znaleźć kolczyka! - pożalił mi się.
Westchnąłem ciężko i pomogłem mu szukać. Jakieś pół godziny przetrząsania pokoju później, wyłoniłem się spod łóżka.
- Miyavi... Musisz zrobić porządek pod łóżkiem - oznajmiłem trzymając w ręku zgubę kochanka.
Solista rzucił się na mnie z wyszczerzem przewracając nas na podłogę.
- Arigato! Kochany jesteś! - cmoknął mnie w policzek i zabrał kolczyk.
Zaśmiałem się krótko. Moje wyrośnięte dziecko... No nic, niedługo wyjeżdża w trasę i muszę go spakować.
Niechętnie wyślizgnąłem się spod Myva i zajrzałem do szafy poszukując walizek. Czułem na sobie jego natarczywe spojrzenie. Odwróciłem się do solisty.
- No co chcesz? - spytałem patrząc prosto w jego brązowe oczy.
- Będę za tobą tęsknić, Kai... - podszedł do mnie i mocno przytulił.
- Myv, to tylko pare miesięcy, szybko minie... zobaczysz - powiedziałem, samemu chcąc uwierzyć we własne słowa.
Wtuliłem się mocno w jego tors, lecz nie na długo. Wróciłem do pakowania swojego kochanka.
Westchnąłem ciężko, gdy po paru godzinach domknąłem drugą, a zarazem ostatnią, walizkę Miyaviego. Kolorowowłosy bez słowa przewrócił mnie na łóżko, siadając przy tym w rozkroku na moich biodrach. Jego chłodna dłoń powędrowała pod mój biały t-shirt, by po chwili go ze mnie zdjąć. Nie pozostając mu dłużny, bardziej zerwałem niż zdjąłem z niego koszulkę, jednocześnie przewracając go pod siebie. Podczas gdy solista rozpinał moje spodnie, ja składałem na jego szyi i obojczykach mokre pocałunki. Po chwili znów znalazłem się pod Meevem. I wtedy usłyszeliśmy dzwonek telefonu, który bezczelnie przerwał nasz "taniec".
- Tak, tak, już idę... - odezwał się po niedługiej chwili do telefonu.
Wstał, rozłączając się i odszukał wzrokiem górną część swojej garderoby. Założył koszulkę, sięgnął po walizki i spojrzał na mnie, leżącego w takiej samej pozycji, w jakiej mnie zostawił.
- Kai, czekaj na mnie, dobrze?... - uśmiechnął się pogodnie. W jego oczach było jednak coś, co wzbudzało we mnie niepokój.
- Tak, obiecuję - odwzajemniłem uśmiech podchodząc do solisty. Cmoknąłem go delikatnie w usta i popchnąłem do drzwi - Miłej drogi, uważaj na siebie...
- Ty też na siebie uważaj, skarbie - odpowiedział rzucając mi krótkie przepełnione miłością i smutkiem spojrzenie.
Oparłem się o zamknięte drzwi. Co ja będę robił przez te tygodnie? Że też Meev musiał wyjechać teraz, gdy zespół ma wolne... Westchnąłem zsuwając się po drzwiach i siadając na podłodze pod nimi. Spojrzałem na zegar wiszący na ścianie na końcu holu, w którym się znajdowałem. 17:53. Miyavi od ponad pół godziny był w drodze, a ja siedziałem pod tymi drzwiami i skulony kiwałem się w przód i w tył niczym dziecko z chorobą sierocą. W końcu jednak zebrałem się w sobie i i poszedłem do sypialni Miyaviego, chcąc trochę sprzątnąć. Tak, mieszkaliśmy razem, ale mieliśmy oddzielne pokoje. Sam nie wiem dlaczego, bo zawsze spaliśmy w jednym łóżku.
~*~
Minął ledwie miesiąc, a ja nie wytrzymywałem bez ukochanego. Tęsknota za tym wariatem drastycznie wpływała na moją grę. Byłem rozkojarzony, przez co myliłem rytm i cały utwór poszedł się jebać.
- Dobra, koniec... Gomen, chłopaki... - odezwałem się cicho, gdy stwierdziłem, że z dzisiejszej próby nic nie wyjdzie. Szybko się zebraliśmy i rozeszliśmy po swoich domach. Gdy tylko dotarłem do swojego przestronnego mieszkanka, zadzwonił mój telefon. Spojrzałem z nadzieją na wyświetlacz, jednak po chwili zastąpiło ją dziwienie i niepokój. Po co miałby dzwonić do mnie manager Miyaviego? Może coś się wydarzyło? Odebrałem telefon z narastającym niepokojem.
- Halo? - odezwałem się.
- Kai... - zaczął mężczyzna - Chodzi o Miyaviego. Miał wypadek, lekarze nie dają mu żadnych szans... Przykro mi... - mówił cicho, jakby ze strachem. Drżącą dłonią rozłączyłem się i odłożyłem komórkę na stół. W głowie wciąż rozbrzmiewały mi słowa managera. Trawiłem je, wszystkie naraz, każde osobno. Czułem się, jakby cały mój świat, którego sensem był solista, rozpadł się na drobne kawałki. Osunąłem się po ścianie wciąż nie mogąc uwierzyć, że osoba, którą kochałem nad życie już nie wróci.
Parę kolejnych tygodni spędziłem w domu, uporczywie wpatrując się w telewizor i próbując odgonić od siebie wszelkie myśli. Ktoś znów pukał do drzwi, a ja znów nie otworzyłem. Ta sytuacja powtarzała się codziennie, od telefonu managera kolorowowłosego. Wstałem i poczłapałem do łazienki. Gdy już się w niej znalazłem, spojrzałem w lustro. Podkrążone i zapuchnięte od płaczu i nieprzespanych nocy oczy, blada cera i włosy w nieładzie. Przez te parę tygodni w ogóle o siebie nie dbałem. Nie miałem dla kogo.. Spojrzałem na żyletkę leżącą na brzegu umywalki i wziąłem ją do ręki. Przyłożyłem ostrą stroną do żyły i wykonałem płytkie cięcie. Po chwili zrobiłem drugie i trzecie, patrząc jak szkarłatna krew wypływa z tętnicy i spływa po moim nadgarstku. Upadłem, a ostatnim co zobaczyłem było zaniepokojone spojrzenie Rukiego, który krzyczał coś do mnie i reszty zespołu. Nie słyszałem go...
Wszelkie błędy mi wypominać, błagam ;_; Pierwszy raz piszę tego typu opowiadanie...
Miłego czytania i mam nadzieję, że się spodoba C":
- Kaaaaaaai! - zawyło rozpaczliwie przerośnięte dziecko.
- Co jest? - pojawiłem się w drzwiach i spojrzałem na kolorowowłosego.
Nachylał się nad szufladą, widocznie w niej czegoś szukając.
- Nie mogę znaleźć kolczyka! - pożalił mi się.
Westchnąłem ciężko i pomogłem mu szukać. Jakieś pół godziny przetrząsania pokoju później, wyłoniłem się spod łóżka.
- Miyavi... Musisz zrobić porządek pod łóżkiem - oznajmiłem trzymając w ręku zgubę kochanka.
Solista rzucił się na mnie z wyszczerzem przewracając nas na podłogę.
- Arigato! Kochany jesteś! - cmoknął mnie w policzek i zabrał kolczyk.
Zaśmiałem się krótko. Moje wyrośnięte dziecko... No nic, niedługo wyjeżdża w trasę i muszę go spakować.
Niechętnie wyślizgnąłem się spod Myva i zajrzałem do szafy poszukując walizek. Czułem na sobie jego natarczywe spojrzenie. Odwróciłem się do solisty.
- No co chcesz? - spytałem patrząc prosto w jego brązowe oczy.
- Będę za tobą tęsknić, Kai... - podszedł do mnie i mocno przytulił.
- Myv, to tylko pare miesięcy, szybko minie... zobaczysz - powiedziałem, samemu chcąc uwierzyć we własne słowa.
Wtuliłem się mocno w jego tors, lecz nie na długo. Wróciłem do pakowania swojego kochanka.
Westchnąłem ciężko, gdy po paru godzinach domknąłem drugą, a zarazem ostatnią, walizkę Miyaviego. Kolorowowłosy bez słowa przewrócił mnie na łóżko, siadając przy tym w rozkroku na moich biodrach. Jego chłodna dłoń powędrowała pod mój biały t-shirt, by po chwili go ze mnie zdjąć. Nie pozostając mu dłużny, bardziej zerwałem niż zdjąłem z niego koszulkę, jednocześnie przewracając go pod siebie. Podczas gdy solista rozpinał moje spodnie, ja składałem na jego szyi i obojczykach mokre pocałunki. Po chwili znów znalazłem się pod Meevem. I wtedy usłyszeliśmy dzwonek telefonu, który bezczelnie przerwał nasz "taniec".
- Tak, tak, już idę... - odezwał się po niedługiej chwili do telefonu.
Wstał, rozłączając się i odszukał wzrokiem górną część swojej garderoby. Założył koszulkę, sięgnął po walizki i spojrzał na mnie, leżącego w takiej samej pozycji, w jakiej mnie zostawił.
- Kai, czekaj na mnie, dobrze?... - uśmiechnął się pogodnie. W jego oczach było jednak coś, co wzbudzało we mnie niepokój.
- Tak, obiecuję - odwzajemniłem uśmiech podchodząc do solisty. Cmoknąłem go delikatnie w usta i popchnąłem do drzwi - Miłej drogi, uważaj na siebie...
- Ty też na siebie uważaj, skarbie - odpowiedział rzucając mi krótkie przepełnione miłością i smutkiem spojrzenie.
Oparłem się o zamknięte drzwi. Co ja będę robił przez te tygodnie? Że też Meev musiał wyjechać teraz, gdy zespół ma wolne... Westchnąłem zsuwając się po drzwiach i siadając na podłodze pod nimi. Spojrzałem na zegar wiszący na ścianie na końcu holu, w którym się znajdowałem. 17:53. Miyavi od ponad pół godziny był w drodze, a ja siedziałem pod tymi drzwiami i skulony kiwałem się w przód i w tył niczym dziecko z chorobą sierocą. W końcu jednak zebrałem się w sobie i i poszedłem do sypialni Miyaviego, chcąc trochę sprzątnąć. Tak, mieszkaliśmy razem, ale mieliśmy oddzielne pokoje. Sam nie wiem dlaczego, bo zawsze spaliśmy w jednym łóżku.
~*~
Minął ledwie miesiąc, a ja nie wytrzymywałem bez ukochanego. Tęsknota za tym wariatem drastycznie wpływała na moją grę. Byłem rozkojarzony, przez co myliłem rytm i cały utwór poszedł się jebać.
- Dobra, koniec... Gomen, chłopaki... - odezwałem się cicho, gdy stwierdziłem, że z dzisiejszej próby nic nie wyjdzie. Szybko się zebraliśmy i rozeszliśmy po swoich domach. Gdy tylko dotarłem do swojego przestronnego mieszkanka, zadzwonił mój telefon. Spojrzałem z nadzieją na wyświetlacz, jednak po chwili zastąpiło ją dziwienie i niepokój. Po co miałby dzwonić do mnie manager Miyaviego? Może coś się wydarzyło? Odebrałem telefon z narastającym niepokojem.
- Halo? - odezwałem się.
- Kai... - zaczął mężczyzna - Chodzi o Miyaviego. Miał wypadek, lekarze nie dają mu żadnych szans... Przykro mi... - mówił cicho, jakby ze strachem. Drżącą dłonią rozłączyłem się i odłożyłem komórkę na stół. W głowie wciąż rozbrzmiewały mi słowa managera. Trawiłem je, wszystkie naraz, każde osobno. Czułem się, jakby cały mój świat, którego sensem był solista, rozpadł się na drobne kawałki. Osunąłem się po ścianie wciąż nie mogąc uwierzyć, że osoba, którą kochałem nad życie już nie wróci.
Parę kolejnych tygodni spędziłem w domu, uporczywie wpatrując się w telewizor i próbując odgonić od siebie wszelkie myśli. Ktoś znów pukał do drzwi, a ja znów nie otworzyłem. Ta sytuacja powtarzała się codziennie, od telefonu managera kolorowowłosego. Wstałem i poczłapałem do łazienki. Gdy już się w niej znalazłem, spojrzałem w lustro. Podkrążone i zapuchnięte od płaczu i nieprzespanych nocy oczy, blada cera i włosy w nieładzie. Przez te parę tygodni w ogóle o siebie nie dbałem. Nie miałem dla kogo.. Spojrzałem na żyletkę leżącą na brzegu umywalki i wziąłem ją do ręki. Przyłożyłem ostrą stroną do żyły i wykonałem płytkie cięcie. Po chwili zrobiłem drugie i trzecie, patrząc jak szkarłatna krew wypływa z tętnicy i spływa po moim nadgarstku. Upadłem, a ostatnim co zobaczyłem było zaniepokojone spojrzenie Rukiego, który krzyczał coś do mnie i reszty zespołu. Nie słyszałem go...
Subskrybuj:
Posty (Atom)