~*~

Blog o tematyce shonen-ai. Nie tolerujesz - wyjdź.

Kontakt:
Twitter: @_diversefail
GG: 44515193
E-mail: 69kaoru666@gmail.com

środa, 29 maja 2013

Second Side of Life 8

Ja... na prawdę przepraszam was za to coś poniżej. Pisałam to bez weny i jakoś tak mi słów w pewnym momencie zaczęło brakować.
Znów jest krótkie [choć i tak dłuższe niż poprzednie], ale nie chcę was teraz katować moimi chorymi wymysłami, które wcale nie są oryginalne.
Ogólnie cały part mi przypomina trochę przeinaczoną historię zamkniętej na wieży księżniczki, którą jest Ruki i księcia, czyli Uruhy, który ratuje damę z opresji. Czyli takie "coś", po prostu.
Tak czy siak, zapraszam do lektury i, mimo wszystko, mam nadzieję, że się spodoba.
~*~

   Wpadłem na kogoś. Nie obchodziło mnie, kim była owa osoba. Już miałem mruknąć jakieś przeprosiny, gdy poczułem silną rękę trzymającą moje ramię. Podniosłem pytający wzrok na mężczyznę. Skądś go kojarzyłem, jednak teraz nie mogłem sobie przypomnieć. Dodatkowo, łzy w oczach skutecznie utrudniały mi dostrzeżenie szczegółów.
   - Przepraszam, śpieszy mi się – burknąłem, próbując się wyrwać.
   - Oj, Takanori, nie chcesz spędzić trochę czasu ze starym przyjacielem? Odnowić znajomość...? - tak, teraz już wiem, skąd go kojarzę. Bynajmniej nie mam z nim miłych wspomnień.
   - Nie, naprawdę, nie mam teraz czasu, Kaoru – przygryzłem swoją dolną wargę, zaprzestając prób wyrwania się z uścisku, gdy gitarzysta Dir en Grey go wzmocnił.
   Tak ja wcześniej powiedział – byliśmy przyjaciółmi. Bardzo dobrymi przyjaciółmi, mimo takiej różnicy wieku. Nie pamiętam już, skąd go znam, jednak w każdej chwili potrafię ze szczegółami opowiedzieć naszą ostatnią wspólną noc, która zarazem była powodem do rozstania.
   Zapewne teraz oczekujecie jej dokładnego opisu. Rozczarujecie się w takim razie; bez wdawania się w szczegóły powiem, że potraktował mnie wtedy jak zwykłą dziwkę.
   - Kaoru, puść mnie... - ponowiłem próby wyrwania się, gdy gitarzysta zaczął mnie gdzieś prowadzić.
   - Nie, tym razem uciec ci nie pozwolę. Będzie zupełnie inaczej, kotku - zaśmiał się i wciągnął do ciemnej uliczki.
   Nim gitarzysta Dir en Grey przyparł mnie do muru zdążyłem jeszcze przelecieć wzrokiem po licznych kartonach i śmietnikach, w których przewalały się śmiecie. W moje oczy rzucił się również metalowy kran, nieco zardzewiały na końcach; los chciał, za co mu serdecznie dziękuję, że znajdował się on tuż przy moich nogach, a starszy chłopak go nie zauważył.
   Nie zdążyłem się wystarczająco nacieszyć tym niewielkim odkryciem, a już zostałem popchnięty na kolana. Niepewnie sięgnąłem do rozporka jego spodni i rozpiąłem. Zerknąłem w górę, na twarz Kaoru, jakby chcąc się upewnić, czy na pewno o to mu chodzi. W panujących ciemnościach zauważyłem jedynie lekki uśmiech. Przełknąłem ślinę, wyjmując z jego bielizny nabrzmiałą męskość.
   Już zaczynałem się modlić do Boga, w którego przecież nie wierzę, gdy usłyszałem czyjś znajomy głos. Przetworzyłem w głowie kilka razy owy krzyk, a następnie spojrzałem w bok, na wlot uliczki, upewniając się, czy mi się przypadkiem nie przesłyszało.
   Szczęście mi wreszcie zaczęło dopisywać – Kouyou podszedł szybkim krokiem i mocnym sierpowym powalił Kaoru na ziemię. Pomógł mi wstać i bez słowa wyprowadził z uliczki. Po przejściu kilku metrów stanęliśmy przed samochodem Uruhy i wsiedliśmy.
   Nie odzywałem się. Nie obchodziło mnie, gdzie jedziemy, po co, ani skąd wiedział, gdzie jestem... a może nie wiedział, tylko zupełnie przypadkiem tamtędy przechodził i nas zauważył? W każdym bądź razie – pomógł mi, za co jestem mu dozgonnie wdzięczny.
   - Takanori... mogę o coś zapytać? - ciszę, jaka między nami zapanowała, przerwał Kouyou, zmieniając bieg.
   Kiwnąłem niepewnie głową, snując domysły, o cóż takiego może się mnie zapytać. Po kilku sekundach po mojej mózgownicy chodziły pytania dotyczące Niikury, a nawet tego, co jadłem na śniadanie...
   - Na prawdę mnie ten... kochasz...? - ale nie to jedno.
   Ponownie kiwnąłem głową; cóż, skoro słyszał moją i Reity rozmowę dotyczącą właśnie moich uczuć, to kłamstwo na niewiele by się teraz zdało. Zerknąłem na niego kątem oka, wyszukując w jego oczach uczuć... sam nie wiem jakich. Może złości, smutku... nawet radości, choć nie bardzo wiedziałem, dlaczego miałby się cieszyć. W końcu mnie nie kocha, prawda? Jest przecież z Aoim...

czwartek, 23 maja 2013

Miłość i nienawiść dzieli niewielka granica

Paring: Grimmjow x Ulquiorra [Bleach] 
N/A: Miało być wesołe, ale nie bardzo wyszło. Przepraszam; jaki nastrój, takie opowiadanie. Wszelkie błędy odnośnie treści proszę mi wybaczyć; oglądałam ledwie kilkadziesiąt odcinków Bleacha. 
Shota obiecałam Berieal już dawno [przepraszam, że tak późno wstawiam] i jej również go dedykuję.
Co do poprzedniego posta - cieszę się, że podobają wam się moje opowiadania i wiem, że notki są strasznie krótkie; będę się starała to zmienić.
Kita, błagam, nie powstrzymuj się przed krytykowaniem moich opowiadań. Niech żadna z was się nie powstrzymuje.
Następny shot będzie z SuG, potem będę wstawiać z D'espairsRay i Dir en Grey. W przerwach będę kończyć ,,Second Side of Life", ,,Basen" oraz ,,Bo życie jest jak bajka o złym zakończeniu...".

Mam nadzieję, że ten one shot przypadnie wam do gustu. Choć osobiście nie jestem z tego shota dumna.

~~
  Grimmjow Jaegerjaquez... - myśli Czwartego Espady wciąż krążyły wokół postaci niebieskowłosego, a oczy bacznie przyglądały się z ukrycia jego sylwetce.
  Cóż, trzeba przyznać, że było na czym zawiesić oko; lekko opalona cera idealnie kontrastowała z kolorem włosów i oczu, a mocno zarysowane mięśnie dodawały mu męstwa. Nawet brak lewej ręki nie przeszkadzał Ulquiorrze [tak do się odmienia? o.O" dop. aut.] w podziwianiu pięknego ciała Szóstego Espady.
  Ciało ciałem, jednak co z charakterem? Otóż, tak jak Cifer jest aż nazbyt spokojny, tak Grimmjow zbyt głośny. Jaegerjaquez irytował Czwartego na każdym kroku i na odwrót. Ulquiorra jednak nie walczył z nim, a bynajmniej się starał; już z góry wiedział, jaki będzie wynik ich starcia.
  Szósty natomiast nie podzielał jego zdania. Ciągle próbował doprowadzić do walki; szukał byle powodu, by się z nim zmierzyć.
  Kompletne przeciwieństwa, a jednak obu do siebie ciągnęło. Z początku nie zdawali sobie sprawy z uczuć, które powoli w nich zakwitają. Z czasem to się zmieniało; jako pierwszy zdał sobie z tego sprawę Grimmjow. Wiadomo, częściej okazuje uczucia, choć głównie złość. Bał się jednak przyznać do tego przed Czwartym sądząc, iż uzna go za słabego, dając sobą zawładnąć jakimś tam uczuciom. Jaegerjaquez z tymi obawami postanowił tłumić w sobie miłość do Czwartego oraz wmawiać, że to jedynie irytacja jego osobą. Myślałby tak zapewne do teraz, gdyby nie pewne wyznanie Cifera.
  Zaskakujące, nieprawdaż? Cichy, spokojny, sprawiający wrażenie bezuczuciowego. Pozory jednak mylą, a on jest tego idealnym przykładem.
  Obaj Espada zeszli się ze sobą. Ukrywali jednak swój związek; przed innymi udawali, że się nienawidzą. Tak im minęły dwa miesiące. Za dnia w stosunku do siebie nienawistni, zaś pod osłoną nocy namiętni kochankowie. Może i było do dziwne, zwłaszcza jeśli patrzeć na Ulquiorrę, jednak to tylko dodaje tej parze uroku.
   Pragnienie przewyższenia Czwartego Espady była jednak dużo silniejsza niż Grimmjow przypuszczał. Nawet teraz, gdy uprawiali seks, całowali się namiętnie i błądzili dłońmi po swoich rozpalonych ciałach, to Jaegerjaquez musiał dominować. Ulquiorra był z tego powodu jednocześnie szczęśliwy, że jego kochanek jest zadowolony, i zirytowany ciągłym pragnieniem dominacji Szóstego.
   Oboje wiedzieli, że to kiedyś doprowadzi obu do końca. I nic z tym nie zrobili, czekali na nieuniknione.
   Nagły wrzask Espady o karmazynowych oczach obudziłby niejednego trupa. Krzyk ten oznajmiał koniec; wyrażał wszystkie uczucia względem bruneta, które niebieskowłosy starał się tłumić, gdy byli na osobności.
   Teraz jednak nie wytrzymał. Patrzył na Czwartego z nienawiścią. Chciał się z nim zmierzyć; pokazać, że jest lepszy i silniejszy. Że może go pokonać.
   Ulquiorra znów założył na twarz maskę tłumiącą uczucia; zdejmował ją jedynie nocami, gdy byli na osobności. Nie pokazywał, jak bardzo ranią go słowa Grimmjowa; jak bardzo by chciał, aby chwile rozkoszy, jakiej obaj doznawali, powróciły. Oddałby za nie naprawdę dużo. A jeszcze więcej za szczęście Jaegerjaquez.
   Więc postanowił.
   Jeśli pokonanie Czwartego sprawi jego kochankowi radość, on również będzie szczęśliwy.
   Wyłączył się kompletnie; nie docierał do niego rozwścieczony wrzask ukochanego, mocne uderzenia ataków osoby, która z kochanka szybko stała się przeciwnikiem... Nie zauważył nawet, gdy wszystko się skończyło, a przed jego oczami zapanowała ciemność.
   Grimmjow stał bardzo długo nad ciałem bruneta, próbując zrozumieć swoje zachowanie.
   Przecież go kochał. Dlaczego więc to zrobił? Dlaczego w porę się nie powstrzymał? Duma jest dla niego ważniejsza niż miłość?
   Nie.
   Nawet teraz nie przestał go kochać. I nigdy nie przestanie.

piątek, 17 maja 2013

「死ぬまで」

Tytuł: 「死ぬまで」- Shinu made- Do śmierci.
Paring: Kazuki x Jin [Screw]
N/A: Kolejny one-shot. Tym razem ze Screw, bo jeszcze nic z tego zespołu nie pisałam. Wiem, miałam wrócić po 25, ale nie potrafię wytrzymać, a weny na rysunki nie mam. No nic. Cieszcie się, że mnie wena na to opowiadanie naszła i przywiązałam się do bloga.
_____

  - Bo ja... lubię cię*... bardzo... - powiedział cicho, uważnie wpatrując się w podłogę.
  Minęła minuta... Kolejna... Jeszcze jedna... Chłopaka ogarnęły jeszcze większe wątpliwości. Już miał zamiar przeprosić i odejść, gdy poczuł silne ramiona obejmujące go w pasie. Spojrzał speszony na swoją miłość.
  - Ja ciebie też, Jin - szepnął szatyn i nachylił się nad twarzą perkusisty, wywołując tym u niego urocze rumieńce.
  Do ich uszu doszły oklasku publiczności, którą tworzyły między innymi takie zespoły jak the Gazette, Born, Girugamesh, LM.C i SuG. Oczywiście nie zabrakło również Miyaviego i reszty Screw. Aktorzy ukłonili się po odegranym występie.
  Tak, to było nic innego jak krótkie przedstawienie, którego odegranie miało zadecydować o wygranie Kazukiego i Jina w zakładzie. No, cóż tu ukrywać. Dla perkusisty nie był to jedynie występ, ale również do jako-takiego zbliżenia się do gitarzysty, który podobał mu się już kilka dobrych lat.
  Dwójka przyjaciół zeszła ze sceny, jaką był sporych rozmiarów stół, i chwyciła za swoje drinki, następnie upijając z nich łyki. Co ciekawsze, wszystko to robili jednocześnie, nawet na siebie nie patrząc.
  - Ej, Jin - zagadnął Aoi, podchodząc do perkusisty - Powiedz mu. No, że go kochasz.
  - Już mu powiedziałem - mruknął, jednak widząc zirytowane spojrzenie kolegi dodał: - Boję się odrzucenia...
  - Wiesz, Jin-chan, znam Kazukiego bardzo długo i mówimy sobie wszystko, doradzamy w sprawach miłosnych... Kazu-chan cię nie odrzuci.
  - Skąd ta pewność, Aoi-san...? - popatrzył na gitarzystę nie ukrywając nadziei na to, że Kazuki lubi go w ten sam sposób.
  - Bo on ciebie też kocha - brunet uśmiechnął się szeroko, przyjacielsko klepiąc po ramieniu Jina, który miał ochotę podskoczyć ze szczęścia.
  - Aaaaaaaooooooiiiiiiiii~ - Reita złapał chłopaka za rękę - Chodź~! - odciągnął go gdzieś, zostawiając perkusistę samego z drinkiem wśród tłumu ludzi.
  Myśląc nad słowami gitarzysty the Gazette doszedł do wniosku, że wyzna miłość swojemu koledze. Jak postanowił, tak uczynił i już po chwili stanął przed gadającym z kimś Kazukim.
  - Ne, Kazu-chan... - zaczął, mimo wszystko, nieśmiało - Możemy pogadać...?
  - Tak, za chwilę - zbył go, kątem oka patrząc jak zasmucony nieco perkusista odchodzi.
  Wrócił do rozmowy z Satoshim, w głębi walcząc z wyrzutami sumienia. Cóż, jak by nie było, od dawna czuł do Jina coś więcej niż przyjaźń, ale bał się mu o tym powiedzieć.
  - Kazu-chan, idź do niego, widać, że mu na tej rozmowie zależy - wywrócił oczami Satoshi, popychając Kazukiego w stronę perkusisty.
  Gitarzysta podszedł do smętnie popijającego alkohol i usiadł obok niego na kanapie. Czuł na sobie spojrzenie jasnowłosego.
  - Chciałeś pogadać - zagadnął gitarzysta, nie patrząc na przyjaciela.
  - Um... bo ja... naprawdę cię... no... bardzo lubię... - Jin uciekł wzrokiem gdzieś na bok, podczas gdy Kazuki spojrzał na niego zaskoczony.
  - Naprawdę...? - spytał, a gdy jego perkusista skinął głową na potwierdzenie gitarzysta pocałował go namiętnie, czując ogarniające go szczęście.
  Zaskoczony Jin dopiero po chwili ogarnął sytuację i odwzajemnił pocałunek, obejmując szatyna za szyję i wplatając palce jednej dłoni w jego włosy.
  - Ne, Kazu-chan... Nie zostawisz mnie...? - szepnął perkusista, gdy oderwali się od swoich warg.
  - Nigdy. Nie opuszczę cię do śmierci.
  - A... a po niej? Też będziemy razem, prawda...?
  - Oczywiście, skarbie, jeśli tylko będziesz tego chciał - Kazuki uśmiechnął się szeroko, patrząc prosto w ciemne tęczówki Jina.
  Niedługo potem wyszli z mieszkania Uruhy, w którym odbywała się impreza i udali się do znajdującego się bliżej domu gitarzysty.
  Szczęśliwi, że odnaleźli swoją drugą połówkę przeżyli razem upojną noc. Pierwszą, ale również nie ostatnią - przed nimi jeszcze całe życie.
_____

* Japończycy są dość nieśmiali i zwykle zamiast ,,kocham cię" mówią coś w stylu ,,lubię cię", czy ,,podobasz mi się". Bardzo rzadko mówią wprost, jak np. europejczycy ,,kocham cię".

czwartek, 9 maja 2013

Second Side of Life 7

N/A: Dobra, macie swój dzień litości i wstawię notkę mimo braku 3 komentarzy pod ostatnią notką. Jeżeli pod tą ich nie będzie - zawieszam bloga. Tak, dobrze czytacie. Zawieszę go, bo bez komentarzy [jeden to stanowczo za mało] moja samoocena spada i mam wrażenie, że nikomu się moje opowiadania nie podobają [nawet jeżeli tak jest - powiedźcie mi o tym, błagam]. Tak czy siak, nie jestem dumna z tej części; słońce przygrzało mi na mózg, jeszcze ważna osoba mnie delikatnie mówiąc olewa, więc ciężko mi jest się skupić. Nie przedłużając, w notce nie ma nic takiego zbyt oryginalnego, jednak mam nadzieję, że się spodoba.

  Cięcie się uzależnia, o tak. To w stu procentach prawda. Nie zgodzę się jednak z ludźmi, którzy tego nie robili, a mówią, że to głupota. Fakt, blizny pozostają, ale jakie to ma znaczenie? I co im do tego? Nie ich sprawa.
  ,,To tchórzostwo" - tak mówią nie tylko o cięciu się, ale i o samobójstwie. Może i potrzeba odwagi do życia, a śmierć jest jedynie uwolnieniem się od całego zła tego świata, jednak by się zabić również potrzeba odwagi. I to całkiem sporej. W końcu, gdy już całkiem straciło się chęć do życia, zwykłe nacinanie skóry ostrą żyletką nie wystarcza, a narkotyki nie uszczęśliwiają już jak kiedyś, decydujemy o swojej przyszłości. A to nie jest w cale takie proste, jak może się wydawać.
  Skąd u mnie takie myślenie? - spytacie. No tak, teoretycznie zawsze byłem wesoły i wręcz tryskałem energią, co niestety w przeciągu kilku ostatnich tygodni diametralnie się zmieniło. A powodem było... właściwie wszystko. Zarówno ostatnie wydarzenia, jak i otaczający mnie weseli ludzie. No i przyjaciele. Gdy tylko zauważyli cięcia na moich nadgarstkach nawrzeszczeli na mnie, zamiast spytać jak człowiek człowieka dlaczego to zrobiłem. Ale nie! Oni wiedzą lepiej, co powinni zrobić. Szkoda, że nie wiedzą, jak bardzo mnie to zdołowało; przez to spotkania z żyletką były coraz częstsze i dwa razy wylądowałem nawet w szpitalu, gdyż zemdlałem z powodu stracenia zbyt dużej ilości krwi.
  Ah, teraz się pewnie zastanawiacie, gdzie mieszkam, skoro rodzice mnie z domu wywalili, a Akira się ode mnie odwrócił. No więc, wciąż rezyduję u niego, jednak jest zupełnie inaczej. Tak jak kiedyś spędzaliśmy ze sobą sporo czasu, tak teraz blondyn unika mnie jak tylko może. Na szczęście, nie potrwa to już długo. Nie, nie myślę tu o samobójstwie. Kilka dni po zamieszkaniu u Akiry znalazłem całkiem dobrze płatną pracę i za zarobione pieniądze będę mógł niedługo wynająć jakieś mieszkanie. Niewielkie, bo niewielkie, ale po co mi większe, skoro tylko ja będę tam mieszkał, a i tak większość czasu spędzam siedząc na ławce w parku? No tak, bo na próby już nie chodzę; stwierdziłem, iż nie dam rady kilka razy w tygodniu widywać ich na próbie, zwłaszcza, jeżeli będą udawali, że mnie nie znają, lub, że mnie tam w ogóle nie ma.
  Eh, takie życie, nie...?
  - Takanori, ile razy mam ci powtarzać, że masz tego nie robić w moim domu?! - warknął na mnie chłopak, stojąc w drzwiach - Radzę ci stąd wypierdalać! - no tak... już kilka...naście razy mówił, że nie ma zamiaru sprzątać po moich 'wybrykach' tylko dlatego, że ja nie jestem w stanie.
  Bojąc się, że Akira na prawdę może zrobić mi krzywdę, zebrałem się z podłogi i wziąłem żyletkę. Założyłem jakieś buty i nie dbając o temperaturę, jaka panowała na dworze, wybiegłem na ośnieżony chodnik pod blokiem basisty jedynie w t-shircie.
  Ignorując spojrzenia licznych ludzi, spływającą po ręku krew i przejmujące zimno ruszyłem do parku.

niedziela, 5 maja 2013

,,Bo życie jest jak bajka o złym zakończeniu..." 1

N/A: W domyśle miał to być one-shot, ale podczas pisania stwierdziłam, że nie dam rady przepisać tylu stron na raz, zwłaszcza, że muszę się jeszcze pouczyć [pewnie i tak tego nie zrobię, ale cicho x'D]. Jest to kolejne opowiadanie, w którym występuje Atsuya [jakby ktoś nie pamiętał- Atsuya jest moją postacią i jest demonem], jednak jego ukochanego braciszka nie będzie [buahahahaha]. Tak więc, zapraszam do czytania wytworu mojego spaczonego umysłu ^3^ No i mam nadzieję, że się wam spodoba D:

  - Zabawmy się, Atsuya - chłopięcy głos odbił się od ścian ciemnego pomieszczenia, w którym przebywali.
  Więzień warknął jedynie, nie mogąc wydusić z siebie nic zrozumiałego przez knebel założony na jego usta. Sznury, mocno zaciśnięte na jego nadgarstkach i kostkach skutecznie uniemożliwiały jakikolwiek ruch, jednocześnie wżynając się boleśnie w jego skórę.

  - Atsuya, może ty nam odpowiesz? - chłopak zwrócił spojrzenie swoich nienaturalnych, czerwonych tęczówek na starą nauczycielkę chemii.
  Irytował go ten jej wredny uśmieszek i nienawistny wzrok, gdy na niego patrzyła.
  - Nie - mruknął jedynie i ze znudzeniem patrzył jak kobieta z triumfalnym uśmiechem wpisuje do dziennika kolejną jedynkę.
  Doprawdy, dlaczego wszyscy wokół tak go nienawidzą? To irytujące. Nawet bardzo, zupełnie jak szczekający non-stop kundel z mieszkania tych starców obok.
  ,,Dlaczego nie mogłem się urodzić w innym miejscu i o innym czasie?"
  Ależ, Atsuya, nie urodziłeś się tutaj.
  - He? Kto to był...? - rozejrzał się uważnie po klasie. Jego wzrok padł w końcu na nauczycielkę... historii? To już historia...?
  - No proszę, pan Atsuya nie wie kim był Krzysztof Kolumb? - staruszka w okularach zaśmiała się, a klasa jej zawtórowała.
  Brunet westchnął, a jego irytacja wzrosła jeszcze bardziej, o ile było to możliwe. Ułożył wygodnie głowę na ławce, twarzą do okna. Pogoda taka jak teraz - typowo wczesnowiosenna, dla innych piękna - zawsze go dobijała. Tak było i teraz. Radosne ćwierkanie ptaków dla niego wydawało się wręcz melancholijne, a cała reszta otoczenia, pojedyncze drzewa, rosnące przy jezdni, po której pędziły liczne samochody, ludzie błąkający się po betonowej dżungli... to wszystko uświadamiało go, że jest tylko człowiekiem, nic nie znaczącym elementem tego zepsutego świata. I nic nie może zrobić, by ten świat odmienić. Bo cóż on jeden może?
  Przecież, chcąc zniszczyć system, do którego stosuje się każdy człowiek, sprowadzi na siebie zagładę. Nie, nie tylko na siebie, ale też na swoją matkę - jedyną osobę, która go w pełni rozumie, jedyne źródło oparcia.
  Atsuya, możesz wiele zdziałać.

  - Wróciłem! - rzucił na ziemię torbę z książkami, zdjął buty i kurtkę, którą powiesił na wieszaku - Mamo? - jego głos odbił się od ścian mieszkania.
  Ponownie nie słysząc odpowiedzi, ruszył do kuchni, gdzie jego rodzicielka gotowała dla niego posiłki. Tam też była, jednak... nie tak, jak by chciał. Starsza kobieta leżała na podłodze, we wciąż powiększającej się kałuży szkarłatnej cieczy. Jej klatka piersiowa nie uniosła się ani razu, nawet gdy chłopak błagał, by kobieta otworzyła oczy. Była martwa.
  Chłopak przycisnął jej ciało do siebie, kiwając się w przód i w tył. Kilka łez skapnęło na podłogę, mieszając się z krwią. Skulił się , puszczając martwą matkę i łapiąc rękoma za głowę. Wrzasnął, mając nadzieję, że da to upust jego emocjom. I choć trochę zmniejszy przeszywający ból głowy. Jego oczy...
  ...zajaśniały czerwienią, budzącą niewyjaśniony strach wśród istot znajdujących się w promieniu kilku kilometrów.