Takie coś. Napisane dawno, dawno temu i zapomniane, w końcu odświeżyłam i oto jest. Tytuł jest dobry, jeśli dłuższą chwilę zastanowić się nad treścią opowiadania, pod kątem przekrętu. Z początku miał to być Jalex, jednak stwierdziłam, że imiona jedynie zniszczą ten nastrój, tak więc zostały inicjały - A. oraz J. od imion Alex i Jack. :3
Komentować, kicie, komentować, trzeba ożywić w końcu bloga, ne? ,_,
Enjoy.~
~*~
„Intrygujesz mnie. Twój styl, zachowanie... Chcę
wiedzieć o Tobie wszystko. Poznać Cię tak, jak jeszcze nigdy nikt.
Chcę być dla Ciebie kimś wyjątkowym. Kimś, kogo każdy
potrzebuje wbrew pozorom, jakie stwarza. Pozwól mi się do Ciebie
zbliżyć.
Na zawsze Twój,
J.”
Kolejna kartka wepchnięta do szafki. To zaczynało go
denerwować, a także sprawiało, że zaczął zwracać większą
uwagę na otoczenie, na ludzi i dźwięki. Ponieważ ciągle czuł,
jak czyjeś spojrzenie przeszywa go na wskroś, jednak nie mógł tej
osoby zlokalizować. Jakby rozpływała się w powietrzu – gdy
tylko się odwracał, dziwne uczucie znikało. Wzdychał wtedy cicho
i wracał do przerwanego zajęcia, a przez resztę dnia nie czuł już
na sobie owego spojrzenia.
Trzasnął drzwiczkami szafki i ruszył do wyjścia z
budynku, kontemplując nad tajemniczą osobą.
Z kieszeni kurtki wypadła mała, biała karteczka.
Odwiesił część garderoby na wieszak i sięgnął po papier.
„Spotkajmy się jutro. O 18 w barze naprzeciwko
Twojego domu. Będę czekać.
J.”
Uśmiechnął się do siebie i wcisnął karteczkę do
kieszeni jinsów. Oczywiście, że pójdzie – w końcu miał szansę
poznać tajemniczego „J”. Jednak następnego dnia z każdą
minutą, przybliżającą go do spotkania, czuł się coraz mniej
pewnie. Bo co, jeśli to tylko żarty koszykarzy? Albo jakichś
dziewczyn? W końcu pismo dość ładne... Jeżeli tajemniczy „J”
jest tylko wymyślony, a on pójdzie do tego baru... wyjdzie na
idiotę. Nie, gorzej – łatwowiernego idiotę.
Jednak z drugiej strony nie miał nic do stracenia.
Więcej mógł zyskać, gdyby się okazało, że to nie jest żart...
Zirytował się, zdając sobie sprawę, że zachodzuje
się jak jakaś nastolatka. Nie dość, że denerwował się przed
spotkaniem, to jeszcze nie wiedział w co się ubrać...
Wygładził czerwoną koszulkę z nadrukiem i przeczesał
włosy. Okręcił się wokół własnej osi, wyszukując
niedoskonałości w swoim wyglądzie. Wszystko było w porządku –
tak mu się przynajmniej wydawało. Wyjrzał przez okno, na bar po
drugiej stronie ulicy. Cieszył się on dużą popularnością; co
chwila ktoś wchodził do środka. Zerknął na zegarek. 17:56.
Założył buty i kurtkę, a następnie wyszedł z domu, zamykając
drzwi na klucz. 4 minuty. Ciekawe, kim jest „J”...
Zatrzymał się tuż przed wejściem, gdy zdał sobie z
czegoś sprawę. Jak go rozpozna? Jak znajdą się wśród tego
tłumu...?
Potrząsnał głową, postanawiając, że nie będzie
nad tym myślał. Jakoś to będzie. Skoro tajemniczy „J” chce go
poznać bliżej, wie gdzie mieszka, przypatruje się mu, to dokładnie
zna jego wygląd zewnętrzny, więc nie powinno być problemu...
Prawda?
Wszedł do środka z małą „pomocą” ludzi z tyłu,
niemalże upadając w progu. Wyprostował się szybko i rozejrzał,
nie wiedząc, kogo szukać. Było tu tylu ludzi...
Usiadł przy barze, zamawiając zwykłą colę. Nie
lubił alkoholu – między innymi dlatego też był odosobniony.
Rówieśnicy, a nawet młodsi uważali przez to, że jest „sztywny”,
że nie potrafi się bawić – a takich przecież nikt nie lubi,
czyż nie? Ledwie upił ze szklanki łyk napoju, a już poczuł na
sobie TO spojrzenie. Powędrował wzrokiem do wyjścia, wciąż
czując je na sobie.
Poczuł wielką ulgę, gdy zamiast grupy dziewczyn czy
koszykarzy ujrzał jednego chłopaka. Znał go. Jedynie z widzenia,
lecz znał. Rok starszy J. uśmiechnął się do niego promiennie i
zniknał w tłumie, by po chwili pojawić się tuż obok chłopaka.
- Cieszę się, że przyszedłeś, A. – przeczesał
dłonią jego włosy, siadając na stołku obok. - Bałem się, że
zignorujesz tą kartkę... - westchnął cicho, po czym zamówił
drinka.
Chłopak kiwnął jedynie głową, nie mogąc wydusić z
siebie ani słowa. Wpatrywał się nieco oniemiały w starszego. J. –
obiekt westchnień dziewczyn, dla chłopaków obiekt do naśladowań...
Ideał pod każdym względem – właśnie on siedział w barze z
pośmiewiskiem całej szkoły, nielubianym outsiderem, a jeszcze
wcześniej wysyłał karteczki, jak to bardzo chce go poznać bliżej.
Jak jeszcze nikt. Jakby na to nie spojrzeć, to było dziwne.
Podejrzane, można nawet powiedzieć.
A. nie mógł się wyzbyć przeczucia, że to jedynie
żart, mający na celu doszczętne zniszczenie go, jednak bez
sprzeciwów opowiadał o sobie starszemu chłopakowi...
„NAIWNY.”
Zgniótł kartkę w dłoni, z trudem powstrzymując łzy
upokorzenia. Od dwudziestu jeden dni – odkąd poszedł do tamtego
baru – jest ciągle to samo. Codzienne upokorzenia, wyśmiewanie,
bicie... I wszystko przez tamto zdarzenie. Przez J. Nie był jednak
na niego zły bardziej niż na siebie. Ponieważ mimo, że mógł się
im wszystkim postawić - nie robił tego. Wiedział, że gdy to
zrobi, zamknie się w sobie. A nie chciał tego; w głębi serca
jeszcze wierzył, że J. nie zrobił tego z własnej woli. Nie. On
widział, jak starszy chłopak na niego patrzy – z bólem,
współczuciem...
Więc dlaczego nic nie robi?
- Przepraszam Cię, A. Przepraszam, że nic nie
zrobiłem. Twój, J. - przypomniał sobie treść ostatniej kartki,
jaką było mu dane dostać od znanego-nieznanego „J.”. Otworzył
okno na ościerz, wychylając się przez nie i obserwując z góry
setki ludzi, tłoczących się i gnijących w tym mieście.
Szeroki uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy tylko w
tłumie przyuważył znajomą postać. J. Spojrzał w górę, prosto
na A., jakby przeczuwając, że ten na niego patrzy. Uśmiechnął
się delikatnie, choć wiedział, że tego drobnego gestu chłopak
nie dojrzy z tak daleka.
A. zamknął szybko okno i zasłonił szczelnie firaną
z ciemnego materiału, jakby to miało sprawić, że J. nagle
zawróci, stwierdzając, iż mu się przywidziało, a chłopaka nie
ma w mieszkaniu.
Pobiegł do drzwi, ślizgając się na wyjściu z
pokoju. Zamknął zamki, tak na wszelki wypadek, gdyby się okazało,
że J. ma zdolności włamywacza. Bo dodatkowe dwa zamki nieco go
spowolnią. Odetchnął głęboko, opierając się o ścianę obok i
przymykając oczy. Chwila spokoju długo nie trwała – zaraz w jego
pustym mieszkanku rozległo się donośne pukanie i głos J.,
oznajmiający, że wie, że widział chłopaka, który nie zdążyłby
nigdzie uciec. A. po dłuższej chwili takiego pukania poddał się i
otworzył drzwi, pozwalając J. rzucić się na niego, ściskać i
głaskać po głowie, jakby nie widzieli się co najmniej rok. A.
stał tak i pozwalał mu na to wszystko, dopóki go nie pocałował i
nie zaczął przepraszać.
Wybaczył.
1 komentarz:
Notka mi się podobała. Mimo iż wesoło się nie skończyło, to mi się podobało. Do tego to, iż mu wybaczył na końcu nieco mi się kojarzy z syndromem sztokholmskim. Czekam na dalsze opowiadanka ~
Prześlij komentarz