Przepraszam was. Bardzo, bardzo, bardzo mocno, ale po prostu nie mam chęci do pisania. Tak o. Dużo się wydarzyło, niekoniecznie dobrych rzeczy, i tak wyszło, że no... ,_, Przepraszam. Ostatnio wzięłam się w garść i dokańczam zaczęte opowiadania. Powinnam wstawić jeszcze na początku stycznia, a jak nie - krzyczcie na gg, żebym się pospieszyła (44515193) p-p
Tak czy siak - szczęśliwego nowego roku! c:
~*~
Blog o tematyce shonen-ai. Nie tolerujesz - wyjdź.
Kontakt:
Twitter: @_diversefail
GG: 44515193
E-mail: 69kaoru666@gmail.com
Kontakt:
Twitter: @_diversefail
GG: 44515193
E-mail: 69kaoru666@gmail.com
niedziela, 29 grudnia 2013
niedziela, 10 listopada 2013
Notka organizacyjna
Jestem zawiedziona. Ale tak na prawdę bardzo ;_; Mam 19 czytelników, o informowanie o notkach poprosiły tylko 2, no to kurde. Ostatnią notkę wstawiłam jakoś we wrześniu - dawno, prawda? Pod nią prosiłam tylko o 6 komentarzy. To nie dużo, jak na tylu obserwatorów. Ale ilu skomentowało? Tylko 4. No ludzie. Ja rozumiem, była przerwa, teraz jest szkoła, no ale no... ;_; Jeżeli nie chcecie, bym dalej pisała, to powiedzcie, czy coś ;_;
Mam już napisane dwa kolejne rozdziały Second Side Of Life, które powoli dobiega końca, one-shot Levi x Eren i rozpoczęłam nowe opowiadanie.
Od razu piszę - nie wiem, czy to wstawię. To zależy od was, czytelników, czy chcecie dalej czytać, więc głosujcie w ankiecie po prawej stronie.
Mam już napisane dwa kolejne rozdziały Second Side Of Life, które powoli dobiega końca, one-shot Levi x Eren i rozpoczęłam nowe opowiadanie.
Od razu piszę - nie wiem, czy to wstawię. To zależy od was, czytelników, czy chcecie dalej czytać, więc głosujcie w ankiecie po prawej stronie.
środa, 11 września 2013
Na małym ekranie odbitym w otchłani tego oka widzę tylko siebie.
Upadek na ziemię
bywa fizycznie bardzo bolesny. Każdy się z tym zgodzi. Ale upadek
na margines społeczny? Również jest bolesny. Dla psychiki.
1
Wyobraź
sobie, że od urodzenia żyjesz w luksusie. W najbogatszej dzielnicy
miasta. Twoja matka jest najbardziej cenionym adwokatem, a na
wizytówce ojca widnieje „dyrektor...”. Chcesz iść w jego ślady
i założyć własną firmę, która będzie znana na całym świecie
jako najlepsza w danej dziedzinie. Twoja kilkanaście lat starsza
siostra już dawno temu wyszła za bogatego mężczyznę pracującego
w sądzie. Razem z dwójką dzieci, urocze bliźniaczki, tworzą
szczęśliwą rodzinę. Nikomu w twoim otoczeniu nie brakuje
pieniędzy. Tobie również. I nagle to wszystko znika. Firma ojca
podupada, matka ze stresu traci swoją pozycję, z zawrotną
prędkością dążąc do zera, a małżeństwo siostry, pielęgnowane
przez tyle lat, zostaje zniszczone. Przez jeden mały szkopuł. Jedno
potknięcie. Wraz z rozwodem bliźniaczki zostają rozdzielone. Na
kontach twoich rodziców i siostry widnieje coraz mniej cyfr. Powoli
zaczyna ledwo starczać na rachunki i wyżywienie. A w tych czasach
wszystko co chwilę drożeje. W końcu brakuje pieniędzy na
jedzenie. Twoja rodzina się zadłużyła, co odbija się na was
wszystkich. Coraz częściej rozważają, czy nie oddać ciebie i
twojej małej siostrzenicy do domu dziecka. Wszak masz dopiero
piętnaście lat, a dziewczynka ledwie siedem. Boisz się. I
niedowierzasz. Tyle lat wszystko było w porządku, a tu nagle, z
dnia na dzień, wszystko zaczyna się walić. Szukasz pocieszenia,
którego nikt nie może ci dać. Przyjaciele odsunęli się od
ciebie. Bo stałeś się nikim. Przeprowadzka do mieszkania
bardzo męczy twoją rodzinę. Otuchy dodaje wam fakt, że przez
sprzedaż waszej byłej willi pozyskaliście naprawdę sporo
pieniędzy. Na razie nie przejmujecie się tym, że nie długo znów
może zabraknąć wam kasy na rachunki. Twoja rodzina łapie się byle
jakiej kasy, byle tylko coś zarobić. Z wykształceniem jakie
zdobyli nie powinno być problemu, by znaleźć coś dobrze płatnego.
Bezrobocie jednak jest coraz większe i co kolejne firmy upadają.
Te, które się ostały nie chcą nikogo zatrudniać. Pozostaje więc
praca w spożywczaku czy barze. Przynajmniej z tych lepiej płatnych.
Przez pewien czas znowu jesteście szczęśliwą, kochającą się
rodziną. Z każdym dniem jednak każdy zaczyna myśleć tylko o
sobie. Stają się egoistami. Już tylko ty dbasz o swoją
siostrzenicę, a oprócz tego jeszcze o siebie. Boisz się coraz
bardziej. Kłótnie stają się codziennością, często kończą się
okaleczaniem siebie nawzajem i rzucaniem zastawą stołową. Jest
źle. Bardzo źle. Pocieszasz się jedynie myślą, że mogło być
gorzej. Mogliście trafić na ulicę. Wtedy twoja siostra trafia do
szpitala. Anemia wymagająca stałej obserwacji. Nie może przez to
pracować. Rodzice obwiniają siebie nawzajem, że brakuje im
pieniędzy. Temat przytułku powraca w wasze cztery ściany. Kolejne
pół roku jest poświęcone na decyzję. Strach jest coraz większy,
pochłania cię. Bawi się tobą. Świat zrobił sobie z ciebie swoją
zabawkę. Sprawdza cię. Ile wytrzymasz? Trafiasz tam, gdzie
nigdy nie chciałeś się znaleźć. Twoja siostrzenica również,
choć szybko znalazła nowy dom. Na pewno będzie w nim
szczęśliwsza. Ludzie, którzy ją zabrali wyglądali na bardzo
miłych. Nie mogli mieć własnych dzieci. Masz nadzieję, że
jeszcze kiedyś ją spotkasz. Szczęśliwą. Mówią ci, że ciebie
też ktoś przygarnie, ale im nie wierzysz. Po co im szesnastolatek,
którego poglądów nijak nie zmienisz? Wiele dni szukasz swojego
miejsca. I w końcu znajdujesz. Dwóch chłopaków. Dwaj przyjaciele.
Oboje mają po siedemnaście lat. W przytułku są od małego. Nikt
ich nie chciał, bo za bardzo rozrabiali. Śmiało nazywasz ich
swoimi przyjaciółmi. Mówisz im wszystko. Czasem masz wrażenie, że
znają cię na wylot. Lepiej niż ty sam siebie. To oni dali ci
pierwszego papierosa. Kolejne również. Gdy to przestało ci
wystarczać załatwili narkotyki. Przez kolejne tygodnie spróbowałeś
niemal wszystkich możliwych. Jedynie alkoholu ci nie dali. Nie
podali wyjaśnienia. Może czuli się winni, że zacząłeś się
staczać? W końcu to ich wina, że stałeś się narkomanem. Minął
rok, przez który nie wiodło ci się najgorzej. Twoi przyjaciele
odeszli z domu dziecka całkiem niedawno, zostawiając po sobie
pustkę. Doszły cię słuchy, że udało im się znaleźć dobrze
płatne prace. Cieszyłeś się, że tak się stało. W głębi
jednak byłeś zły. Bo cię zostawili. Co z tego, że nie mieli
wyboru? Mogli chociaż czasem wpaść, zamienić parę słów. Albo
cię przygarnąć – mieli do tego prawo. Smutek, rozpacz, złość,
nienawiść do świata, do samego siebie... Im sięcej tego było, w
tym większą depresję popadałeś, nawet nie zdając sobie z tego
sprawy. Twoich przyjaciół już nie było, więc nie było komu cię
pilnować. Popadłeś w alkoholizm, rozpaczliwie próbując wszelkie
negatywne uczucia, jakich w tobie było pełno. Strach nie przestawał
cię prześladować. W końcu do niego przywykłeś, a nawet zaczałeś
się cieszyć z jego obecności.
Bo
cię nie opuścił.
2
Jasno.
Jasno.
Ciemno.
Jasno.
Ciemno.
Znowu jasno...
Zaśmiał się, wyciągając rękę w górę i szybko zaciskając
dłoń w pięść, jakby łapał jakiegoś motyla. Znów się
zaśmiał. Podniósł się z białego dywnu, leżącego na podłodze,
zakrywając sobą każdy milimetr paneli. Wyprostował palce,
wypuszczając motyla, którego widział tylko on. Był piękny.
Mienił się wieloma kolorami. Pobiegł za nim, śmiejąc się.
Wpadł na ścianę wyłożoną miękkim materacem. Uśmiech zszedł z
jego twarzy. Opadł na białą pościel, znajdującą się na niskim
łóżku z zaokrąglonymi rogami specjalnie po to, by pacjent się
nie okaleczał. Zamknął oczy, tylko tym mogąc uchronić się od
wszechogarniającej bieli. Wcale nie pomogło.
Ciemno. Jasno.
Nie pomyśleli o jednym. Nie ścięli mu paznokci. Mógł sobie nimi
rozdrapać żyły. Albo się poddusić. No i zęby. Nimi mógł
odgryźć sobie palce. Pogryźć ręce.
Spojrzał w bok, czy nikt nie wchodzi.
Nic.
Pustka.
Był zam. Znowu. Już bez strachu. Nawet on go opuścił...
Zamknął na chwilę oczy, a gdy je otworzył jego dłoń zaciskała
się już na szyi. Uśmiechnął się, rozchylając lekko wargi.
Chwilę później połążył rękę wzdłuż ciała. Po jego
kończynach rozchodziło się ciepłe, dla niego, mrowienie. Wciąż
się uśmiechał. Znów spojrzał w bok, na wyłaniające się z
materacowej ściany drzwi. Przez chwilę miał nadzieję, że to ten
przystojny chłopak, którego poznał wczoraj i który ma być jego
nowym terapeutą. Poprzedni odszedł z zawodu.
Przyjaciele,
których zdobył w przytułku mawiali, że nadzieja bywa zgubna.
Poderwał się z łóżka, chcąc podbiec do chłopaka i wyściskać.
Bardzo mu się spodobał. W połowie drogi, gdy drzwi były otwarte
na oścież, zobaczył, że przybysz wcale nie jest mężczyzną, a
kobietą. Brzydką, starą kobietą. Skrzywił się, patrząc na nią
z niechęcią. Ta natomiast, zupełnie tym niezrażona, zaprowadziła
go na stołówkę, na obiad.
Dużo ludzi.
Jednak jemu to nie przeszkadzało. Nigdy. Z tego, co pamiętał, w
centrach handlowych jest znacznie więcej ludzi. Ludzi, którzy
zgodnie stwierdzili, że potrzebuje pomocy. Specjalisty. On o tym
wiedział. Ale miał zbyt niskie poczucie własnej wartości, by coś
z tym zrobić. Stał się śmieciem. Wrakiem człowieka. Nikim.
Ten chłopak, jego nowy psychiatra, jako jedyny pokazuje, że mu
szczerze zależy. Na wyleczeniu go.
Chciał
się już z nim spotkać.
3
Rozejrzał się po pomieszczeniu. Po jasnoniebieskich ścianach,
puchatym, białym dywanie, ciemnych panelach i meblach. Bez
zaokrąglonych rogów. Ten pokój tak bardzo różnił się od tego,
w którym spędził ostatni rok. Czuł się przez to nieswojo.
Podszedł do walizki stojącej w rogu. Powoli zaczął wypakowywać z
niej swoje ubrania.
- On potrzebuje kontaktu z ludźmi. Normalnymi ludźmi. Najbardziej
boi się samotności, a wy zamknęliście go samego w tym
pomieszczeniu. Dlatego przez jakiś czas pomieszka u mnie. Tak. Nie
ma problemu. Oczywiście – ciche kliknięcie. Odłożył telefon
na, zapewne, szafkę.
W głowie chłopaka wszystko się rozjaśniło. Już wiedział, że
został sprowadzony do domu swojego psychiatry w ramach terapii.
Oczywiście, cieszył się z tego. W końcu będzie przez pewien zas
mieszkał u faceta, w którym niewątpliwie się zakochał.
Uśmiechnał się na samą myśl, że spędzi z nim tyle czasu.
4
- Skąd cię znam?
Chłopak popatrzył na drugiego. Obaj wiedzieli, że się znają.
Druga sprawa, że tylko jeden wiedział skąd i nie powiedział o tym
drugiemu. Teraz właśnie, gdy po pół roku mieszkania razem
siedzieli w salonie i popijali piwo, nadeszła chwila na wyjaśnienia.
- Pierwszy raz spotkaliśmy się w szpitalu psychiatrycznym.
- Nie. Jestem pewien, że spotkaliśmy się wcześniej. Zanim
trafiłem do psychiatryka – odparł pewny siebie.
Przyjrzał się bardziej mężczyźnie, który stał się jego
przyjacielem. Jasne, długie włosy, lekko kręcone, wpadały mu do
brązowych oczu. Zapatrzył się w nie, bezwiednie zakładając blond
kosmyk za ucho chłopaka, we wręcz czułym geście.
- Może zobaczyłes mnie kiedyś na ulicy... - cichy głos
brązowookiego rozniósł się po pomieszczeniu. Widać było, że
się denerwował...
- Nie – chwila przerwy. - Już wiem! - wykrzyknął, patrząc na
drugiego chłopaka szeroko otwartymi oczami.
Zadrżała mu warga. Spuścił głowę, nie chcąc pokazać łez,
które nazbierały się w jego oczach.
- Zostawiłeś mnie... - szepnał łamiącym się głosem. Jego
przyjaciel patrzył na niego, jak płacze.
Zrobiło mu się przykro. Nie chciał go ranić. Na prawdę go
polubił. Nawet bardziej niż powinien. Przysunał się do niego i
przytulił mocno. Nie puszczał go, gdy ten się wyrywał. Głaskał
go uspokajająco po głowie.
Jaki
ten świat jest mały...
Żaden z nich nie pomyślał, że jeszcze kiedyś się spotkają.
5
- Adam...? - chłopak uderzył kilkakrotnie w drzwi od łazienki. -
Pospiesz się, do cholery!
- Spokojnie, już wychodzę – i rzeczywiście. Sekundę po tych
słowach drzwi otworzyły się z rozmachem, uderzając przy tym
stojącego przy nich chłopaka. Ten cofnał się w tył, łapiąc się
za głowę, w którą całkiem mocno oberwał. - Matt, skarbie, nic
ci nie jest?! - nieco przerażony Adam doskoczył do swojego
chłopaka. Byli razem od dwóch lat, a dzisiaj była ich rodzica,
na którą wybierali się na koncert zespołu, który obaj
uwielbiali.
Wiodło
im się naprawdę dobrze.
6
-
Tęsknisz czasem za nimi?
- Za
kim?
- Za
swoimi rodzicami, za siostrą i jej córką. No wiesz, tak nagle
zniknęli z twojego życia...
-
Wiesz... Nie tęsknię za nimi. Szczerze powiedziawszy, nawet nie
znałem ich tak dobrze... Jestem raczej zły na nich, że mnie
zostawili.
~*~
Kolejna notka po conajmniej 6 komentarzach.
Swoją drogą - moje najdłuższe opowiadanie. I mi się podoba.
sobota, 24 sierpnia 2013
Ciężko mi powiedzieć to wprost
Zaspoły: Block B, SHINee
Z dedykacją dla Berieal Shinzoku.
POV: Zico
Kolejny dzień trasy koncertowej, a zarazem ostatni; już dzisiaj
wracamy do Korei.
Idąc korytarzem, bez większego zainteresowania przyglądałem się
mijanym ludziom. Mimo późnej pory – było po 3 w nocy –
wszędzie ich pełno. Przyglądałem się numerom na drzwiach,
szukając tego konkretnego – 431. Zatrzymałem się w końcu i
wyciągnąłem rękę do klamki.
Otworzyłem z rozmachem drzwi do hotelowego pokoju, który dzielę
razem z Taeil'em. Ziewnąłem rozdzierająco; ciągłe koncerty i
próby wykończyłyby każdego.
Zlustrowałem wzrokiem leżącego na dwuosobowym łóżku wokalistę
(manager nie dopilnował, by łóżka były oddzielne). Nie byłoby w
tym widoku nic dziwnego, gdyby chłopak nie przytulał się do mojej
poduszki masturbując się przy tym. Skrzywiłem się nieznacznie,
zapamiętując, by przypadkiem nie położyć się na tej poduszce.
Westchnąłem cicho, wzruszając ramionami. Zamknąłem za sobą
drzwi i podszedłem do łóżka, kładąc się na brzuchu. Zamknąłem
oczy. Nie powiem, że mnie nie podniecił widok, jaki zastałem, bo
bym skłamał. A nie lubię tego robić. Tak, wiem, że to dziwne –
w końcu faceta 100% hetero nie powinien podniecać widok
masturbującego się przyjaciela, czyż nie?
Właśnie.
- Z-Zico... - usłyszałem w końcu lekko zdziwiony i przestraszony
głos szatyna. Machnąłem niedbale ręką, wciskając nos w pościel.
- Nie skończysz? - spytałem po chwili słysząc jak zapina spodnie.
- A może chcesz, żebym ci pomógł? Wiesz, samemu to tak nudno... -
podniosłem głowę, żeby zobaczyć jego uroczo zarumienioną twarz.
Nie. Wróć.
Co ja mu do cholery proponuję?
Dlaczego uważam, że Taeil jest uroczy?
Co się ze mną, do cholery, dzieje?!
Oj, źle z tobą, stary, źle...
POV: Taeil
O nie! Nienienienienie! Dlaczego wszedł w takim momencie?! Nie mógł
później?! Jak ja mu teraz spojrzę w oczy?...
Podciągnąłem bokserki i spodnie w miarę szybko, jednak jestem
pewny, że wszystko widział... Kurwa. Jestem beznadziejny, Mogłem
pójść do łazienki...
Wytrzeszczyłem oczy, słysząc jego propozycję. On to mówi tak
spokojnie, podczas gdy ja myślę, że zaraz się spalę ze
wstydu...?
- N-nie... Nie musisz... - mruknąłem w odpowiedzi, spuszczając
wzrok.
Wypowiedziane słowa prawdą jednak nie były – bardzo chciałem,
żeby to on się tym zajął. Cóż, od dawna wyobrażałem sobie nas
jako parę... Nie powiem mu tego jednak nigdy. Wiem, że on mnie nie
kocha. Ba – nawet nie jest gejem. Tak przynajmniej mówił.
Raper wzruszył ramionami i ułożył się wygodnie na łóżku. Ja
natomiast wstałem i poszedłem do łazienki wziąć chłodny
prysznic.
POV: Zico.
Otworzyłem oczy i rozejrzałem się po pokoju. Spomiędzy
niedomkniętych ciemnych firan wpadały promienie południowego
słońca., rozświetlając pomieszczenie. Przeciągnąłem się,
czyjąc na swojej klatce piersiowej ciężar. Spojrzałem w tamtą
stronę i ujrzałem ciemną czuprynę. Taeil. Tylko dlaczego spał na
mnie? Przecież mamy duże, dwuosobowe łóżko... Jeszcze gdyby to
była wąska polówka to bym zrozumiał, ale w takiej sytuacji... No
cóż.
W ogóle ostatnio się zmienił. Nie chodzi mi o jego styl ubierania
się czy charakter, a o stosunek do mnie – gdy tylko ze mną
rozmawiał lub chociażby przebywaliśmy w jednym pomieszczeniu robił
się strasznie nerwowy i rumienił się za każdym moim spojrzeniem.
Na początku starałem się to ignorować, jednak teraz, gdy klei się
do mnie jak jeszcze nigdy to możliwe nie jest.
Może rozmyślania chwilę później przerwał sam ich temat,
podnosząc się do siadu.
- Dzień dobry. Wygodnie się spało? - spytałem unosząc jedną
brew do góry.
- Dobry... Bardzo wygodnie... - odparł jeszcze nie do końca
rozbudzony, uśmiechając się delikatnie.
Z rozbawieniem przyglądałem się emocjom, chwilę później
malującym się na jego twarzy. Szok, przerażenie, zakłopotanie...
I te urocze rumieńce. Zaśmiałem się pod nosem, siadając. Już
się podnosiłem, chcąc udać się do łazienki, jednak zatrzymał
mnie Taeil, łapiąc za nadgarstek. Spojrzałem na niego pytająco.
POV: Taeil
Wiedziałem, że dzielenie pokoju z Zico nie wyjdzie mi na dobre...
Dobrze chociaż, że już dzisiaj wracamy do domu i mamy dwa tygodnie
wolnego. Może przez ten czas uda mi się zdusić uczucie do rapera.
Gdy blondyn wstał, złapałem go za rękę.
- Zico, ja... Ja cię strasznie przepraszam... Zapomnij o tym, dobra?
- mruknąłem patrząc mu niepewnie w oczy.
W odpowiedzi jedynie mnie poczochrał, po czym zniknął za drzwiami
łazienki.
Westchnąłem z powrotem opadając na łóżko. Ciągle czułem dotyk
jego dłoni na swojej głowie. Moja wyobraźnia jak na zawołanie
zaczęła pokazywać mi tak zwane sceny łóżkowe ze mną i Zico w
rolach głównych. Momentalnie zrobiło mi się gorąco.
Potrząsnąłem głową, chcąc odpędzić niechciane – w tym
momencie – myśli.
Znalazłem wygodną pozycję na boku i zamknąłem oczy, wsłuchując
się w przytłumiony przez drzwi szum wody.
Gdy się obudziłem była już 16.00, czyli na spakowanie się
pozostało mi jakieś pół godziny... Nie ma mowy, żebym zdążył.
Podniosłem się do siadu i odruchowo rozejrzałem. Zanotowałem w
głowie, że w pokoju jestem sam, moja walizka stoi przy drzwiach, a
na krześle przy oknie leżą czyste ubrania. Wstałem, nieco
zdziwiony, i poszedłem do łazienki wziąć szybki prysznic.
POV: Zico
Wyszedłem z łazienki i ujrzałem śpiącego Taeil'a. Zdziwiło
mnie, że tak szybko zasnął. Nie budząc go, zacząłem się
pakować, z czym uwinąłem się dość szybko – w zaledwie
czterdzieści minut. Popatrzyłem na wokalistę i stwierdziłem, że
go spakuję. Widać, że chłopak jest zmęczony... O dziwo bardziej
niż ja.
Wyciągnąłem z szafy jego walizkę najciszej jak się dało i
zacząłem wkładać do niej jeo rzeczy. Na krześle zostawiłem
tylko świeże ciuchy, w które będzie mógł się przebrać gdy
wstanie.
Westchnąłem, zasuwając zamek i stawiając walizkę przy drzwiach.
Chwyciłem swój bagaż i zniosłem do stojącego już pod hotelem
busu, który zawiezie nas na lotnisko, skąd o 18.25 mamy lot do
Seulu. Wróciłem do pokoju.
POV:Taeil
Zakręciłem kurek i wyszedłem z kabiny. Wytarłem się szybko i
obwiązałem ręcznikiem w pasie. Wyszedłem z łazienki po ubrania,
których zapomniałem ze sobą wziąć. W drzwiach do pokoju
zobaczyłem Zico, który dziwnie mi się przypatrywał. Zarumieniłem
się lekko i ze spuszczoną głową pomaszerowałem po ciuchy.
Ponownie zniknąłem w łazience, tym razem by się ubrać. Gdy już
to zrobiłem uczesałem się i dopakowałem rzeczy do walizki, przez
co zamknięcie jej nie było takie proste. Z pomocą rapera w końcu
mi się to jednak udało.
Sprawdziliśmy jeszcze, czy niczego nie zostawiliśmy i zeszliśmy
przed hotel. Spojrzałem na pojazd, w którym spędzę najbliższą
godzinę i wsadziłem do niego swoje bagaże. Wszedłem do środka i
zająłem miejsce przy oknie. Wciąż byłem niewyobrażalnie
zmęczony, więc miałem nadzieję, że podczas drogi na lotnisko się
jeszcze trochę prześpię.
~*~
- Oneeeew~! - młodszy uwiesił się na szyi lidera – Ty wieesz,
jak ja cię uwielbiaam~? Normalnie jesteś niesamowity! Twój głos,
ruchy... Wszystko!
- ...Okej, zrozumiałem. Co chcesz? - Jinki spojrzał na niego znad
przeglądanych papierów.
- No więc... - zaczął, pakując się starszemu koledze na kolana.
Onew z trudem powstrzymał jęk, gdy Key przypadkiem położył dłoń
na jego kroczu. - Ja wiem, że ty uczysz się chińskiego i bardzo
dobrze ci to idzie, a ty wiesz, że ja również się go uczę i
chodzę na kurs, ale... No, ostatnio był dość trudny temat i do
końca go nie rozumiem... - kontynuował Kibum niezdając sobie
sprawy z położenia swojej ręki. Błądził rozbieganym wzrokiem po
całym pomieszczeniu, unikając jedynie Onew'a. Widać było, że
rzadko o cokolwiek prosił.
- I chcesz, żebym ci z tym pomógł, tak? - dokończył za niego
lider, odkładając papiery na biurko. - W porządku. Tylko zabierz
tą rękę – niemal odetchnął z ulgą, gdy nieco speszony chłopak
szybko zabrał dłoń. - Przyjdź do mnie o 19.
Kibum pokiwał energicznie głową i przytulił w podziękowaniu
starszego. Wstał i wyszedł z sali, w której niedawno skończyła
się próba.
Onew pochował wszystkie papiery do szafek w biurku i chwilę później
szedł już niespiesznie do swojego domu.
Lider wszedł do mieszkania. Zdjął w holu buty i skierował się do
kuchni, w której rozpakował zrobione po drodze zakupy. Gdy już to
zrobił, spojrzał na zegarek. Do przyjścia Key'a miał jeszcze
ponad dwie godziny. Popatrzył niechętnie na bałagan w salonie. W
jego sypialni nie było lepiej. Westchnął ciężko i zabrał się
za sprzątanie. Przecież nie wpuści Kibuma do takiego mieszkania.
Key wszedł do domu i zdjał buty. Wszedł głębiej, do salonu, i
opadł na kanapę. Sięgnął po pilota i włączył telewizor. Oparł
się wygodnie, nieobecnie wpatrując się w ekran. Myślami był już
w domu przyjaciela. Dzisiaj zamierzał mu wszystko powiedzieć...
Spojrzał na apartamentowiec. Już z zewnątrz widać, że mieszkają
w nim sami bogacze. Wszedł do środka i podszedł do windy. Nacisnął
guzik, tępo patrząc na mały ekranik nad drzwiami pokazujący, na
którym piętrze winda akurat się znajduje. Odsunął się, gdy
drzwi się rozsunęły, a ze środka wyszła kobieta z dzieckiem.
Wszedł i nacisnął odpowiedni guzik. Oparł się o ścianę,
wbijając wzrok. Cały czas zastanawiał się, w którym momencie
powiedzieć koledze to, co chciał. Stanął przed drzwiami i
zapukał. Ogarnęły go wątpliwości. A co, jeśli chłopak tego nie
zaakceptuje? Zacznie go ignorować, może nawet odejdzie z zespołu.
Albo go wyrzuci, co jest bardziej prawdopodobne... Popatrzył na
Onewa stojącego w drzwiach. Uśmiechnął się do niego, odrzucając
wszelkie wątpliwości. Zdecydował, że mu to dzisiaj powie, więc
to zrobi. Wszedł do środka i zdjął buty. Zaproszony poszedł do
salonu i usiadł na kanapie. Wyjął z torby podręcznik do
chińskiego i otworzył na odpowiedniej stronie. Onew w tym czasie
poszedł zrobić herbatę.
Przez następne godziny Jinki cierpliwie tłumaczył Key'owi jeden
temat. W końcu zrobiło się późno, więc zamknął książkę.
- Onew... Wo ai ni*... - spojrzał mu w oczy.
Starszy patrzył na niego zaskoczony. W końcu jednak uśmiechnął
się, wręcz czule, i musnął wargi chłopaka swoimi.
- Ja ciebie też – pogłębił pocałunek.
*Tłumacz google mówi mi, że tak brzmi "kocham cię" po chińsku.
Przepraszam was za takie opóźnienie z notką.
Wiem, że pierwsza część wydaje się niedokończona. I, szczerze mówiąc - tak właśnie jest. Możecie się jedynie domyślać, co będzie się działo potem, bo epilogu pisać nie zamierzam.
środa, 24 lipca 2013
No voice
Południowe słońce,
oświetlające niemal każdy zakamarek ogródka i radośnie
ćwierkające ptaki przyprawiają mnie o ból głowy.
Zamykam oczy.
Wszystkie ptaki
nagle cichną, uderzające o zielony płot puste puszki wydają się
aż nader wkurwiające, szum drzew i oddalonego o kilkanaście metrów
morza do złudzenia przypomina błaganie o pomoc. Rżenie klaczy na
sąsiednim polu jakby zwiastowało nadejście czegoś złego,
budzącego strach we wszystkich żywych istotach.
Coś mi mówi, że
nie chcę wiedzieć, co nadchodzi. Podświadomie jednak wiem, co to
jest i czuję, że muszę stawić temu czoła.
Otwieram oczy.
Tak jak wcześniej
niebo było bezchmurne, tak teraz nie był widoczny nawet mały
kawałek błękitu. Wszystko ucichło; nawet liście poruszane przez
wiatr nie szeleszczą.
Jest stanowczo zbyt
cicho. Nawet dla mnie, a przecież uwielbiam ciszę.
Zbyt dziwnie.
Patrzę na brata,
wybiegającego z domu. Drzwi się za nim zatrzaskują, nie wydając
przy tym żadnego odgłosu. Z ruchu warg bliźniaka rozpoznaję swoje
imię. Podbiega do mnie, nachyla się i składa na moich ustach
delikatny pocałunek, a następnie przytula mnie do siebie. Znowu coś
mówi; czuję na policzku jak jego struny głosowe drgają z każdym
wypowiedzianym słowem.
Ogarnia mnie
strach, którego nigdy wcześniej do siebie nie dopuszczałem. Dziwi
mnie to jeszcze bardziej. Nigdy się nie bałem. Wtedy, gdy pierwszy
raz skakałem z klifu do wody, gdy tornado z zadziwiającą
prędkością zbliżało się do mojej i brata posesji, gdy jakiś
idiota krzyknął zbyt głośno, wywołując lawinę, gdy zepsuły mi
się w aucie hamulce i musiałem z niego wyskakiwać, by nie wpaść
z samochodem do rowu... Miliony pytań dostają się do mojej głowy.
Dlaczego nic nie
słyszę?
Czy mój brat też
to czuje?
Co się, do cholery
jasnej, stało?
Czuję na swoich
policzkach łzy. To przez to słońce, razi mnie – tłumaczę
sobie. Na nic się to jednak zdało; słońca nie ma. Zostało
zakryte wraz z błękitnym niebem przez ciemne chmury. Z każdą
chwilą moja szyja jest coraz bardziej mokra. Odsuwam się kilka
centymetrów od brata i patrzę na jego twarz. On również płacze.
Próbuję sięgnąć ręką do jego policzka, zetrzeć słone krople.
Nie mogę nią poruszyć; z każdą próbą zalewa mnie kolejna fala
bólu. Patrzę w dół, a to, co zobaczyłem przyprawiło mnie o
mdłości.
Zamykam oczy.
Rozglądam się,
czując jak każda komórka ciała pulsuje. Białe ściany i sufit,
aparatura... Co się takiego stało, że trafiłem do szpitala? Gdzie
jest mój brat? Chcę z nim porozmawiać, usłyszeć jego głos.
Teraz. Natychmiast.
Na szafce obok
dostrzegam swój telefon. Sięgam po niego i drżącą dłonią
odblokowuję. Ostatnio sprawdzałem stan swojego konta. Starczy
akurat na jedno połączenie. Ledwo wystukuję numer swojego brata i
naciskam zieloną słuchawkę. Przystawiam telefon do ucha i
zniecierpliwiony wsłuchuję się w denerwujący sygnał połączenia.
Po chwili słyszę również dzwonek, jaki ustawił sobie mój brat.
Going On! D'espairsRay. Oboje uwielbiamy tą piosenkę.
Opuszczam dłoń, w której trzymam urządzenie. Czuję łzy,
spływające po moich policzkach.
Tak bardzo
chciałbym zobaczyć teraz brata...
[zmiana narracji]
Chłopak wszedł do
sali, trzymając w ręku plastikowy kubek z parującą kawą.
Minęły trzy dni,
odkąd przywieźli jego brata do szpitala. Cały czas przy nim był,
z małymi przerwami na załatwienie potrzeb fizjologicznych,
zjedzenie czegoś, czy napicie się, jak teraz. Zamknął cicho drzwi
i podszedł do łóżka, starając się nie rozlać napoju.
Podniósł wzrok na
postać leżącą na łóżku. Kubek wyślizgnął się z jego dłoni,
z cichym stuknięciem upadając na podłogę. Kawa rozlała się,
jednak jego już to nie obchodziło. Drżącymi palcami odgarnął
kosmyk przydługich włosów brata i zamknął jego martwe oczy.
Powoli wyjął z dłoni bliźniaka telefon i położył obok swojego,
na którego ekranie widniała jedna wiadomość. Jedno nieodebrane
połączenie.
Czuł zbierające
się w jego oczach łzy, gdy zerkał na monitor pracy serca, chcąc
się upewniż, czy to prawda. Jego warga zadrżała od
powstrzymywanego szlochu.
~*~
Dodaję wcześniej, bo w sierpniu mnie właściwie nie będzie. Przynajmniej przez 2 pierwsze tygodnie. Wyjeżdżam już w ten poniedziałek. Obiecuję, że obijać się nie będę - codziennie od 5 rano do 19 będę pisać yaoi dla was. Bo potem dobranocka i będzie trzeba iść spać ;3;
Strasznie chcę was również przeprosić. Bo znowu smuta napisałam. Po prostu nie mam za bardzo weny na komedie ,_, Jako następną notkę postaram się dodać Second Side of Life, a potem Basen. Nie wiem jednak, czy uda mi się to napisać. Moja wena jest bardzo kapryśna ;-;
Ah, no i znowu krótka notka...
W ogóle, ostatnio zaczęłam brnąć bardziej w temat k-popu, więc prośby o paringi z tego również możecie wysyłać ^^
poniedziałek, 8 lipca 2013
I am. II
,,Nie”
- krótka odpowiedź na pytanie chłopaka.
Fakt,
że nosił spodnie uwydatniające odpowiednie miejsca, codziennie na
nowo malował zadbane paznokcie czarnym lakierem i lepiej dbał o
swój wygląd niż niejedna nastolatka wcale nie oznacza, że jest
homoseksualny.
A
to, że Janek tak stwierdził to nie jego problem. Przyzwyczaił się
do miana geja w tej szkole i niezbyt mu ono przeszkadzało.
Kolejne
tygodnie w szkole mijały mu wyjątkowo szybko i ani się spostrzegł,
a już był 15 grudnia.
Ku
zdziwieniu i uciesze Mateusza – Janek nie zadawał mu więcej
pytań. W ogóle się do niego nie odzywał – jedynie siedzieli
razem w ławce. I tyle ich łączyło. Co, w gruncie rzeczy, bardzo
Mateusza cieszyło. Nie chciał mieć z nikim kontaktu.
Najzwyczajniej w świecie bał się, że ktoś nagle zapragnie poznać
go bliżej.
Usiadł
wygodniej na krześle, ze znudzeniem słuchając, jak babka od
informatyki przydziela pary do następnego projektu.
-
Mateusz, będziesz z Jankiem. Podciągniesz go trochę z ocenami.
Dalej... Weronika i...
Westchnął
ciężko, odchylając głowę do tyłu i patrząc na sufit, który
wydał mu się niezwykle ciekawy.
-
Ej, Mateusz! - poczuł, jak coś nim potrząsa. A raczej ktoś.
Brunet o zielonych oczach był jedyną osobą, którą szczerze
chciał oglądać tuż po przebudzeniu. Tak jak teraz.
Inna
sprawa – dlaczego Janek go budzi?
Rozejrzał
się wokół z niemałym zaskoczeniem odnotowując obecność
kilkunastu starych komputerów i równie dojrzałej nauczycielki
informatyki. I oczywiście Janka.
Wstał,
przetarł oczy i spojrzał na siwiejącą kobietę. Na pewno nie była
zadowolona z faktu, iż przysnęło mu się na jej lekcji. Nic jednak
nie powiedziała, ku uciesze Mateusza, tylko gestem wyprosiła go z
pracowni. Wtedy również zauważył, że Janka już w niej nie ma.
Wyszedł
na korytarz i udał się do szatni, gdzie założył swoją
ramoneskę. Zarzucił na ramię plecak i udał się do wyjścia z
budynku, licząc w duchu, że brunet jest jeszcze w pobliżu.
Minął
kilku uczniów, którzy jeszcze nie wyszli ze szkoły, nauczyciela
fizyki, woźną, aż wreszcie dotarł do drzwi. Z zadowoleniem,
któremu nie pozwolił wyjść na zewnątrz w postaci uśmiechu,
zauważył przy nich Janka.
-
Kiedy robimy ten projekt? - spytał, otwierając przed Mateuszem
drzwi. - Chciałbym go szybko zrobić, żeby potem już się tym nie
martwić.
-
Może być nawet dzisiaj – wzruszył ramionami, kierując się do
bramy placówki.
-
Ok, u mnie?
Mateusz
pokiwał głową z ulgą. Nawet nie chciał dopuścić do siebie
myśli, że ktoś praktycznie obcy miałby zobaczyć tą ruderę, w
której mieszkał. Wbrew pozorom cenił sobie opinię innych, a
widok, jaki Janek zastałby w jego mieszkaniu na pewno pogrążyłby
Mateusza jeszcze bardziej, a ludzie mieliby kolejny temat do
dyskusji. O ile brunet powiedziałby komuś o warunkach, w jakich
blondyn mieszka. Szczerze, według niebieskookiego Janek nie wyglądał
na osobę, która rozpowiada każdy sekret.
Brunet otworzył przed blondynem drzwi domu... nie. Domy są znacznie
mniejsze. TO była willa. Ogromny budynek, wielkością dorównujący
Bośni i Hercegowinie. Ah, może jednak trochę przesadziłem... -
pomyślał. Mateusz zawsze chciał mieszkać w czymś tak wielkim, w
zupełnym przeciwieństwie jego obskurnego mieszkanka, z którego
cudem go jeszcze nie wyrzucili za niespłacony czynsz.
Zazdrość
aż ściskała go od środka, gdy oglądał bogato urządzone wnętrze
budynku. Weszli do dość małego, jak na tą willę, pokoju –
zapewne należącego do Janka. Po licznych plakatach wiszących na
ciemnych ścianach i ogromnej kolekcji płyt wywnioskował, że
właściciel nie ogranicza się tylko do jednego gatunku, jak Mateusz
śmiał na początku twierdzić.
-
Grasz? - spytał blondyn niepewnie, kiwając brodą na perkusję
stojącą pod ścianą.
-
Nie, coś ty. Instrumenty są dla tylko do szpanu – mruknął,
wywracając oczami. - Jasne, że gram, matole. Zagrać ci coś?
Mateusz
pokiwał twierdząco głową, patrząc jak brunet siada za
instrumentem. Już po chwili po pokoju rozniosły się dźwięki
perkusji. Summer of 69'. Jedyna piosenka Adamsa, która naprawdę mu
się spodobała. Uśmiechnął się, w głowie automatycznie
odtwarzając dźwięki gitar i wokal.
Mijały
minuty, aż w końcu nadszedł koniec piosenki. Spojrzenia bruneta i
blondyna spotkały się. Mateusz nie odwzajemnił pogodnego uśmiechu,
jaki posłał mu Janek.
-
Nie wyglądam na takiego, co słucha takiej muzyki, co? - odezwał
się zielonooki, chcąc przerwać ciszę. Nie udało mu się – w
odpowiedzi na pytanie otrzymał jedynie niemrawe skinięcie głową.
Chrząknął dość nerwowo. - To zróbmy ten projekt, żeby mieć
już go z głowy – mruknął, odpalając laptopa.
-
Zaraz wrócę – oznajmił Janek po niecałej godzinie i wyszedł z
pokoju.
Przez
ten czas nie zrobili nawet jednej szóstej tego, co musieli. Nie
gadali również dużo – tylko tyle, ile musieli. Brunet kilka razy
próbował rozpocząć rozmowę, jednak na próbach stanęło;
Mateusz zbywał go krótkimi odpowiedziami, czy po prostu ignorował
jego pytania.
Blondyn
odchylił się na krześle i rozejrzał po pomieszczeniu. Ściany
pomalowane na bordo w większości były czymś zasłonięte – a to
graffiti, jakieś pułki, zawalone rysunkami, książkami, czy innymi
pierdołami, płyty, czy po prostu meble. Dłużej wzrok zatrzymał
na dwuosobowym łóżku. Wyglądało na bardzo wygodne...
Zerknął
na drzwi i posłuchał chwilę, czy ktoś nie idzie. Dziwnie by było,
gdyby Janek zobaczył go leżącego na łóżku. Wstał i podszedł
do mebla. Kilka sekund przyglądał się jeszcze kolorowej pościeli,
po czym rzucił się na łóżko. Uśmiechnął się szeroko,
podskakując kilka razy na materacu. Tak jak sądził, mebel był
bardzo wygodny.
Bezsenne
noce dały się we znaki. Zamknął oczy, obiecując sobie, że
poleży tak tylko chwilkę. Zmęczenie jednak było silniejsze niż
jakieś obietnice i w końcu zasnął.
~*~
Rozdział zmieniany 658307 razy, a i tak mi się nie podoba. Przynajmniej długość jest w miarę znośna... prawda? Ten rozdział musi wam starczyć do końca lipca, bo nie zamierzam w tym miesiącu już nic wstawiać C:
Usunęłam notki informacyjne, bo zagracały bloga.
Miłych wakacji!
piątek, 28 czerwca 2013
I am. I
,,Jego ręce powoli błądziły po moim ciele, delikatnymi pieszczotami doprowadzając do szału. Głowę miałem pełną sprzecznych myśli. Z jednej strony chciałem, by nie przestawał muśnięciami nagradzać mojego ciała, a z drugiej pragnąłem, by pieszczoty nabrały pewności i nieco brutalności.
- Akira, do cholery, nie jestem z porcelany! - z zaskoczeniem odnotowałem swoje słowa..."
Westchnął, z irytacją po raz setny odgarniając do tyłu przydługie szatynowe kosmyki. Przeczytał jeszcze raz część rozdziału, którą udało mu się napisać w ciągu piętnastominutowej przerwy. Wraz z dzwoniącym na lekcje dzwonkiem stwierdził, że będzie to musiał napisać jeszcze raz.
Wstał, zarzucił plecak na ramię i wszedł do sali jako ostatni. Skierował się do swojego stałego miejsca - ostatnia ławka w rzędzie przy oknie. Usiadł i wypakował odpowiednie książki.
Zawsze siedział sam. Nawet w pierwszej klasie podstawówki, gdy nikt go jeszcze nie znał, unikali go jak tylko mogli. Można więc sobie wyobrazić jego zdziwienie, gdy obok niego usiadł wyroki brunet. Przyjrzał mu się bliżej, mając na końcu języka jakąś obelgę i "prośbę", by chłopak się przesiadł. Patrząc jednak w jego żywe, zielone oczy nie mógł nic z siebie wydusić. Z trudem oderwał wzrok od jego tęczówek i zlustrował go od góry do dołu. Mimo, że nie zwracał specjalnej uwagi na innych uczniów, mógł stwierdzić, że tego chłopaka nigdy nie widział; niezasznurowane Nike'i, szerokie jinsy z krokiem w kolanach, o co najmniej trzy rozmiary za duża koszulka i czapka z daszkiem na pewno zapadłyby w jego pamięci nawet, gdyby zauważył je jedynie kątem oka.
Nikt jeszcze nie zaciekawił go tak, jak ten koleś. Zazwyczaj wszyscy wokół byli dla niego tacy sami - nudni, bezużyteczni... Nie uważał się za nikogo ponad nimi. Był człowiekiem. Może trochę odosobnionym i dziwnym, ale wciąż człowiekiem. Miał dosyć dziwne upodobania jak na chłopaka chodzącego do trzeciej liceum, ale co on mógł z tym zrobić? Nie zmieni swojej orientacji, nie przestanie pisać yaoi, fascynować się Japonią, czy też marzyć o założeniu zespołu punkowego, w którym byłby perkusistą.
Bez słowa podniósł rękę, gdy nauczycielka podczas sprawdzania listy wyczytała jego nazwisko. W tym samym momencie wyjrzał przez okno, pogrążając się w rozmyślaniach. Zapewne siedziałby tak przez całą lekcję, gdyby nie karteczka ze starannie zapisanym pytaniem. Spojrzał na Janka, bo tak miał na imię chłopak obok, który do niego napisał i przeczytał zawartość kartki.
,,Jesteś gejem?". Bezpośredniość bruneta omal nie zwaliła go z krzesła. Kolejny raz obdarzył go zdziwionym spojrzeniem i zabrał się za odpisywanie.
Już wiedział, że ten rok będzie wyjątkowy.
Co do epilogu Second Heartbeat - dużo myślałam, jak by to napisać, jednak żadna z wersji mi się nie podobała. W związku z tym, epilogu po prostu nie będzie. Przepraszam, jeśli kogoś tym zawiodłam.
Stwierdziłam również, że nie kwapicie się do czytania Ich liebe dich. Na prawdę nie wiem, dlaczego. Chodzi o zespół? Niemiecki tytuł? Tak czy siak, rozmyślałam nad zawieszeniem tego opowiadania i tak też chyba zrobię.
- Akira, do cholery, nie jestem z porcelany! - z zaskoczeniem odnotowałem swoje słowa..."
Westchnął, z irytacją po raz setny odgarniając do tyłu przydługie szatynowe kosmyki. Przeczytał jeszcze raz część rozdziału, którą udało mu się napisać w ciągu piętnastominutowej przerwy. Wraz z dzwoniącym na lekcje dzwonkiem stwierdził, że będzie to musiał napisać jeszcze raz.
Wstał, zarzucił plecak na ramię i wszedł do sali jako ostatni. Skierował się do swojego stałego miejsca - ostatnia ławka w rzędzie przy oknie. Usiadł i wypakował odpowiednie książki.
Zawsze siedział sam. Nawet w pierwszej klasie podstawówki, gdy nikt go jeszcze nie znał, unikali go jak tylko mogli. Można więc sobie wyobrazić jego zdziwienie, gdy obok niego usiadł wyroki brunet. Przyjrzał mu się bliżej, mając na końcu języka jakąś obelgę i "prośbę", by chłopak się przesiadł. Patrząc jednak w jego żywe, zielone oczy nie mógł nic z siebie wydusić. Z trudem oderwał wzrok od jego tęczówek i zlustrował go od góry do dołu. Mimo, że nie zwracał specjalnej uwagi na innych uczniów, mógł stwierdzić, że tego chłopaka nigdy nie widział; niezasznurowane Nike'i, szerokie jinsy z krokiem w kolanach, o co najmniej trzy rozmiary za duża koszulka i czapka z daszkiem na pewno zapadłyby w jego pamięci nawet, gdyby zauważył je jedynie kątem oka.
Nikt jeszcze nie zaciekawił go tak, jak ten koleś. Zazwyczaj wszyscy wokół byli dla niego tacy sami - nudni, bezużyteczni... Nie uważał się za nikogo ponad nimi. Był człowiekiem. Może trochę odosobnionym i dziwnym, ale wciąż człowiekiem. Miał dosyć dziwne upodobania jak na chłopaka chodzącego do trzeciej liceum, ale co on mógł z tym zrobić? Nie zmieni swojej orientacji, nie przestanie pisać yaoi, fascynować się Japonią, czy też marzyć o założeniu zespołu punkowego, w którym byłby perkusistą.
Bez słowa podniósł rękę, gdy nauczycielka podczas sprawdzania listy wyczytała jego nazwisko. W tym samym momencie wyjrzał przez okno, pogrążając się w rozmyślaniach. Zapewne siedziałby tak przez całą lekcję, gdyby nie karteczka ze starannie zapisanym pytaniem. Spojrzał na Janka, bo tak miał na imię chłopak obok, który do niego napisał i przeczytał zawartość kartki.
,,Jesteś gejem?". Bezpośredniość bruneta omal nie zwaliła go z krzesła. Kolejny raz obdarzył go zdziwionym spojrzeniem i zabrał się za odpisywanie.
Już wiedział, że ten rok będzie wyjątkowy.
~*~
Takie coś w rodzaju prologu nowego opowiadania. Mam nadzieję, że się spodoba, a polskie imiona was nie odrzucą...Co do epilogu Second Heartbeat - dużo myślałam, jak by to napisać, jednak żadna z wersji mi się nie podobała. W związku z tym, epilogu po prostu nie będzie. Przepraszam, jeśli kogoś tym zawiodłam.
Stwierdziłam również, że nie kwapicie się do czytania Ich liebe dich. Na prawdę nie wiem, dlaczego. Chodzi o zespół? Niemiecki tytuł? Tak czy siak, rozmyślałam nad zawieszeniem tego opowiadania i tak też chyba zrobię.
wtorek, 25 czerwca 2013
Ich liebe dich 1
- Jadłeś coś dzisiaj? - spytał starszy z bliźniaków, patrząc z niepokojem na chude ciało młodszego.
Ten pokręcił przecząco głową, spuszczając wzrok na swoje ciemne trampki. Tom westchnął i, łapiąc brata za nadgarstek, poszedł do kuchni.
- Dlaczego? - zadał kolejne pytanie, sadzając brata na krześle przy dużym, ciemnym stole. Podszedł do lodówki i otworzył ją. Westchnął z irytacją, ponownie w przeciągu pięciu minut. W maszynie prócz światła nie było nic, co mogłoby się nadawać na wegetariański obiad dla bliźniaków - Nie mogłeś pójść do sklepu i czegoś kupić?
- Nie mam kasy. Matka zabrała wszystko ze sobą - powiedział cicho, patrząc na brata bezsilnie.
Znów byli skazani na kilka dni głodówki; ich rodzicielka na pewno wcześniej nie wróci.
Tamten dzień był tylko jednym z wielu, w których spotykało ich coś złego. Simone, bo tak nazywała się matka bliźniaków, była wręcz jak magnes, przyciągający same kłopoty. Mimo to trwali razem, we trójkę... Aż do teraz. Żaden z braci nie mógł uwierzyć, że jedyna rodzina wyrzuciła ich na ulicę. Bez żadnych pieniędzy, zapewnienia, że ktoś się nimi zajmie... Po śmierci męża bardzo się zmieniła. Przez te pięć lat zapuściła się w długi, nie mogąc ich spłacić ze swoją minimalną wypłatą. Zaczęła więc dorabiać jako zwykła, przydrożna dziwka. Coraz częściej znikała na całe noce, potem nawet na dnie. Sprawa z pieniędzmi pozostała niezmieniona; wciąż ledwo starczało im na wszystkie rachunki, a co dopiero na wyżywienie. Gdyby ich matka była sama, jakoś by sobie poradziła. Mając to w głowie czekała do osiemnastych urodzin bliźniaków, a gdy te wreszcie nadeszły - wyrzuciła ich mówiąc, że to dla ich dobra.
Tom parsknął z irytacją, mocniej obejmując śpiącego Billa ramieniem.
Ich matka wyrzucając ich na bruk myślała jedynie o sobie. Chciała, żeby to jej żyło się najlepiej. I do tego dążyła - do doskonałego życia. Bez zmartwień, bez bliźniaków, za to z bogatym mężem. To było jej marzenie. Część się spełniła - pozbyła się braci. Ciche wyrzuty sumienia zbyła przekonując się, że są już dorośli i sobie poradzą. Teoretycznie byłoby to możliwe. W praktyce było jednak nieco inaczej. Nikt nie chciał zatrudnić dwójki osiemnastolatków, którzy ledwo ukończyli gimnazjum. Nie znaleźli miejsca nawet na marnie płatne stanowisko ,,popychadeł".
Na pomoc społeczną liczyć już nie mogli, właśnie ze względu na swoją pełnoletność.
Mieli jedynie siebie i walizki zapchane ciuchami...
...które mogliby spróbować sprzedać. Nie był to może jakiś genialny pomysł, jednak co im szkodzi? Nie mieli nic do stracenia, a jeśli im się poszczęści - starczyłoby przynajmniej na jeden porządny posiłek.
Tom podniósł się do siadu, krzywiąc lekko z bólu. Spanie na twardej ziemi wyraźnie nie służy jego plecom. Obudził bliźniaka i razem poszli przed siebie, ciągnąc walizki.
W tym parcie wiele się nie dzieje - akcja rozkręci się trochę później. Mam jednak nadzieję, że się wam spodobało i choć trochę wzbudziło waszą ciekawość.
Ach, jeszcze jedno - jakie opowiadanie chcecie jako następne? "Second Side of Life", "Bo życie jest jak bajka o złym zakończeniu..." czy "Basen"? ;3;
Ten pokręcił przecząco głową, spuszczając wzrok na swoje ciemne trampki. Tom westchnął i, łapiąc brata za nadgarstek, poszedł do kuchni.
- Dlaczego? - zadał kolejne pytanie, sadzając brata na krześle przy dużym, ciemnym stole. Podszedł do lodówki i otworzył ją. Westchnął z irytacją, ponownie w przeciągu pięciu minut. W maszynie prócz światła nie było nic, co mogłoby się nadawać na wegetariański obiad dla bliźniaków - Nie mogłeś pójść do sklepu i czegoś kupić?
- Nie mam kasy. Matka zabrała wszystko ze sobą - powiedział cicho, patrząc na brata bezsilnie.
Znów byli skazani na kilka dni głodówki; ich rodzicielka na pewno wcześniej nie wróci.
Tamten dzień był tylko jednym z wielu, w których spotykało ich coś złego. Simone, bo tak nazywała się matka bliźniaków, była wręcz jak magnes, przyciągający same kłopoty. Mimo to trwali razem, we trójkę... Aż do teraz. Żaden z braci nie mógł uwierzyć, że jedyna rodzina wyrzuciła ich na ulicę. Bez żadnych pieniędzy, zapewnienia, że ktoś się nimi zajmie... Po śmierci męża bardzo się zmieniła. Przez te pięć lat zapuściła się w długi, nie mogąc ich spłacić ze swoją minimalną wypłatą. Zaczęła więc dorabiać jako zwykła, przydrożna dziwka. Coraz częściej znikała na całe noce, potem nawet na dnie. Sprawa z pieniędzmi pozostała niezmieniona; wciąż ledwo starczało im na wszystkie rachunki, a co dopiero na wyżywienie. Gdyby ich matka była sama, jakoś by sobie poradziła. Mając to w głowie czekała do osiemnastych urodzin bliźniaków, a gdy te wreszcie nadeszły - wyrzuciła ich mówiąc, że to dla ich dobra.
Tom parsknął z irytacją, mocniej obejmując śpiącego Billa ramieniem.
Ich matka wyrzucając ich na bruk myślała jedynie o sobie. Chciała, żeby to jej żyło się najlepiej. I do tego dążyła - do doskonałego życia. Bez zmartwień, bez bliźniaków, za to z bogatym mężem. To było jej marzenie. Część się spełniła - pozbyła się braci. Ciche wyrzuty sumienia zbyła przekonując się, że są już dorośli i sobie poradzą. Teoretycznie byłoby to możliwe. W praktyce było jednak nieco inaczej. Nikt nie chciał zatrudnić dwójki osiemnastolatków, którzy ledwo ukończyli gimnazjum. Nie znaleźli miejsca nawet na marnie płatne stanowisko ,,popychadeł".
Na pomoc społeczną liczyć już nie mogli, właśnie ze względu na swoją pełnoletność.
Mieli jedynie siebie i walizki zapchane ciuchami...
...które mogliby spróbować sprzedać. Nie był to może jakiś genialny pomysł, jednak co im szkodzi? Nie mieli nic do stracenia, a jeśli im się poszczęści - starczyłoby przynajmniej na jeden porządny posiłek.
Tom podniósł się do siadu, krzywiąc lekko z bólu. Spanie na twardej ziemi wyraźnie nie służy jego plecom. Obudził bliźniaka i razem poszli przed siebie, ciągnąc walizki.
~*~
Nadzwyczaj długie to to nie jest, ale cóż. 4 komentarzy pod poprzednim postem nie było [odpowiedzi się nie liczą], więc w ogóle nie powinnam tego wstawiać. Po raz kolejny jednak zaznajcie mojej litości.W tym parcie wiele się nie dzieje - akcja rozkręci się trochę później. Mam jednak nadzieję, że się wam spodobało i choć trochę wzbudziło waszą ciekawość.
Ach, jeszcze jedno - jakie opowiadanie chcecie jako następne? "Second Side of Life", "Bo życie jest jak bajka o złym zakończeniu..." czy "Basen"? ;3;
Wciąż czekam na wasze opinie!
niedziela, 23 czerwca 2013
Ich liebe dich: prolog
Dziś wstawię jedynie prolog nowego opowiadania, na które wena naszła mnie podczas pobytu na działce.
W tym opku będę się popisywać swoim marnym niemieckim [kojarzę jedynie kilka pojedynczych słów]. Mam nadzieję, że zarówno zespół jak i paring was nie odrzucą. Ekhem, skoro już o tym mowa - uwielbiam twincesty wszelakiego rodzaju. Moje samotne serduszko ostatnimi czasy upodobało sobie właśnie tych bliźniaków.
Co do tytułu - z niem. "kocham cię". Musiałam do koleżanki pisać, żeby się dowiedzieć jak to się pisze X'D No, cóż, nigdy nie uczyłam się niemieckiego.
Nie przedłużając, mam nadzieję, że się spodoba :3
Zespół: Tokio Hotel
- Co? - starszy z bliźniaków spojrzał na bruneta, dzierżącego w dłoniach taką samą jak jego walizkę, upchaną ubraniami.
- Co teraz będzie...?
- Nie wiem, Bill - westchnął, odchodząc spod muru rozwalającego się domu.
~*~
Ach, jeszcze powiem, że zależy mi na waszych opiniach co do tego opka. Chcę wiedzieć, czy wam się podoba i mam dalej pisać, czy sobie to odpuścić ;)
Opowiadanie będzie umieszczone w zakładce "Inne", gdyż nie chce mi się robić kolejnej X"D
W tym opku będę się popisywać swoim marnym niemieckim [kojarzę jedynie kilka pojedynczych słów]. Mam nadzieję, że zarówno zespół jak i paring was nie odrzucą. Ekhem, skoro już o tym mowa - uwielbiam twincesty wszelakiego rodzaju. Moje samotne serduszko ostatnimi czasy upodobało sobie właśnie tych bliźniaków.
Co do tytułu - z niem. "kocham cię". Musiałam do koleżanki pisać, żeby się dowiedzieć jak to się pisze X'D No, cóż, nigdy nie uczyłam się niemieckiego.
Nie przedłużając, mam nadzieję, że się spodoba :3
Zespół: Tokio Hotel
miniPROLOG
- Tom?- Co? - starszy z bliźniaków spojrzał na bruneta, dzierżącego w dłoniach taką samą jak jego walizkę, upchaną ubraniami.
- Co teraz będzie...?
- Nie wiem, Bill - westchnął, odchodząc spod muru rozwalającego się domu.
~*~
Ach, jeszcze powiem, że zależy mi na waszych opiniach co do tego opka. Chcę wiedzieć, czy wam się podoba i mam dalej pisać, czy sobie to odpuścić ;)
Opowiadanie będzie umieszczone w zakładce "Inne", gdyż nie chce mi się robić kolejnej X"D
wtorek, 18 czerwca 2013
「壊れて行く世界」
Zespół: Girugamesh
Paring: Satoshi x Ryo
Tytuł: 「壊れて行く世界」-Kowarete iku sekai- Świat dąży do zniszczenia
N/A: Wbrew pozorom opowiadanie smutne nie jest; jest tylko napisane tak, aby sprawiało takie wrażenie ^^
Wyniki ankiety wykazały, że 3 osoby chcą epilog Second Heartbeat. W związku z tym muszę go napisać, co nie wiem ile mi zajmie ze względu na brak chęci i czasu ^^ Choć nie powiem, jestem trochę zawiedziona; 4 głosujące osoby na 9 obserwatorów...
~*~
- Czuję się jak nad morzem - stwierdzam, wdychając świeże powietrze i zapach ryb.
- Jesteśmy nad morzem, Satoshi.
Otwieram oczy i patrzę na Ciebie, błądzącego wzrokiem gdzieś nad oceanem. Wiem, że uwielbiasz podróżować, dlatego tu przyjechaliśmy. Tak, doskonale zdaję sobie sprawę, że powodem nie była Twoja chęć spędzenia ze mną więcej czasu. Przecież z pytaniem, czy z Tobą pojadę, zwlekałeś na sam koniec; dopóki reszta Ci nie odmówiła. Ból spowodowany tym faktem mnie nie obchodzi. Jest niczym, jeżeli mogę być przy Tobie. Jeżeli mogę Cię przytulić gdy tylko mam na to ochotę. W końcu jestem tym 'małym, słodkim wokalistą', jak to zwykłeś mnie nazywać, gdy jesteśmy jedynie w gronie zespołu; bez kamer, piszczących fanek, nachalnych reporterów... Tylko nasza czwórka.
Teraz jest tylko nasza dwójka.
Widzę na Twojej twarzy lekki uśmiech. Znam Cię na tyle dobrze, by wiedzieć, że rozmyślasz nad tym, ile wspaniałych miejsc jeszcze na Ciebie czeka. Na pewno nie jest to Paryż - nigdy nie ciągnęło Cię do takich miejsc. Wolisz ciepłe, nieco wyludnione. Nie lubisz ludzi. Obwiniasz ich o to, że odebrali Ci możliwość odkrywania czegoś nowego. Ale przecież... są miejsca, do których te pasożyty nie dotarły. One na Ciebie czekają, Ryo. Tylko na Ciebie. Twoim zadaniem jest jedynie robić to, co kochasz. Odkrywać.
- Satoshi, zaśpiewaj coś - prosisz mnie cicho. W Twoim głosie wyczuwam nutkę niepewności, co zaskakuje mnie równie bardzo, co sama prośba.
Lubisz jak śpiewam. Sam mi to kiedyś powiedziałeś. W prawdzie byłeś wtedy pijany, ale, jak to mówią, pijany człowiek to szczery człowiek. Stwierdziłeś wtedy, że mam głos jedyny w swoim rodzaju. Każdy jest oryginalny, jednak wtedy mnie to nie obchodziło. Kilka słów, a wypowiedziane z ust ukochanego dają wielkie szczęście. Widzisz, co ze mną zrobiłeś?
- Co mam zaśpiewać, Ryo? - nikt nie zauważa, z jakim namaszczeniem wymawiam Twoje imię; jakbym bał się, że w moich ustach zostanie nieodwracalnie skażone.
- ,,Kowarete iku sekai" - uśmiecham się na samą myśl o tej piosence, choć gdzieś w środku czuję niewyjaśnioną chęć uronienia kilku łez.
Uwielbiam tą piosenkę, więc pierwsze wersy śpiewam z niezmiennym uśmiechem malującym się na mojej zmęczonej twarzy. W końcu nie spałem całą podróż, podekscytowany myślą, że wyjeżdżam z Tobą. Tylko we dwóch. Wciąż jednak nie wiem, dlaczego nie chcesz wyjeżdżać nigdy sam. Boisz się, Ryo?
Otwieram oczy, zamknięte wraz z rozpoczęciem tekstu. Moje tęczówki trafiają na zachód słońca, w tym miejscu wyglądający na prawdę pięknie. Zachwycony tym widokiem wyśpiewywać słowa piosenki i łapię Twoją dłoń, biegnąc do miejsca z lepszym widokiem. Uwielbiam zachody słońca. Ty też. ,,Symbolizują nadejście nowego, lepszego dnia" - tak mówiłeś. Oglądając je zawsze wiedziałeś, że to nie koniec, że pojawi się coś jeszcze. Ja również zacząłem tak uważać; nie chciałem się z Tobą sprzeczać. Przecież jesteś idealny, wszystko wiesz najlepiej i nikt nie ma prawa podważać Twojego zdania.
To obsesja? Zdecydowanie zwariowałem na Twoim punkcie; ciągle myślę o Tobie, w mieszkaniu Twoje zdjęcia mam prawie wszędzie...
W końcu zauważam, że wciąż trzymam Cię za rękę. Kilka sekund później czuję, jak mocniej ściskasz moją dłoń, nie chcąc jej puścić. Z lekkim uśmiechem wywołanym tym niewielkim gestem splatam ze sobą palce naszych dłoni. Widzę na Twojej twarzy uśmiech. Tak delikatny i piękny. Jak Ty sam. Mimo tych pozorów silnego i mocno stąpającego po ziemi, jakie stwarzasz przed kamerami, a nawet w towarzystwie rodziny i zespołu, jesteś wrażliwy. Po tylu latach istnienia Girugamesh chyba tylko ja zauważyłem, jaki jesteś na prawdę. Albo tylko mi pozwoliłeś to dostrzec.
Słyszę Twoje westchnięcie. Czy coś Cię trapi, Ryo? - zastanawiam się, rzucając w Twoją stronę pytające spojrzenie.
- Zerwałem z Aiko - mówisz cicho i powoli. W Twoim głosie nie wyczuwam jednak smutku, a swego rodzaju radość. Zaskakuje mnie to, co powiedziałeś, i uczucia, jakie w tej wypowiedzi zawarłeś. Cieszę się, że z nią skończyłeś, choć nie powinienem. W końcu jesteśmy przyjaciółmi.
- Dlaczego? - pytam dla czystej zasady. Bo mnie to nie obchodzi bardziej niż fakt, że skończyłeś trwający od lat związek, który wyniszczał mnie od środka.
- Nie chciałem jej zdradzić - odpowiadasz spokojnie, wprawiając tymi słowami moje szare komórki w ruch. Z kim miałbyś ją zdradzić? Z tego, co mi wiadomo, nie miałeś na oku innej...
Moje przemyślenia zostają przerwane przez Twoje usta, delikatnie muskające moje. Przymykam powieki, rozkoszując się tą chwilą, która w każdej chwili może okazać się wytworem mojej wyobraźni. Chwilę później Twoje wargi znikają, pozostawiając słodki smak truskawek, które ostatnio jadłeś. Otwieram oczy, napotykając spojrzenie Twoich ciemnych tęczówek. Szukam w nich wytłumaczenia dla pocałunku, który przed chwilą miał miejsce.
- Kocham Cię, Satoshi - szepczesz, nie odwracając wzroku. Jesteś pewny, że Cię nie odrzucę, słychać to w Twoim głosie. Czyżbyś wiedział, że czuję do Ciebie coś więcej niż przyjaźń?
Teraz nie liczą się ludzie, rzucający w naszą stronę pogardliwe spojrzenia, gdy nasze usta ponownie zostają złączone w subtelnym pocałunku. Tym razem z mojej inicjatywy. Jestem szczęśliwy, że rzuciłeś Aiko dla mnie. Kochasz mnie, a nie ją. Już nie muszę się powstrzymywać przed wykonywaniem takich drobnych czynności jak całus w usta, splecenie dłoni, czy wypowiedzenie dwóch pięknych słów: ,,Kocham Cię".
Ryo, jesteś dla mnie całym światem. Nikomu Cię nie oddam.
Paring: Satoshi x Ryo
Tytuł: 「壊れて行く世界」-Kowarete iku sekai- Świat dąży do zniszczenia
N/A: Wbrew pozorom opowiadanie smutne nie jest; jest tylko napisane tak, aby sprawiało takie wrażenie ^^
Wyniki ankiety wykazały, że 3 osoby chcą epilog Second Heartbeat. W związku z tym muszę go napisać, co nie wiem ile mi zajmie ze względu na brak chęci i czasu ^^ Choć nie powiem, jestem trochę zawiedziona; 4 głosujące osoby na 9 obserwatorów...
~*~
- Czuję się jak nad morzem - stwierdzam, wdychając świeże powietrze i zapach ryb.
- Jesteśmy nad morzem, Satoshi.
Otwieram oczy i patrzę na Ciebie, błądzącego wzrokiem gdzieś nad oceanem. Wiem, że uwielbiasz podróżować, dlatego tu przyjechaliśmy. Tak, doskonale zdaję sobie sprawę, że powodem nie była Twoja chęć spędzenia ze mną więcej czasu. Przecież z pytaniem, czy z Tobą pojadę, zwlekałeś na sam koniec; dopóki reszta Ci nie odmówiła. Ból spowodowany tym faktem mnie nie obchodzi. Jest niczym, jeżeli mogę być przy Tobie. Jeżeli mogę Cię przytulić gdy tylko mam na to ochotę. W końcu jestem tym 'małym, słodkim wokalistą', jak to zwykłeś mnie nazywać, gdy jesteśmy jedynie w gronie zespołu; bez kamer, piszczących fanek, nachalnych reporterów... Tylko nasza czwórka.
Teraz jest tylko nasza dwójka.
Widzę na Twojej twarzy lekki uśmiech. Znam Cię na tyle dobrze, by wiedzieć, że rozmyślasz nad tym, ile wspaniałych miejsc jeszcze na Ciebie czeka. Na pewno nie jest to Paryż - nigdy nie ciągnęło Cię do takich miejsc. Wolisz ciepłe, nieco wyludnione. Nie lubisz ludzi. Obwiniasz ich o to, że odebrali Ci możliwość odkrywania czegoś nowego. Ale przecież... są miejsca, do których te pasożyty nie dotarły. One na Ciebie czekają, Ryo. Tylko na Ciebie. Twoim zadaniem jest jedynie robić to, co kochasz. Odkrywać.
- Satoshi, zaśpiewaj coś - prosisz mnie cicho. W Twoim głosie wyczuwam nutkę niepewności, co zaskakuje mnie równie bardzo, co sama prośba.
Lubisz jak śpiewam. Sam mi to kiedyś powiedziałeś. W prawdzie byłeś wtedy pijany, ale, jak to mówią, pijany człowiek to szczery człowiek. Stwierdziłeś wtedy, że mam głos jedyny w swoim rodzaju. Każdy jest oryginalny, jednak wtedy mnie to nie obchodziło. Kilka słów, a wypowiedziane z ust ukochanego dają wielkie szczęście. Widzisz, co ze mną zrobiłeś?
- Co mam zaśpiewać, Ryo? - nikt nie zauważa, z jakim namaszczeniem wymawiam Twoje imię; jakbym bał się, że w moich ustach zostanie nieodwracalnie skażone.
- ,,Kowarete iku sekai" - uśmiecham się na samą myśl o tej piosence, choć gdzieś w środku czuję niewyjaśnioną chęć uronienia kilku łez.
Uwielbiam tą piosenkę, więc pierwsze wersy śpiewam z niezmiennym uśmiechem malującym się na mojej zmęczonej twarzy. W końcu nie spałem całą podróż, podekscytowany myślą, że wyjeżdżam z Tobą. Tylko we dwóch. Wciąż jednak nie wiem, dlaczego nie chcesz wyjeżdżać nigdy sam. Boisz się, Ryo?
Otwieram oczy, zamknięte wraz z rozpoczęciem tekstu. Moje tęczówki trafiają na zachód słońca, w tym miejscu wyglądający na prawdę pięknie. Zachwycony tym widokiem wyśpiewywać słowa piosenki i łapię Twoją dłoń, biegnąc do miejsca z lepszym widokiem. Uwielbiam zachody słońca. Ty też. ,,Symbolizują nadejście nowego, lepszego dnia" - tak mówiłeś. Oglądając je zawsze wiedziałeś, że to nie koniec, że pojawi się coś jeszcze. Ja również zacząłem tak uważać; nie chciałem się z Tobą sprzeczać. Przecież jesteś idealny, wszystko wiesz najlepiej i nikt nie ma prawa podważać Twojego zdania.
To obsesja? Zdecydowanie zwariowałem na Twoim punkcie; ciągle myślę o Tobie, w mieszkaniu Twoje zdjęcia mam prawie wszędzie...
W końcu zauważam, że wciąż trzymam Cię za rękę. Kilka sekund później czuję, jak mocniej ściskasz moją dłoń, nie chcąc jej puścić. Z lekkim uśmiechem wywołanym tym niewielkim gestem splatam ze sobą palce naszych dłoni. Widzę na Twojej twarzy uśmiech. Tak delikatny i piękny. Jak Ty sam. Mimo tych pozorów silnego i mocno stąpającego po ziemi, jakie stwarzasz przed kamerami, a nawet w towarzystwie rodziny i zespołu, jesteś wrażliwy. Po tylu latach istnienia Girugamesh chyba tylko ja zauważyłem, jaki jesteś na prawdę. Albo tylko mi pozwoliłeś to dostrzec.
Słyszę Twoje westchnięcie. Czy coś Cię trapi, Ryo? - zastanawiam się, rzucając w Twoją stronę pytające spojrzenie.
- Zerwałem z Aiko - mówisz cicho i powoli. W Twoim głosie nie wyczuwam jednak smutku, a swego rodzaju radość. Zaskakuje mnie to, co powiedziałeś, i uczucia, jakie w tej wypowiedzi zawarłeś. Cieszę się, że z nią skończyłeś, choć nie powinienem. W końcu jesteśmy przyjaciółmi.
- Dlaczego? - pytam dla czystej zasady. Bo mnie to nie obchodzi bardziej niż fakt, że skończyłeś trwający od lat związek, który wyniszczał mnie od środka.
- Nie chciałem jej zdradzić - odpowiadasz spokojnie, wprawiając tymi słowami moje szare komórki w ruch. Z kim miałbyś ją zdradzić? Z tego, co mi wiadomo, nie miałeś na oku innej...
Moje przemyślenia zostają przerwane przez Twoje usta, delikatnie muskające moje. Przymykam powieki, rozkoszując się tą chwilą, która w każdej chwili może okazać się wytworem mojej wyobraźni. Chwilę później Twoje wargi znikają, pozostawiając słodki smak truskawek, które ostatnio jadłeś. Otwieram oczy, napotykając spojrzenie Twoich ciemnych tęczówek. Szukam w nich wytłumaczenia dla pocałunku, który przed chwilą miał miejsce.
- Kocham Cię, Satoshi - szepczesz, nie odwracając wzroku. Jesteś pewny, że Cię nie odrzucę, słychać to w Twoim głosie. Czyżbyś wiedział, że czuję do Ciebie coś więcej niż przyjaźń?
Teraz nie liczą się ludzie, rzucający w naszą stronę pogardliwe spojrzenia, gdy nasze usta ponownie zostają złączone w subtelnym pocałunku. Tym razem z mojej inicjatywy. Jestem szczęśliwy, że rzuciłeś Aiko dla mnie. Kochasz mnie, a nie ją. Już nie muszę się powstrzymywać przed wykonywaniem takich drobnych czynności jak całus w usta, splecenie dłoni, czy wypowiedzenie dwóch pięknych słów: ,,Kocham Cię".
Ryo, jesteś dla mnie całym światem. Nikomu Cię nie oddam.
sobota, 15 czerwca 2013
Oneshot, Hizumi x Zero [D'espairsRay]
Przypominam o ankiecie!
Kita, w Nothing to lose wcale nie jest napisane, że Hizumi umarł ;)
Aj, aj, coś wam komentowanie nie idzie... A szkoda. Nawet krótki komentarz podnosi na duchu, a obserwatorów jest 9, więc 4 komentarze nie powinny być problemem...
Zastanawiałam się też nad tym, żeby notki dodawać wtedy, kiedy coś napiszę, a nie po określonej ilości komentarzy, ale doszłam do wniosku, że wtedy nikt by nie komentował :'/
Tak więc dzisiaj, mimo jedynie 3 komentarzy pod poprzednią notką, dodaję ten oto one shot z nadzieją, że się wam spodoba i komentarzy pod nim będzie co najmniej tyle, ilu jest obserwatorów ;_;
Za błędy przepraszam, jestem chora i oczy mi się schodzą x'd
Ostrzeżenia: Błędy. Mogą się pojawić nieskładne zdania i niedociągnięcia, ogólnie całe opowiadanie jest pojebane.
Otworzył oczy, patrząc na odbicie w lustrze na przeciwko. Przyjrzał się swoim oczom, do których napłynęły łzy, lekko zaczerwienionym od gorąca policzkom, skołtunionym włosom i Karyu, stojącemu tuż za nim i uśmiechającemu się wrednie.
Dla kogoś obcego, kto jedynie słyszał głosy zza drzwi, sytuacja mogłaby się wydawać dość... oczywista. Byłby jednak w błędzie.
Cały zespół i ekipa wiedzą, że wokalista i gitarzysta darzą się ogromną, bezpodstawną nienawiścią; po prostu się spotkali i bum! Już się nie lubili. Docinki kierowane do siebie nawzajem powoli przeradzały się w głupie żarty przeróżnej maści; od kubłów z wodą nad drzwiami, po wyniesienie łóżka, wraz ze śpiącym, na korytarz hotelowy.
I tym razem był to jedynie żart.
A zaczęło się od propozycji Karyu.
- Ej, Hizumi...
- Czego? - warknął wkurzony wokalista, próbując rozczesać poplątane włosy.
- Może ci pomóc, co? - gitarzysta podszedł do Yoshidy, patrząc na jego odbicie w lustrze.
- Jeżeli to kolejny popierdolony żart, to sobie daruj.
- Nie, nie - wyższy uniósł ręce w obronnym geście - tym razem chcę tylko pomóc. Jak by nie patrzeć, jesteśmy w jednym zespole i nie powinniśmy się tak kłócić. W najgorszym wypadku może to doprowadzić do rozpadu D'espairsRay... a tego oboje nie chcemy, czyż nie?
Mimo iż wolał tego nie robić, Hizumi musiał przyznać mu rację. Zespół dużo dla niego znaczył, a jego rozpad zostawiłby w nim jedynie pustkę.
- Dobra. Ale jeżeli coś knujesz to przysięgam, że cię zabiję! - warknął, podając gitarzyście szczotkę do włosów.
- Karyu, nie maltretuj go już, bo się biedak obrazi - mruknął Zero, zabierając gitarzyście szczotkę i tym samym przerywając męczarnie wokalisty.
- Wiedziałem, że lepiej ich samych nie zostawiać... - westchnął perkusista, stojąc w drzwiach z założonymi rękami.
- Zabiję... - Hizumi powoli odwrócił się do gitarzysty i spojrzał na niego z mordem w oczach - Zabiję cię, jak Boga kocham, zabiję! - wrzasnął wokalista, rzucając się w stronę śmiejącego się bezczelnie Karyu.
Zero, stojący najbliżej, złapał Yoshidę w pasie, uniemożliwiając mu zbliżenie się do gitarzysty.
- Za pół godziny wychodzimy na scenę. W tym czasie macie się uspokoić i przygotować - oznajmił ostrym tonem Tsukasa i wyszedł, a za nim Karyu. Zapewne do swoich garderób.
Zero popatrzył na naburmuszonego wokalistę, którego wciąż trzymał w objęciach. Puścił go, zaczynając rozczesywać mu włosy.
- Sam sobie poradzę - mruknął Hizumi, jednak nie przerwał Shimizu.
Chłopak przymknął oczy, pozwalając zwinnym palcom basisty układać niesforne kosmyki swoich włosów. Chwilę później poczuł ręce Zero masujące jego barki. Zamruczał, zadowolony.
- Spięty jesteś - usłyszał szept tuż przy swoim uchu.
- To przez Karyu... - mruknął w odpowiedzi, uśmiechając się lekko, gdy usta basisty musnęły jego szyję. Dopiero chwilę później dotarło do niego, co zrobił jego przyjaciel - Ej, Shimizu... - nie dokończył, czując jak ubrania wylądowały na jego twarzy.
- Przebieraj się.
Hizumi wziął do ręki spodnie i koszulkę. Spojrzał wymownie na Zero, który stał w miejscu nie mając zamiaru się chociażby odwrócić. A przy nim przebierać się nie zamierzał; jeszcze zacznie się do niego dobierać.
- Mógłbyś wyjść? - popatrzył basiście w oczy, a ten pokręcił przecząco głową - To chociaż się odwróć, no... - mruknął.
- Oj, Hizu, Hizu... Tyle razy widziałem cię bez koszulki... ty mnie z resztą też... więc w czym problem, hm? - Zero uniósł pytająco brew do góry.
- W tobie! Nie gap się tak na mnie!
- Dlaczego? Na scenie gapią się na ciebie tysiące ludzi, to dlaczego ja nie mogę? - chłopak zbliżył się do wokalisty, opierając ręce na ścianie po obu stronach jego głowy.
- Bo to nie scena!
- Hizumi, gotowy? - spytał perkusista, z rozmachem otwierając drzwi.
Basista odsunął się od przyjaciela, uśmiechając się lekko, i wyszedł z jego garderoby, odprowadzany wzrokiem wokalisty i Tsukasy. Oota spojrzał jeszcze raz na Yoshidę.
- Pospiesz się, za chwilę wychodzimy - wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Hiroshi w ekspresowym tempie założył ubranie sceniczne i się umalował. Przejrzał się jeszcze w lustrze i wybiegł w pomieszczenia, by po chwili stanąć na scenie razem z resztą zespołu.
Koncert minął im nadzwyczaj szybko. Zwłaszcza Hizumiemu, który podczas każdej piosenki wsłuchiwał się w brzmienie basu Zero. Swoją drogą, mógłby słuchać jego gry godzinami, tak jak teraz, i raczej nigdy by mu się nie znudziło... No cóż; nawet gdyby, są przecież razem w zespole, tworzą razem muzykę... A co za tym idzie - słuchają nawzajem swoich pomysłów, melodii.
Zeszli ze sceny, by następnie zniknąć w swoich garderobach. Przebrali się, zmyli makijaż i wyszli, zabierając swoje rzeczy. Stanęli przy wejściu do budynku, jednak po chwili przystając na genialny pomysł Karyu - poszli do baru opić kolejny świetny koncert.
Mijały minuty za minutami, a całe D'espairsRay wciąż siedziało w barze. Wszyscy byli spici... prócz Zero. Oczywiście, wypił, jednak nie tyle, co inni - wciąż wszystko robił świadomie. Nie pił jednak dlatego, by odstawić wszystkich bezpiecznie do domu, a po to, by uwieść wokalistę. Teoretycznie mógłby to zrobić nawet, gdy Hizumi byłby trzeźwy, jednak wizja miny Yoshidy, nagiego, w nie swoim łóżku, który dowiedziałby się, że przespał się z basistą... Bezcenne.
Ach, nie, nie. Shimizu nie jest taki, by na prawdę zrobić coś takiego pijanemu przyjacielowi. Chciał go jedynie wkręcić. I dopiero później uprawiać z nim seks. Bo, cóż ukrywać, ciekawiej będzie zrobić to ze skacowanym wokalistą, niż kompletnie pijanym.
Jak postanowił, tak zrobił i ulotnił się z baru, ciągnąc za sobą chwiejącego się i gadającego głupoty Hiroshiego. Kilka minut później znaleźli się już w mieszkaniu basisty, a następnie również w jego sypialni. Zero spojrzał z lekkim uśmiechem na roześmianego wokalistę, po czym zaczął go rozbierać, przyglądając się ciału przyjaciela.
- Aaa, Zeeerooo~~ Dlaczeeemu mnie rozbie- - czknął, nie kończąc zdania, i zaśmiał się głośno, padając już nagi na łóżko.
Chłopak przytulił do siebie rąbek kołdry i zasnął.
Następnego dnia obudził się z mocnym kacem. Usiadł, rozglądając się powoli. Nie był w swoim mieszkaniu, w dodatku był nagi...
- O, wstałeś już - do sypialni wszedł właściciel mieszkania, w samych bokserkach, niosąc szklankę i tabletki. Podał je Hizumiemu, który je połknął i popił wodą - Jak się spało?
- Shimizu... dlaczego mnie rozebrałeś? - spytał wokalista, ignorując pytanie Zero.
- Sam się rozebrałeś - odparł spokojnie i nachylił się nad Yoshidą - Byłeś wspaniały... - szepnął mu do ucha, przejeżdżając palcem po jego odsłoniętym udzie.
Chłopak zadrżał i zakrył się kołdrą po sam czubek głowy, odsuwając się od właściciela mieszkania.
- Zboczeniec... wykorzystałeś pijanego człowieka... - burknął.
- O, czyli gdybyś był trzeźwy, nie miałbyś nic przeciwko? - basista uśmiechnął się, odrzucając kołdrę gdzieś na bok. Nachylił się nad chłopakiem.
- Co...?! - nie skończył, czując na swoich wargach usta Zero.
Całował najpierw delikatnie - bądź co bądź, to był ich pierwszy pocałunek - dopiero z czasem nadając pocałunkowi więcej brutalności. Hizumi przestał się sprzeciwiać; usta basisty odganiały całą niepewność, pozostawiając pożądanie.
[Tu się pojawia scena tzw. hard seksu. Jeśli mam być szczera - mogłabym ją napisać, ale mi się najzwyczajniej w świecie nie chce :"3]
- Shimizu...
- Hm?
- Dlaczego to zrobiłeś? - uniósł głowę z nagiej klatki piersiowej basisty i spojrzał mu w oczy, czekając na odpowiedź. Zdawało mu się, że przez chwilę widział w nich wahanie i niepewność.
- Bo cię kocham, Yoshida.
Wokalista uśmiechnął się szeroko i musnął usta chłopaka swoimi.
- Ja ciebie też, Shimizu. Tylko... Po co było to całe przedstawienie? Nie mogłeś powiedzieć tego od razu...?
Kita, w Nothing to lose wcale nie jest napisane, że Hizumi umarł ;)
Aj, aj, coś wam komentowanie nie idzie... A szkoda. Nawet krótki komentarz podnosi na duchu, a obserwatorów jest 9, więc 4 komentarze nie powinny być problemem...
Zastanawiałam się też nad tym, żeby notki dodawać wtedy, kiedy coś napiszę, a nie po określonej ilości komentarzy, ale doszłam do wniosku, że wtedy nikt by nie komentował :'/
Tak więc dzisiaj, mimo jedynie 3 komentarzy pod poprzednią notką, dodaję ten oto one shot z nadzieją, że się wam spodoba i komentarzy pod nim będzie co najmniej tyle, ilu jest obserwatorów ;_;
Za błędy przepraszam, jestem chora i oczy mi się schodzą x'd
Ostrzeżenia: Błędy. Mogą się pojawić nieskładne zdania i niedociągnięcia, ogólnie całe opowiadanie jest pojebane.
~*~
- Aaah! Yoshitaka...! Boli...! - jęknął chłopak, zaciskając dłonie na krawędzi ciemnego blatu.Otworzył oczy, patrząc na odbicie w lustrze na przeciwko. Przyjrzał się swoim oczom, do których napłynęły łzy, lekko zaczerwienionym od gorąca policzkom, skołtunionym włosom i Karyu, stojącemu tuż za nim i uśmiechającemu się wrednie.
Dla kogoś obcego, kto jedynie słyszał głosy zza drzwi, sytuacja mogłaby się wydawać dość... oczywista. Byłby jednak w błędzie.
Cały zespół i ekipa wiedzą, że wokalista i gitarzysta darzą się ogromną, bezpodstawną nienawiścią; po prostu się spotkali i bum! Już się nie lubili. Docinki kierowane do siebie nawzajem powoli przeradzały się w głupie żarty przeróżnej maści; od kubłów z wodą nad drzwiami, po wyniesienie łóżka, wraz ze śpiącym, na korytarz hotelowy.
I tym razem był to jedynie żart.
A zaczęło się od propozycji Karyu.
- Ej, Hizumi...
- Czego? - warknął wkurzony wokalista, próbując rozczesać poplątane włosy.
- Może ci pomóc, co? - gitarzysta podszedł do Yoshidy, patrząc na jego odbicie w lustrze.
- Jeżeli to kolejny popierdolony żart, to sobie daruj.
- Nie, nie - wyższy uniósł ręce w obronnym geście - tym razem chcę tylko pomóc. Jak by nie patrzeć, jesteśmy w jednym zespole i nie powinniśmy się tak kłócić. W najgorszym wypadku może to doprowadzić do rozpadu D'espairsRay... a tego oboje nie chcemy, czyż nie?
Mimo iż wolał tego nie robić, Hizumi musiał przyznać mu rację. Zespół dużo dla niego znaczył, a jego rozpad zostawiłby w nim jedynie pustkę.
- Dobra. Ale jeżeli coś knujesz to przysięgam, że cię zabiję! - warknął, podając gitarzyście szczotkę do włosów.
- Karyu, nie maltretuj go już, bo się biedak obrazi - mruknął Zero, zabierając gitarzyście szczotkę i tym samym przerywając męczarnie wokalisty.
- Wiedziałem, że lepiej ich samych nie zostawiać... - westchnął perkusista, stojąc w drzwiach z założonymi rękami.
- Zabiję... - Hizumi powoli odwrócił się do gitarzysty i spojrzał na niego z mordem w oczach - Zabiję cię, jak Boga kocham, zabiję! - wrzasnął wokalista, rzucając się w stronę śmiejącego się bezczelnie Karyu.
Zero, stojący najbliżej, złapał Yoshidę w pasie, uniemożliwiając mu zbliżenie się do gitarzysty.
- Za pół godziny wychodzimy na scenę. W tym czasie macie się uspokoić i przygotować - oznajmił ostrym tonem Tsukasa i wyszedł, a za nim Karyu. Zapewne do swoich garderób.
Zero popatrzył na naburmuszonego wokalistę, którego wciąż trzymał w objęciach. Puścił go, zaczynając rozczesywać mu włosy.
- Sam sobie poradzę - mruknął Hizumi, jednak nie przerwał Shimizu.
Chłopak przymknął oczy, pozwalając zwinnym palcom basisty układać niesforne kosmyki swoich włosów. Chwilę później poczuł ręce Zero masujące jego barki. Zamruczał, zadowolony.
- Spięty jesteś - usłyszał szept tuż przy swoim uchu.
- To przez Karyu... - mruknął w odpowiedzi, uśmiechając się lekko, gdy usta basisty musnęły jego szyję. Dopiero chwilę później dotarło do niego, co zrobił jego przyjaciel - Ej, Shimizu... - nie dokończył, czując jak ubrania wylądowały na jego twarzy.
- Przebieraj się.
Hizumi wziął do ręki spodnie i koszulkę. Spojrzał wymownie na Zero, który stał w miejscu nie mając zamiaru się chociażby odwrócić. A przy nim przebierać się nie zamierzał; jeszcze zacznie się do niego dobierać.
- Mógłbyś wyjść? - popatrzył basiście w oczy, a ten pokręcił przecząco głową - To chociaż się odwróć, no... - mruknął.
- Oj, Hizu, Hizu... Tyle razy widziałem cię bez koszulki... ty mnie z resztą też... więc w czym problem, hm? - Zero uniósł pytająco brew do góry.
- W tobie! Nie gap się tak na mnie!
- Dlaczego? Na scenie gapią się na ciebie tysiące ludzi, to dlaczego ja nie mogę? - chłopak zbliżył się do wokalisty, opierając ręce na ścianie po obu stronach jego głowy.
- Bo to nie scena!
- Hizumi, gotowy? - spytał perkusista, z rozmachem otwierając drzwi.
Basista odsunął się od przyjaciela, uśmiechając się lekko, i wyszedł z jego garderoby, odprowadzany wzrokiem wokalisty i Tsukasy. Oota spojrzał jeszcze raz na Yoshidę.
- Pospiesz się, za chwilę wychodzimy - wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Hiroshi w ekspresowym tempie założył ubranie sceniczne i się umalował. Przejrzał się jeszcze w lustrze i wybiegł w pomieszczenia, by po chwili stanąć na scenie razem z resztą zespołu.
Koncert minął im nadzwyczaj szybko. Zwłaszcza Hizumiemu, który podczas każdej piosenki wsłuchiwał się w brzmienie basu Zero. Swoją drogą, mógłby słuchać jego gry godzinami, tak jak teraz, i raczej nigdy by mu się nie znudziło... No cóż; nawet gdyby, są przecież razem w zespole, tworzą razem muzykę... A co za tym idzie - słuchają nawzajem swoich pomysłów, melodii.
Zeszli ze sceny, by następnie zniknąć w swoich garderobach. Przebrali się, zmyli makijaż i wyszli, zabierając swoje rzeczy. Stanęli przy wejściu do budynku, jednak po chwili przystając na genialny pomysł Karyu - poszli do baru opić kolejny świetny koncert.
Mijały minuty za minutami, a całe D'espairsRay wciąż siedziało w barze. Wszyscy byli spici... prócz Zero. Oczywiście, wypił, jednak nie tyle, co inni - wciąż wszystko robił świadomie. Nie pił jednak dlatego, by odstawić wszystkich bezpiecznie do domu, a po to, by uwieść wokalistę. Teoretycznie mógłby to zrobić nawet, gdy Hizumi byłby trzeźwy, jednak wizja miny Yoshidy, nagiego, w nie swoim łóżku, który dowiedziałby się, że przespał się z basistą... Bezcenne.
Ach, nie, nie. Shimizu nie jest taki, by na prawdę zrobić coś takiego pijanemu przyjacielowi. Chciał go jedynie wkręcić. I dopiero później uprawiać z nim seks. Bo, cóż ukrywać, ciekawiej będzie zrobić to ze skacowanym wokalistą, niż kompletnie pijanym.
Jak postanowił, tak zrobił i ulotnił się z baru, ciągnąc za sobą chwiejącego się i gadającego głupoty Hiroshiego. Kilka minut później znaleźli się już w mieszkaniu basisty, a następnie również w jego sypialni. Zero spojrzał z lekkim uśmiechem na roześmianego wokalistę, po czym zaczął go rozbierać, przyglądając się ciału przyjaciela.
- Aaa, Zeeerooo~~ Dlaczeeemu mnie rozbie- - czknął, nie kończąc zdania, i zaśmiał się głośno, padając już nagi na łóżko.
Chłopak przytulił do siebie rąbek kołdry i zasnął.
Następnego dnia obudził się z mocnym kacem. Usiadł, rozglądając się powoli. Nie był w swoim mieszkaniu, w dodatku był nagi...
- O, wstałeś już - do sypialni wszedł właściciel mieszkania, w samych bokserkach, niosąc szklankę i tabletki. Podał je Hizumiemu, który je połknął i popił wodą - Jak się spało?
- Shimizu... dlaczego mnie rozebrałeś? - spytał wokalista, ignorując pytanie Zero.
- Sam się rozebrałeś - odparł spokojnie i nachylił się nad Yoshidą - Byłeś wspaniały... - szepnął mu do ucha, przejeżdżając palcem po jego odsłoniętym udzie.
Chłopak zadrżał i zakrył się kołdrą po sam czubek głowy, odsuwając się od właściciela mieszkania.
- Zboczeniec... wykorzystałeś pijanego człowieka... - burknął.
- O, czyli gdybyś był trzeźwy, nie miałbyś nic przeciwko? - basista uśmiechnął się, odrzucając kołdrę gdzieś na bok. Nachylił się nad chłopakiem.
- Co...?! - nie skończył, czując na swoich wargach usta Zero.
Całował najpierw delikatnie - bądź co bądź, to był ich pierwszy pocałunek - dopiero z czasem nadając pocałunkowi więcej brutalności. Hizumi przestał się sprzeciwiać; usta basisty odganiały całą niepewność, pozostawiając pożądanie.
[Tu się pojawia scena tzw. hard seksu. Jeśli mam być szczera - mogłabym ją napisać, ale mi się najzwyczajniej w świecie nie chce :"3]
- Shimizu...
- Hm?
- Dlaczego to zrobiłeś? - uniósł głowę z nagiej klatki piersiowej basisty i spojrzał mu w oczy, czekając na odpowiedź. Zdawało mu się, że przez chwilę widział w nich wahanie i niepewność.
- Bo cię kocham, Yoshida.
Wokalista uśmiechnął się szeroko i musnął usta chłopaka swoimi.
- Ja ciebie też, Shimizu. Tylko... Po co było to całe przedstawienie? Nie mogłeś powiedzieć tego od razu...?
poniedziałek, 10 czerwca 2013
Nothing to lose
Zespół: D'espairsRay
Paring: Hizumi x Zero
Ostrzeżenia: Dość pogmatwane, dołujące [bynajmniej mnie zdołowało, jak to pisałam]
Paring: Hizumi x Zero
Ostrzeżenia: Dość pogmatwane, dołujące [bynajmniej mnie zdołowało, jak to pisałam]
Więc może na początek powiem, że ,,Bo życie jest jak bajka o złym zakończeniu..." nie jest jeszcze skończone i kolejne części będą się pojawiać. A kiedy, to już od weny zależy; jest bardzo kapryśna.
Co do dzisiejszego opowiadania - wszelkie powtórzenia były jak najbardziej zamierzone. Uwierzcie mi, zanim opublikowałam tego posta przeczytałam go z dziesięć razy i wyłapałam wszystkie błędy.
~*~
Sięgam po pistolet. Nie leży daleko; tuż przede mną, na stoliczku. Takim z ciemnego drewna, z niewielkimi znaczkami wyrytymi przy jednej z krawędzi. Przykładam lufę do skroni.
Jest zimna...
Kładę palec na spuście i naciskam. Dopóki ktoś nie przyjdzie. Dopóki mi nie przeszkodzi.
Czuję ból, szybko rozchodzący się po mojej głowie, i krew, spływającą wzdłuż szyi...
Nie.
Ja nic nie czuję.
Bo jestem martwy.
Nie.
W głowie mi huczy.
Od ścianek mózgu odbija się jeden dźwięk, nie dający mi spokoju...
PAF!
Sięgam po pióro i zeszyt, leżące na szafce tuż przede mną. Wertuję strony, szukając jednej pustej.
W końcu ją znajduję.
Przykładam stalówkę do kartki, by po chwili przelać na nią wszystko, co się we mnie kłębi, w postaci wiersza.
Wszystkie uczucia.
Chwilę później zdaję sobie sprawę, że opisuję sytuację, którą sobie wyobraziłem.
Bezwiednie.
Stawiam na końcu kropkę, choć nie do końca wiem dlaczego.
Ach, tak.
Kropka kończy zdanie, by kolejne mogło się rozpocząć. Tutaj jednak to się nie stanie.
Jest to koniec tego tekstu.
A zarazem początek.
Niedługo przedstawię go reszcie. Skomponują kolejny utwór. Będzieby go grać na próbach, na koncertach...
O ile się przyjmie.
Nie.
Moje teksty zawsze się przyjmą.
Choćby nie wiem jak beznadziejny by był; fanki będą go wielbić.
Bo ja go napisałem.
Bo jestem gwiazdą.
Kimś, kogo nie da się nie lubić. W ich oczach jestem ideałem.
Dziwne.
Najpierw miał to być wiersz, ale wyszła piosenka.
Prawdę mówiąc... nie wiele się jedno od drugiego różni; ledwie nazwą.
Zarówno wiersz jak i piosenka wypłynęły spod pióra artysty. Twórcy.
Autora.
Odkładam przedmioty na stolik.
Patrzę chwilę na długopis.
Jakoś tak dziwnie... jakby był pistoletem.
PAF!
Siedzę na łóżku. Patrzę na stolik, stojący tuż przede mną.
Wcale nie słucham przyjaciela.
Prowadzi bezsensowny monolog, zdaje się o mnie. I psychiatrze...
Chce mnie tam zabrać?
Ja nie chcę.
Nie czuję potrzeby zwrócenia się o pomoc do obcej osoby.
Ze mną jest wszystko w porządku.
A to, że prawie nie wychodzę z domu nic nie znaczy.
Nie lubię ludzi.
Głodny też nie jestem, ani spragniony.
Shimizu, ja tego nie zjem.
Nie potrzebuję tego wszystkiego, ze mną jest wszystko w porządku.
PAF!
Zgodziłem się.
Jestem umówiony u psychiatry na jedenastą. Zero pójdzie ze mną.
Dlaczego to robię?
Michi mnie o to prosił.
Powiedział, że ze mną zamieszka. Pomoże mi się zmienić.
Ale przecież wszystko jest w porządku.
...prawda?
Boję się.
Będzie dobrze.
PAF!
Oddano cztery strzały; w obie nogi, głowę oraz serce. Ofiara była niezdolna do ucieczki, racjonalnego myślenia oraz darzenia miłością innej osoby niż Shimizu Michi, znanego jako Zero.
Została więźniem miłości.
paf.
piątek, 7 czerwca 2013
,,Bo życie jest jak bajka o złym zakończeniu..." 2
Zapraszam do głosowania w ankiecie znajdującej się po lewej stronie bloga c:
Pisane bez weny. Za wszelkie błędy przepraszam równie mocno co za długość.
W ogóle, komuś się podoba to opowiadanie? o.O"
Jeszcze jedna sprawa: jaki paring chcecie? Z Dir en Grey już coś było, Gazeciaków tu sporo, więc... Wybór zespołu pozostawiam wam ^^
~*~
Miarowe stukanie kropel o parapet, mruczenie kota wygodnie ułożonego na jego kolanach, ciche piszczenie czajnika, oznajmiające zagotowanie się wody, oraz przytłumione krzyki małżeństwa z piętra niżej - to wszystko przygnębiało go bardziej niż sam fakt stracenia matki, jedynej osoby, która traktowała go jak człowieka.Zerknął na ścianę, którą upodobał sobie do liczenia dni. Jedna kreska... dwie kreski... Sześć kresek przekreślonych siódmą. Siedział w zamknięciu tydzień. Nie wychodził do sklepu, do szkoły... nie widział w tym sensu. Wszystko to dotąd robił tylko i wyłącznie dla swojej matki.
Wystające kości idealnie odznaczały się na obcisłej koszulce, którą miał aktualnie na sobie. Jego pupil nie wyglądał lepiej; zmarnowany kocur nie ruszał się od swoich misek i kuwety dalej niż na kilka kroków.
Chłopak spojrzał na powoli rozkładające się ciało rodzicielki, którego nie chciał sprzątać. Bo co by z nim zrobił? Kilka sekund później jego wzrok padł na zaschniętą krew, pokrywającą ściany, meble kuchenne, podłogę i, oczywiście, martwe ciało.
Nastolatek wyjrzał przez szybę na pędzące samochody, jednak zaraz odwrócił od nich wzrok, by móc zająć się liczeniem spływających po szkle kropel deszczu. Jego dłoń powędrowała do nadgarstka lewej ręki. Przejechał opuszkami palców po jeszcze świeżych cięciach.
Dzięki nim chłopak uważał się za artystę, a owe sznyty za swoje dzieło. Wybitne, oryginalne i uczuciowe; wylał na nie całą swoją złość i smutek, który niestety powracał za każdym razem, gdy wchodził do kuchni. Wtedy natomiast pogłębiał cięcia, albo tworzył nowe, z uwielbieniem patrząc na spływającą po jego skórze szkarłatną ciecz.
A-tsu-ya, staczasz się.
Znowu ten głos. Wszystko przez niego, towarzyszył mu w każdej chwili jego życia. Drwił z niego. Nienawidził go z całego swojego serca.
Z drugiej strony był mu dziwnie wdzięczny; gdyby nie on, wciąż trwałby w tej denerwującej monotonii, zapewne nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Wszystko jest kłamstwem...
Odstawił na stolik butelkę po winie i spojrzał na zdychającego gdzieś w kącie kota.
Nie przejął się tym zbytnio; zwierze było stare, wychudzone... i dla chłopaka ostatnimi czasy również obojętne.
Dawniej nie potrafił przyswoić sobie myśli, że jego ukochany kot kiedyś zdechnie. W końcu był jego. Spędził z nim wiele swych dni, chwil; tych radosnych i tych gorszych.
Wszystko jednak mija, stacza się w zapomnienie. Więc o kocie również zapomni. Może jutro, może dopiero za pół roku...
...Atsuya...
niedziela, 2 czerwca 2013
Second Heartbeat
Paring: Kaoru x Die, Shinya x Die
Zespół: Dir en Grey
N/A: Mój pierwszy fanfik z Diru. Mam nadzieję, że się spodoba, choć nie bardzo udało mi się do końca utrzymać ten klimat...
Ogólnie potraktujcie go jako prezent z okazji Dnia Dziecka, który był wczoraj. I pod tą notką życzę sobie co najmniej 4 komentarze =.=
~*~
24 luty. Cały zespół świętuje dziś wydanie kolejnego albumu. Świetnie bawią się wszyscy, lecz nie ja. I nie, powodem nie jest znęcający się nade mną na różne sposoby Die, zawodzący po stracie dziewczyny Toshiya, ani ganiający się po pokoju Kaoru i Kyo. Nie, to nie ich wina, że mam taki a nie inny nastrój.Więc co sprawiło, że uleciało ze mnie całe szczęście i zostało zastąpione smutkiem i nutką goryczy?
24 luty. Za minutę zegary wybiją północ, oznajmiając nadejście kolejnego dnia; 25. Chłopaki są schlani jak nigdy, a ja od kilku godzin ślęczę na kanapie, co chwila upijając niewielki łyk tequili, i rozmyślam.
Jeszcze 30 sekund. Ulatuje ze mnie nadzieja, że choć jeden z nich przypomni sobie o dniu, który stał się moim przekleństwem.
24 luty.
Dwudziesty czwarty luty.
Dwudziestyczwartyluty.
Nie ważne, jak i ile razy będę wymawiać tą datę, nie ma ona sensu. Dzień jak każdy inny, kolejna kartka z kalendarza. Następuje po 23 lutym i przed 25 lutym. Nic nadzwyczajnego; kolejne chwile, złączone razem i nazwane przez człowieka "dniem", i które powoli przeradzają się w "noc" i kolejny "dzień".
Co z tego, że to moje urodziny? Urodziłem się w 1978. Ponad 30 lat temu, a nie dzisiaj. Po co świętować coś, co wydarzyło się tak dawno temu?
To i tak boli; jedyni znajomi zapomnieli o tym dniu. Znajomi, bo przyjaciółmi ich nie nazwę. Fakt, że gramy razem tyle lat, odnieśliśmy razem wielki sukces, nic nie znaczy. Jesteśmy razem, bo musimy, żeby być na szczycie. Szczycie, który dla każdego z nas był celem.
Tylko to nas łączy.
Słyszę głośne bicie zegara, oznajmiające północ.
Zapomnieli.
Wstaję, zgarniam ze stołu paczkę fajek i zapalniczkę. Wychodzę na taras, mijając nieco poddenerwowanego Daisuke. No tak, w końcu przerwałem mu iście fascynujące zajęcie.
Zapalam jednego papierosa i zaciągam się nikotyną. Zadzieram nieco głowę do góry, patrząc na liczne gwiazdy i księżyc w pełni. Wydmuchuję z płuc dym, patrząc jak leniwie unosi się do góry, by następnie zostać rozwianym przez chłodny wiatr.
Drżę lekko, przeklinając w duchu na swoją głupotę; bluza została w środku, na kanapie, a chory mimo wszystko być nie chcę. Chłopacy i wytwórnia by się wkurzyli. W końcu niedługo gramy koncert.
Odgarniam ręką z barierki resztki śniegu; tegoroczna zimy była naprawdę mroźna. Opieram przedramiona na zimnym metalu. Zerkam w dół, na pustą ulicę i chodnik.
Rzucam na miejscami oblodzoną posadzkę peta i dogaszam butem, następnie kopiąc go do krawędzi. Ze znudzeniem patrzę jak spada; dopóki nie zniknie mi z oczu.
Za sobą słyszę stukanie o szybę. Odwracam się leniwie, lustrując wzrokiem szczerzących się jak głupi do sera znajomych. Widząc te uśmiechy już wiem, że coś zrobili. Zerkam na klamkę z obawą, która się spełniła - zamknęli mnie.
Na balkonie. Na 12 piętrze. W nocy. W mróz.
Pcham drzwi z cichą nadzieją, że zamek jednak ustąpi, pozwalając mi wrócić do mojego ciepłego mieszkania. Patrzę na resztę zespołu. Olewają mnie; moje nieustające walenie w szybę i błagania, by mnie wpuścili do środka. Bezczelnie grzebią mi po szafkach, przeglądają zdjęcia, otwierają coraz to kolejne butelki wina, tequili, czy puszki piwa.
Po kilkunastu minutach zaprzestaję krzyczeć i walić w drzwi. Siadam skulony przy barierce i znów patrzą w dół.
Kolejną chwilę rozmyślam nad zejściem po rynnie, jednak zaraz potem rezygnuję; wbrew pozorom do śmierci mi nie spieszno. Rozglądam się więc wokół, na dłuższą chwilę zatrzymując wzrok na nieco zaśnieżonym stoliczku. Mógłbym go podnieść i rozbić szybę... Z tego jednak również zrezygnowałem. Wpuściłbym do mieszkania ten przejmujący mróz.
Porzucając dalsze rozmyślanie nad obecną sytuacją zamknąłem oczy. Jutro, gdy któryś z chłopaków wstanie, wypuści mnie. Prawda?
O ile wcześniej nie zamarznę.
O ile emocje nie wezmą nade mną góry i nie skoczę z balkonu.
O ile zauważą, że tu jestem.
Zaczynam kontemplować nad ostatnimi wydarzeniami, a także nad tym, który pierwszy wstanie.
Może Kaoru? On nigdy nie spał długo, nawet po długiej imprezie potrafił wstać przed 11. W przeciwieństwie do Kyo, który po wypiciu alkoholu śpi przez bite 10 godzin i nic ani nikt nie jest w stanie go obudzić. Z Die i Toshiyą jest nieco inaczej; będą spali ile mogą, czyli póki ktoś ich nie obudzi.
Zerkam przez szybę do środka. Widzę ich... Toshimasa i Tooru śpią w najlepsze, a Daisuke jest ostro posuwany przez lidera.
Widząc ich, coś mnie tknęło. "Coś", a dokładniej moje serce. Poczułem nieprzyjemny ucisk, a do moich oczu napłynęły słone krople, zamazując mi obraz. Łzy spłynęły po moich policzkach, zostawiając po sobie mokry ślad.
Dlaczego płaczę?
Przecież z żadnym z nich nie jestem jakoś szczególnie zżyty.
Mimo szczerych chęci nie mogę odwrócić od nich wzroku. Od twarzy Andou, wykrzywionej w grymasie rozkoszy. Od uśmiechniętego Niikury. Od ich nagich ciał.
Każdy kolejny jęk, dosłyszalny przeze mnie nawet przez szybę, wierci we mnie niewielką dziurkę, która razem z innymi tworzy pustkę. Pustkę załamujący mój mały świat. Niszczącą moje skryte marzenia, o których nawet ja nie pamiętałem. Nie chciałem pamiętać.
Po kilku próbach udaje mi się odwrócić wzrok. Sekundę później słyszę głośny jęk, oznajmiający orgazm Daisuke. Zaciskam dłonie w pięści i zamykam oczy chcąc już zawitać do krainy Morfeusza. Chcąc choć na chwilę o wszystkim zapomnieć.
W końcu przede mną jeszcze cała noc.
Drżę z zimna, chuchając na lodowate ręce. Patrzę na wschodzące słońce. Mijają kolejne chwile moich męczarni i wreszcie słyszę zbawienny dźwięk. Patrzę na stojącego w drzwiach Kaoru jak na Boga, którym w tym momencie dla mnie był.
Podchodzi do mnie i bez słowa pomaga wstać. Z jego pomocą wchodzę do środka. Dziękuję mu. Dziękuję, chwilowo odganiając scenę odgrywającą się w nocy na mojej kanapie w zapomnienie. Siadam na kanapie i z wdzięcznością przyjmuję od gitarzysty kubek gorącej herbaty. Upijam łyk, rozkoszując się ciepłem rozgrzewającym moje ciało. Chwilę później czuję na ramionach swoją bluzę. Ponownie dziękuję liderowi, przyglądając się spokojnym twarzom śpiących znajomych.
Kątem oka zauważam, jak Niikura siada na kanapie obok wciąż nagiego Daisuke.
Przynajmniej teraz mogę obejrzeć Andou w całej okazałości. To też zrobiłem, gdy tylko lider wyszedł z salonu.
Wstałem i usiadłem na podłodze obok kanapy. Delikatnie odgarnąłem niesforny kosmyk ciemnych włosów gitarzysty, opadający na jego piękną twarz.
Shinya, na starość zaczyna ci odwalać...
Die powoli uchylił powieki, ukazując światu swoje ciemne tęczówki. Mógłbym godzinami tylko siedzieć i patrzeć w te jego oczy. Zapewne nigdy by mi się nie znudziło. Bezwiednie zacząłem opuszkami palców gładzić jego policzek...
Shinya, nie powinieneś tak długo siedzieć na mrozie.
Przecież to niemożliwe, żeby w jedną noc moje uczucia się zmieniły. Bo tak, teraz śmiało mogę stwierdzić, że... kocham Daisuke.
Daisuke...
Piękne imię. Choć w znaczeniu zupełnie do niego nie pasujące*.
Ze zdumieniem patrzę na jego dłoń, powoli zbliżającą się do mojego policzka. Momentalnie moje serce zabiło mocniej, a gdy jego usta zbliżyły się do moich myślałem, że będę miał zawał.
Co się, na szczęście, nie stało.
A może i nieszczęście...?
- Shinya. Kocham cię.
Nie, nie, nie. To na pewno jest sen. Głupi, choć piękny sen.
Z którego nie chcę się budzić.
Nigdy.
~*~
Eh, wasza Kao-chan jest głupia, zapomniała dodać wytłumaczenia xD* Imię Daisuke oznacza m.in. "duży, chronić" c:
środa, 29 maja 2013
Second Side of Life 8
Ja... na prawdę przepraszam was za to coś poniżej. Pisałam to bez weny i jakoś tak mi słów w pewnym momencie zaczęło brakować.
Znów jest krótkie [choć i tak dłuższe niż poprzednie], ale nie chcę was teraz katować moimi chorymi wymysłami, które wcale nie są oryginalne.
Ogólnie cały part mi przypomina trochę przeinaczoną historię zamkniętej na wieży księżniczki, którą jest Ruki i księcia, czyli Uruhy, który ratuje damę z opresji. Czyli takie "coś", po prostu.
Tak czy siak, zapraszam do lektury i, mimo wszystko, mam nadzieję, że się spodoba.
~*~
Wpadłem na kogoś. Nie obchodziło
mnie, kim była owa osoba. Już miałem mruknąć jakieś
przeprosiny, gdy poczułem silną rękę trzymającą moje ramię.
Podniosłem pytający wzrok na mężczyznę. Skądś go kojarzyłem,
jednak teraz nie mogłem sobie przypomnieć. Dodatkowo, łzy w oczach
skutecznie utrudniały mi dostrzeżenie szczegółów.
- Przepraszam, śpieszy mi się –
burknąłem, próbując się wyrwać.
- Oj, Takanori, nie chcesz spędzić
trochę czasu ze starym przyjacielem? Odnowić znajomość...? - tak,
teraz już wiem, skąd go kojarzę. Bynajmniej nie mam z nim miłych
wspomnień.
- Nie, naprawdę, nie mam teraz
czasu, Kaoru – przygryzłem swoją dolną wargę, zaprzestając
prób wyrwania się z uścisku, gdy gitarzysta Dir en Grey go
wzmocnił.
Tak ja wcześniej powiedział –
byliśmy przyjaciółmi. Bardzo dobrymi przyjaciółmi, mimo takiej
różnicy wieku. Nie pamiętam już, skąd go znam, jednak w każdej
chwili potrafię ze szczegółami opowiedzieć naszą ostatnią
wspólną noc, która zarazem była powodem do rozstania.
Zapewne teraz oczekujecie jej
dokładnego opisu. Rozczarujecie się w takim razie; bez wdawania się
w szczegóły powiem, że potraktował mnie wtedy jak zwykłą
dziwkę.
- Kaoru, puść mnie... - ponowiłem
próby wyrwania się, gdy gitarzysta zaczął mnie gdzieś prowadzić.
- Nie, tym razem uciec ci nie
pozwolę. Będzie zupełnie inaczej, kotku - zaśmiał się i
wciągnął do ciemnej uliczki.
Nim gitarzysta Dir en Grey przyparł
mnie do muru zdążyłem jeszcze przelecieć wzrokiem po licznych
kartonach i śmietnikach, w których przewalały się śmiecie. W
moje oczy rzucił się również metalowy kran, nieco zardzewiały na
końcach; los chciał, za co mu serdecznie dziękuję, że znajdował
się on tuż przy moich nogach, a starszy chłopak go nie zauważył.
Nie zdążyłem się wystarczająco
nacieszyć tym niewielkim odkryciem, a już zostałem popchnięty na
kolana. Niepewnie sięgnąłem do rozporka jego spodni i rozpiąłem.
Zerknąłem w górę, na twarz Kaoru, jakby chcąc się upewnić, czy
na pewno o to mu chodzi. W panujących ciemnościach zauważyłem
jedynie lekki uśmiech. Przełknąłem ślinę, wyjmując z jego
bielizny nabrzmiałą męskość.
Już zaczynałem się modlić do
Boga, w którego przecież nie wierzę, gdy usłyszałem czyjś
znajomy głos. Przetworzyłem w głowie kilka razy owy krzyk, a
następnie spojrzałem w bok, na wlot uliczki, upewniając się, czy
mi się przypadkiem nie przesłyszało.
Szczęście mi wreszcie zaczęło
dopisywać – Kouyou podszedł szybkim krokiem i mocnym sierpowym
powalił Kaoru na ziemię. Pomógł mi wstać i bez słowa
wyprowadził z uliczki. Po przejściu kilku metrów stanęliśmy
przed samochodem Uruhy i wsiedliśmy.
Nie odzywałem się. Nie obchodziło
mnie, gdzie jedziemy, po co, ani skąd wiedział, gdzie jestem... a
może nie wiedział, tylko zupełnie przypadkiem tamtędy przechodził
i nas zauważył? W każdym bądź razie – pomógł mi, za co
jestem mu dozgonnie wdzięczny.
- Takanori... mogę o coś zapytać?
- ciszę, jaka między nami zapanowała, przerwał Kouyou, zmieniając
bieg.
Kiwnąłem niepewnie głową, snując
domysły, o cóż takiego może się mnie zapytać. Po kilku
sekundach po mojej mózgownicy chodziły pytania dotyczące Niikury,
a nawet tego, co jadłem na śniadanie...
- Na prawdę mnie ten... kochasz...?
- ale nie to jedno.
Ponownie kiwnąłem głową; cóż,
skoro słyszał moją i Reity rozmowę dotyczącą właśnie moich
uczuć, to kłamstwo na niewiele by się teraz zdało. Zerknąłem na
niego kątem oka, wyszukując w jego oczach uczuć... sam nie wiem
jakich. Może złości, smutku... nawet radości, choć nie bardzo
wiedziałem, dlaczego miałby się cieszyć. W końcu mnie nie kocha,
prawda? Jest przecież z Aoim...
Subskrybuj:
Posty (Atom)