Paring: Satoshi [Girugamesh] x Zero [ex. D'espairsRay, The Micro Head 4N's]
N/A: Z początku miał być to one-shot, ale chyba nie dam rady tak napisać. Tak więc będzie to dwupartówka. Mam nadzieję, że paring wam się spodoba. No i obiecuję, że następna część tego będzie dłuższa.
Kolejną notkę wstawię po 3 komentarzach, bo ja tu z siebie wyłażę, żeby dodać tu coś, wchodzi na bloga tyle osób, a komentują ledwie 2. Ja się na to nie godzę i już! >8C
- Jak może ci się podobać ktoś taki jak on?! Ty nie widzisz świata poza nim, a on nawet twojego imienia nie zna! Mało tego! Jest strasznie brzydki! Ma krzywe usta, nos, uśmiech... - w tym momencie przestałem go słuchać. Nie mogłem i nie chciałem. Bo kto by chciał słyszeć negatywne cechy ukochanego, w dodatku wytykane przez najlepszego przyjaciela?
A właśnie, mówią mi Satoshi i jestem wokalistą zespołu Girugamesh. Chłopak siedzący teraz przede mną i wygłaszający swoje zdanie to Shuu, basista i lider tego samego zespołu. Natomiast moja miłość to Shimizu Michi, znany jako Zero, niegdyś basista D'espairsRay, teraz The Micro Head 4N's.
- ...I do tego ma parszywy charakter! Jak można kochać kogoś takiego?! - skończył mówić, a ja spojrzałem na niego nie ukrywając złości.
- Nie mów tak! Nawet go nie znasz!
- Ty też nie - oparł się o kanapę, spokojnie popijając drinka.
Zawsze mnie to intrygowało; w jednym momencie był wściekły na cały świat, a w drugim aż nazbyt spokojny. Od skrajności w skrajność.
- No nie... - przyznałem mu cicho rację. Bo w końcu ledwie kilkanaście razy widziałem go na basenie, nawet nie zamieniając z nim słowa. A to stanowczo za mało.
- Tak czy siak, nie mam nic do twojej miłości do niego... Powiem nawet więcej. Będę cię wspierał i pomogę ci się z nim umówić - uśmiechnął się szeroko, pokazując rzędy białych zębów.
Tak... Jest jednak moim najlepszym przyjacielem, który pomoże mi w każdej sytuacji. I mnie akceptuje takiego, jakim jestem.
W poniedziałek po południu zawsze chodziłem na basen. Tak samo było dzisiaj - stałem właśnie w szatni i chowałem ubranie do szafki, by po chwili wejść do jednego z głębokich basenów i przepłynąć kilkanaście razy tam i z powrotem. Może więcej, jak się uda.
Rozejrzałem się w poszukiwaniu Zero. O, jest. Ale... dlaczego się do mnie lekko uśmiecha? Dlaczego idzie w moją stronę? Udając, że to nie jego szukałem, ruszyłem przed siebie. Na wszelki wypadek wciąż się rozglądałem, niby w poszukiwaniu kogoś.
- Łaa...! - krzyk wyrwał mi się z ust, gdy się poślizgnąłem.
Zacisnąłem powieki, oczekując spotkania z podłogą, jednak to nie nadeszło. Zamiast tego poczułem ciepłe, choć mokre ramiona obejmujące mnie ciasno i nie pozwalające upaść. Otworzyłem powoli oczy i spojrzałem na osobę, która uratowała mnie przed, zapewne, bolesnym upadkiem.
~*~
Blog o tematyce shonen-ai. Nie tolerujesz - wyjdź.
Kontakt:
Twitter: @_diversefail
GG: 44515193
E-mail: 69kaoru666@gmail.com
Kontakt:
Twitter: @_diversefail
GG: 44515193
E-mail: 69kaoru666@gmail.com
wtorek, 30 kwietnia 2013
poniedziałek, 29 kwietnia 2013
Przyjaciel?
N/A: Jak to znajoma powiedziała: nie jest to moje najlepsze opowiadanie. I tak je jednak wstawię, bo gdybym tego nie zrobiła wena by się na mnie obraziła. Swoją drogą, strasznie dużo notek wstawiłam w tym miesiącu [który tak na marginesie strasznie mi się dłuży]. Tak czy siak, w drodze macie jeszcze jednego mieszanego one-shota. No i takie pytanie: Jaki paring chcecie przeczytać? Może być z anime i jakiegoś zespołu [niekoniecznie j-rockowego, może być np. z Placebo, Guns N'Roses, a nawet One Direction xD]. Pomysły pisać w komentarzach :3 I tak, córciu moja, pamiętam, że mam Ci napisać GrimmUlu ;)
Paring: Kifumi [BORN] x Zero [ex. D'espairsRay, The Micro Head 4N's]
Zero nie jest szczęśliwy.
Od dawna.
Widzę to w jego oczach, na jego twarzy. Wszystko robi jakby od niechcenia. Reszta mówi, że jest po prostu cichy, tajemniczy wręcz, że nie lubi dużo rozmawiać. Rozumiem go - bo po co mówić cokolwiek, jeżeli nie ma do kogo? Z początku myślałem, że oni tylko tak mówią, dla świętego spokoju. Teraz wiem, że się myliłem. Czy tylko ja widzę ten smutek w jego oczach, gdy spotykamy się raz na miesiąc?
A przecież nie należymy do jednego zespołu, nie przebywamy ze sobą codziennie co najmniej sześciu godzin na próbach.
Kiedyś kochałem patrzeć w jego oczy - mógłbym w nich utonąć. W tych pięknych, czekoladowych tęczówkach było zawarte całe moje szczęście. Kiedyś. Teraz boję się w nie spojrzeć na dłużej niż kilka sekund, bo wiem, co wtedy zobaczę. Smutek, który raniąc jego rani również mnie. Wiem, że cierpi. Ale co się wydarzyło? Dlaczego o tym nie wiem? Dlaczego mi nie powiedział? Przecież jesteśmy przyjaciółmi... prawda? A może to już minęło? Te wszystkie spędzone razem lata już nic dla niego nie znaczą? I dlatego jest taki smutny? Nie chce mnie zranić, bo wie, że zrywając ze mną kontakt zerwie również tę nić, łączącą mój umysł z tym światem?... Nie.
Zero zawsze był egoistą.
Więc coś musiało się stać. Coś, o czym nie wiem, bo nie chce mi powiedzieć. Dusi to w sobie. Nie ufa mi, choć znamy się od podstawówki, o ile nie dłużej. I podobno jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. A przyjaciele przecież o wszystkim sobie mówią.
Zero się zmienił.
Kiedyś był otwarty. Uśmiechał się często. Był po prostu optymistycznie nastawiony do wszystkiego. Dobrze się uczył, miał dużo znajomych... I ani jednego powodu do zmartwień. Albo tak mi się tylko zdawało. Za każdym razem mógł po prostu przybierać maski, dające złudne wrażenie szczęścia.
Patrząc na to w ten sposób to całkiem możliwe. Tak na prawdę nic o nim nie wiedziałem. Nigdy nie dopuścił do tego, bym poznał więcej niż jego imię, wiek, klasę i to, czy dobrze się uczy. Nie zdradził mi nawet ulicy, na której mieszkał, ani imion rodziców, których mógł nawet nie mieć. Zawsze cierpliwie wysłuchiwał moich problemów, doradzał mi, i ani razu się nie upominał o siebie.
Więc może to ja byłem egoistą, a nie Zero?
I to ja jestem powodem jego smutku? Zamyślenia? Nigdy go nie słuchałem. Zawsze był taki wesoły, że nikt nie pomyślałby, że w przyszłości stanie się pesymistą. Że ma jakieś problemy. Ja też bym nie pomyślał. Ja, Kifumi, jego rzekomy najlepszy przyjaciel nie zauważyłem jego smutku.
Jestem beznadziejnym przyjacielem. Muszę z nim porozmawiać. Przeprosić go. Nie oczekuję jednak, że mi wybaczy. Bo nie zasługuję na jego przyjaźń.
Zero nigdy nie był szczęśliwy.
I nigdy nie będzie.
Bo jestem jego ,,przyjacielem".
Bo go kocham.
Paring: Kifumi [BORN] x Zero [ex. D'espairsRay, The Micro Head 4N's]
Zero nie jest szczęśliwy.
Od dawna.
Widzę to w jego oczach, na jego twarzy. Wszystko robi jakby od niechcenia. Reszta mówi, że jest po prostu cichy, tajemniczy wręcz, że nie lubi dużo rozmawiać. Rozumiem go - bo po co mówić cokolwiek, jeżeli nie ma do kogo? Z początku myślałem, że oni tylko tak mówią, dla świętego spokoju. Teraz wiem, że się myliłem. Czy tylko ja widzę ten smutek w jego oczach, gdy spotykamy się raz na miesiąc?
A przecież nie należymy do jednego zespołu, nie przebywamy ze sobą codziennie co najmniej sześciu godzin na próbach.
Kiedyś kochałem patrzeć w jego oczy - mógłbym w nich utonąć. W tych pięknych, czekoladowych tęczówkach było zawarte całe moje szczęście. Kiedyś. Teraz boję się w nie spojrzeć na dłużej niż kilka sekund, bo wiem, co wtedy zobaczę. Smutek, który raniąc jego rani również mnie. Wiem, że cierpi. Ale co się wydarzyło? Dlaczego o tym nie wiem? Dlaczego mi nie powiedział? Przecież jesteśmy przyjaciółmi... prawda? A może to już minęło? Te wszystkie spędzone razem lata już nic dla niego nie znaczą? I dlatego jest taki smutny? Nie chce mnie zranić, bo wie, że zrywając ze mną kontakt zerwie również tę nić, łączącą mój umysł z tym światem?... Nie.
Zero zawsze był egoistą.
Więc coś musiało się stać. Coś, o czym nie wiem, bo nie chce mi powiedzieć. Dusi to w sobie. Nie ufa mi, choć znamy się od podstawówki, o ile nie dłużej. I podobno jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. A przyjaciele przecież o wszystkim sobie mówią.
Zero się zmienił.
Kiedyś był otwarty. Uśmiechał się często. Był po prostu optymistycznie nastawiony do wszystkiego. Dobrze się uczył, miał dużo znajomych... I ani jednego powodu do zmartwień. Albo tak mi się tylko zdawało. Za każdym razem mógł po prostu przybierać maski, dające złudne wrażenie szczęścia.
Patrząc na to w ten sposób to całkiem możliwe. Tak na prawdę nic o nim nie wiedziałem. Nigdy nie dopuścił do tego, bym poznał więcej niż jego imię, wiek, klasę i to, czy dobrze się uczy. Nie zdradził mi nawet ulicy, na której mieszkał, ani imion rodziców, których mógł nawet nie mieć. Zawsze cierpliwie wysłuchiwał moich problemów, doradzał mi, i ani razu się nie upominał o siebie.
Więc może to ja byłem egoistą, a nie Zero?
I to ja jestem powodem jego smutku? Zamyślenia? Nigdy go nie słuchałem. Zawsze był taki wesoły, że nikt nie pomyślałby, że w przyszłości stanie się pesymistą. Że ma jakieś problemy. Ja też bym nie pomyślał. Ja, Kifumi, jego rzekomy najlepszy przyjaciel nie zauważyłem jego smutku.
Jestem beznadziejnym przyjacielem. Muszę z nim porozmawiać. Przeprosić go. Nie oczekuję jednak, że mi wybaczy. Bo nie zasługuję na jego przyjaźń.
Zero nigdy nie był szczęśliwy.
I nigdy nie będzie.
Bo jestem jego ,,przyjacielem".
Bo go kocham.
niedziela, 28 kwietnia 2013
Second Side of Life 6
N/A: Dobra, pod koniec słowa zaczęły mi z głowy uciekać i za cholerę nie mogłam ich sobie przypomnieć, ale jakoś mi się udało tą część skończyć. Jest sporo niedociągnięć i ta część według mnie przynosi wiele nowych pytań, ale na te dostaniecie odpowiedź już w kolejnych. Tak czy siak; jako, iż niedługo rozpoczyna się majówka (dla niektórych być może już się zaczęła), postanowiłam napisać trochę dłuższy rozdział niż poprzednie. Nie przedłużając, życzę mile spędzonego czasu wolnego i zapraszam do lektury ^^
- Ah... Uru...! - jęknąłem, gdy chłopak zamknął usta na mojej męskości i zaczął rytmicznie poruszać głową.
Nigdy bym nie pomyślał, że coś takiego mogłoby mieć miejsce. Nigdy nawet nie pomyślałem, że Kouyou mógłby z własnej woli mnie pocałować. Obecna sytuacja jest dla mnie spełnieniem marzeń. Wręcz nierealna, a jednak ten błogi stan, gdy wyginając się w łuk osiągam spełnienie wprost w usta kochanka, jest prawdziwy.
Patrzę na niego uważnie, gdy przepełnionym erotyzmem gestem zlizuje strużkę mojej spermy, która wypłynęła spomiędzy jego lekko zaczerwienionych warg. Uśmiecha się perwersyjnie, zauważając moje na nowo rosnące podniecenie i nachyla się nad moją twarzą, muskając moje usta swoimi.
- Taka-chan... - słyszę jego szept tuż przy swoim uchu.
- -chan... Taka-chan. Takanori, no! Ileż można ciebie budzić?! Do szkoły się spóźnisz! - wrzask Akiry przerwał mój sen.
Chwila, chwila. Byłem pewien, że gdy wybiegłem z mieszkania basisty zaszyłem się nad najbliższą rzeką... Więc jak się tu znalazłem? A może tamto też mi się przyśniło? Potrząsnąłem głową, która rozbolała mnie od natłoku myśli.
- Nigdzie nie idę - mruknąłem odwracając się do chłopaka tyłem i zakrywając kołdrą po same uszy - Źle się czuję - istotnie, nie czułem się najlepiej.
Chyba miałem gorączkę, bo gdy blondyn przyłożył dłoń do mojego czoła, sprawdzając temperaturę, skrzywił się nieco.
- Było nie siedzieć nad tą rzeką podczas oberwania chmury - o, czyli jednak to miało miejsce... i Kouyou wie o moich uczuciach do niego... zajebiście - Przyniosę ci leki - Akira wstał i wyszedł z pokoju.
Korzystając z tego, zajrzałem pod kołdrę. Ujrzałem to, czego się spodziewałem. Skrzywiłem się, czując jak bokserki uciskają mojego nabrzmiałego penisa. Ale zaraz, dlaczego jestem w samych bokserkach? I co się stało, gdy już siedziałem skulony nad naturalnym zbiornikiem wodnym i dawałem upust swoim emocjom poprzez łzy? Opuściłem z powrotem kołdrę i spojrzałem na chłopaka wchodzącego właśnie do sypialni ze szklanką wody w jednej dłoni i lekarstwami w drugiej. Podciągnąłem się do siadu, opierając się plecami o poduszki i wyciągnąłem ręce po leki, które zażyłem popijając wodą.
- Ne, Akira, jak się tu znalazłem?
- Znalazłem cię nieprzytomnego. Najpierw zaniosłem cię do szpitala, ale gdy powiedzieli, że nic ni nie będzie przyszedłem z tobą tutaj - odparł siadając na brzegu łóżka.
- A Shima? - sam nie wiem, dlaczego o to spytałem. Ot taki impuls.
- Wrócił do domu.
Pokiwałem głową i wyjrzałem przez okno. Na niebie rozpościerały się jeszcze burzowe chmury, a na ulicach i chodnikach znajdowały się jeszcze kałuże. ,,Chyba znowu będzie padać..." - przeszło mi przez myśl.
- Dobra, lecę, bo się spóźnię - basista wstał i popatrzył na mnie - Prześpij się jeszcze, w razie czego wiesz gdzie co leży. Wrócę po południu - zniknął za drzwiami pokoju, machając mi jeszcze na pożegnanie.
Gdy tylko usłyszałem szczęknięcie zamykanych drzwi wejściowych i przekręcanego zamka odrzuciłem na bok kołdrę. Zsunąłem do kolan swoją bieliznę, wreszcie mogąc zająć się swoim ,,problemem".
- Reita, nie budź go, pogadam z nim później - usłyszałem znajomy głos. Bardzo blisko.
- I tak musi zjeść obiad.
- To mu później odgrzejesz. Niech się wyśpi, dobrze mu to zrobi.
Poczułem jak ktoś wstaje z cichym westchnięciem z łóżka i usłyszałem jak wychodzi z pokoju. Zostałem sam. A raczej sam z Kouyou. Czułem na sobie jego spojrzenie, a wspomnienie mojego snu sprawiło, że znów poczułem ciepło w dolnych partiach mojego ciała.
- Długo jeszcze zamierzasz udawać, że śpisz? - odezwał się po kilku minutach. Ja jednak wciąż uparcie nie otwierałem oczu, na co westchnął i usiadł obok - Wiem, że mnie kochasz. Wiem również, że rodzice wyrzucili cię z domu - cholera, miałem nadzieję, że Reita nikomu o tym nie powie... ale, jak widać, przeliczyłem się - To, co widziałeś u mnie w domu tylko pogorszyło całą tą sytuację, w jakiej się znalazłeś... Ale to nie tak, jak ci się wydaje. Ja i Aoi nie jesteśmy razem. Ten pocałunek... Yuu był u mnie dlatego, że też nie wiedział o odwołanej próbie, a gdy miał już wychodzić z pokoju potknął się i tak wyszło, że... że się pocałowaliśmy... a potem te emocje... i w ogóle...i wtedy wszedłeś ty... - mówił powoli, nieco zakłopotany.
- Czyli wychodzi na to, że wam przeszkodziłem - otworzyłem oczy i spojrzałem na przyjaciela. Siedział do mnie tyłem, wzrokiem badając przestrzeń za oknem - Skoro wszystkim przeszkadzam, dlaczego nie dacie mi ze sobą skończyć?
- Bo jesteś naszym przyjacielem, Takanori - zwrócił smutne spojrzenie na mnie - Nie zniósłbym, gdybyś się zabił, więc nawet o tym nie myśl - odgarnął kosmyk włosów, opadający na moje lewe oko i założył go za moje ucho - Ano... Taka-chan... od jak dawna mnie kochasz...? - spytał nieco speszony odwracając wzrok.
No właśnie? Od jak dawna darzę go tym uczuciem? Pięć-sześć lat? Może więcej... Już miałem odpowiadać, gdy do pokoju wszedł Reita.
- O, Taka-chan, skoro już nie śpisz, to chodź na obiad - chłopak uśmiechnął się lekko, patrząc na mnie i Uruhę - Shima-chan, zjesz z nami?
- Nie, powinienem już lecieć do domu - gitarzysta uśmiechnął się przepraszająco i wstał - Wracaj do zdrowia, Taka-chan. Wpadnę jutro - z tymi słowami wyszedł z pokoju, a następnie również z domu Akiry.
- Pośpiesz się, bo ci ostygnie - poszedł do kuchni, a ja nałożyłem na siebie pierwsze lepsze spodnie i koszulkę i powolnym krokiem wszedłem do jadalni, gdzie basista kończył już jeść swoją porcję. Szybki jest...
- Ah... Uru...! - jęknąłem, gdy chłopak zamknął usta na mojej męskości i zaczął rytmicznie poruszać głową.
Nigdy bym nie pomyślał, że coś takiego mogłoby mieć miejsce. Nigdy nawet nie pomyślałem, że Kouyou mógłby z własnej woli mnie pocałować. Obecna sytuacja jest dla mnie spełnieniem marzeń. Wręcz nierealna, a jednak ten błogi stan, gdy wyginając się w łuk osiągam spełnienie wprost w usta kochanka, jest prawdziwy.
Patrzę na niego uważnie, gdy przepełnionym erotyzmem gestem zlizuje strużkę mojej spermy, która wypłynęła spomiędzy jego lekko zaczerwienionych warg. Uśmiecha się perwersyjnie, zauważając moje na nowo rosnące podniecenie i nachyla się nad moją twarzą, muskając moje usta swoimi.
- Taka-chan... - słyszę jego szept tuż przy swoim uchu.
- -chan... Taka-chan. Takanori, no! Ileż można ciebie budzić?! Do szkoły się spóźnisz! - wrzask Akiry przerwał mój sen.
Chwila, chwila. Byłem pewien, że gdy wybiegłem z mieszkania basisty zaszyłem się nad najbliższą rzeką... Więc jak się tu znalazłem? A może tamto też mi się przyśniło? Potrząsnąłem głową, która rozbolała mnie od natłoku myśli.
- Nigdzie nie idę - mruknąłem odwracając się do chłopaka tyłem i zakrywając kołdrą po same uszy - Źle się czuję - istotnie, nie czułem się najlepiej.
Chyba miałem gorączkę, bo gdy blondyn przyłożył dłoń do mojego czoła, sprawdzając temperaturę, skrzywił się nieco.
- Było nie siedzieć nad tą rzeką podczas oberwania chmury - o, czyli jednak to miało miejsce... i Kouyou wie o moich uczuciach do niego... zajebiście - Przyniosę ci leki - Akira wstał i wyszedł z pokoju.
Korzystając z tego, zajrzałem pod kołdrę. Ujrzałem to, czego się spodziewałem. Skrzywiłem się, czując jak bokserki uciskają mojego nabrzmiałego penisa. Ale zaraz, dlaczego jestem w samych bokserkach? I co się stało, gdy już siedziałem skulony nad naturalnym zbiornikiem wodnym i dawałem upust swoim emocjom poprzez łzy? Opuściłem z powrotem kołdrę i spojrzałem na chłopaka wchodzącego właśnie do sypialni ze szklanką wody w jednej dłoni i lekarstwami w drugiej. Podciągnąłem się do siadu, opierając się plecami o poduszki i wyciągnąłem ręce po leki, które zażyłem popijając wodą.
- Ne, Akira, jak się tu znalazłem?
- Znalazłem cię nieprzytomnego. Najpierw zaniosłem cię do szpitala, ale gdy powiedzieli, że nic ni nie będzie przyszedłem z tobą tutaj - odparł siadając na brzegu łóżka.
- A Shima? - sam nie wiem, dlaczego o to spytałem. Ot taki impuls.
- Wrócił do domu.
Pokiwałem głową i wyjrzałem przez okno. Na niebie rozpościerały się jeszcze burzowe chmury, a na ulicach i chodnikach znajdowały się jeszcze kałuże. ,,Chyba znowu będzie padać..." - przeszło mi przez myśl.
- Dobra, lecę, bo się spóźnię - basista wstał i popatrzył na mnie - Prześpij się jeszcze, w razie czego wiesz gdzie co leży. Wrócę po południu - zniknął za drzwiami pokoju, machając mi jeszcze na pożegnanie.
Gdy tylko usłyszałem szczęknięcie zamykanych drzwi wejściowych i przekręcanego zamka odrzuciłem na bok kołdrę. Zsunąłem do kolan swoją bieliznę, wreszcie mogąc zająć się swoim ,,problemem".
- Reita, nie budź go, pogadam z nim później - usłyszałem znajomy głos. Bardzo blisko.
- I tak musi zjeść obiad.
- To mu później odgrzejesz. Niech się wyśpi, dobrze mu to zrobi.
Poczułem jak ktoś wstaje z cichym westchnięciem z łóżka i usłyszałem jak wychodzi z pokoju. Zostałem sam. A raczej sam z Kouyou. Czułem na sobie jego spojrzenie, a wspomnienie mojego snu sprawiło, że znów poczułem ciepło w dolnych partiach mojego ciała.
- Długo jeszcze zamierzasz udawać, że śpisz? - odezwał się po kilku minutach. Ja jednak wciąż uparcie nie otwierałem oczu, na co westchnął i usiadł obok - Wiem, że mnie kochasz. Wiem również, że rodzice wyrzucili cię z domu - cholera, miałem nadzieję, że Reita nikomu o tym nie powie... ale, jak widać, przeliczyłem się - To, co widziałeś u mnie w domu tylko pogorszyło całą tą sytuację, w jakiej się znalazłeś... Ale to nie tak, jak ci się wydaje. Ja i Aoi nie jesteśmy razem. Ten pocałunek... Yuu był u mnie dlatego, że też nie wiedział o odwołanej próbie, a gdy miał już wychodzić z pokoju potknął się i tak wyszło, że... że się pocałowaliśmy... a potem te emocje... i w ogóle...i wtedy wszedłeś ty... - mówił powoli, nieco zakłopotany.
- Czyli wychodzi na to, że wam przeszkodziłem - otworzyłem oczy i spojrzałem na przyjaciela. Siedział do mnie tyłem, wzrokiem badając przestrzeń za oknem - Skoro wszystkim przeszkadzam, dlaczego nie dacie mi ze sobą skończyć?
- Bo jesteś naszym przyjacielem, Takanori - zwrócił smutne spojrzenie na mnie - Nie zniósłbym, gdybyś się zabił, więc nawet o tym nie myśl - odgarnął kosmyk włosów, opadający na moje lewe oko i założył go za moje ucho - Ano... Taka-chan... od jak dawna mnie kochasz...? - spytał nieco speszony odwracając wzrok.
No właśnie? Od jak dawna darzę go tym uczuciem? Pięć-sześć lat? Może więcej... Już miałem odpowiadać, gdy do pokoju wszedł Reita.
- O, Taka-chan, skoro już nie śpisz, to chodź na obiad - chłopak uśmiechnął się lekko, patrząc na mnie i Uruhę - Shima-chan, zjesz z nami?
- Nie, powinienem już lecieć do domu - gitarzysta uśmiechnął się przepraszająco i wstał - Wracaj do zdrowia, Taka-chan. Wpadnę jutro - z tymi słowami wyszedł z pokoju, a następnie również z domu Akiry.
- Pośpiesz się, bo ci ostygnie - poszedł do kuchni, a ja nałożyłem na siebie pierwsze lepsze spodnie i koszulkę i powolnym krokiem wszedłem do jadalni, gdzie basista kończył już jeść swoją porcję. Szybki jest...
wtorek, 23 kwietnia 2013
Second Side of Life 5
N/A: Wymusiłam na sobie napisanie tego. Z początku moja wena się buntowała, ale jakoś się udało ją udobruchać i napisać tą część. Choć nie sądzę, by była najlepsza... Ale cóż. I jeszcze jedno - w drodze macie kolejnego one-shota. Zdradzę tylko, że będzie mieszany i mam nadzieję, że się wam spodoba.
Do kuchni zszedłem w samych bokserkach. Jakoś niezbyt chciało mi się ubierać, a że Akira i ja byliśmy sami w domu, to szczególnie mnie to nie krępowało. W końcu Reita wiele razy widział mnie przed koncertami w samej bieliźnie.
- Taka-chan, możemy pogadać? - usłyszałem, gdy tylko przekroczyłem próg kuchni, w której basista robił śniadanie.
- Jasne - usiadłem przy stole i popatrzyłem na niego. Stał tyłem do mnie, nawet się nie odwrócił - O czym?
- Wtedy, w parku... - postawił śniadanie na stole i usiadł na przeciwko mnie - Chciałeś się pociąć. Dlaczego? I nie mów, że to przez rodziców, bo w to ci akurat nie uwierzę.
Podniosłem wzrok znad kanapki, którą właśnie jadłem, i spojrzałem uważnie na przyjaciela. Milczałem, wewnątrz tocząc walkę ze swoimi myślami. Powiedzieć mu i liczyć na to, że mnie zaakceptuje, czy nie powiedzieć? Tylko co bym powiedział, gdybym wybrał tą drugą opcję? Że zauważyłem ukochaną dziewczynę, jak całowała się z innym? Albo, że mnie rzuciła? ... Tak, to jest nawet dobry pomysł...
- Dziewczyna ze mną zerwała - mruknąłem wracając do przerwanego posiłku.
- Takanori Matsumoto, cały zespół wie, że przez ostatni rok nie miałeś żadnej dziewczyny - no tak, zapomniałem, że oni o wszystkim muszą wiedzieć... - Więc powiedz mi prawdę.
Odetchnąłem głęboko i spojrzałem chłopakowi w oczy.
- Widziałem jak Kouyou całuje się z Yuu... - mruknąłem sięgając po kolejną kanapkę.
- To mógł być przypadek - wzruszył ramionami.
- ...w dość jednoznacznej pozycji - dokończyłem.
- Wciąż jednak nie rozumiem, dlaczego chciałeś się zabić.
- Bo ja go kocham, kretynie! - przewróciłem zirytowany oczami.
- Kouyou?
- Tak - przyznałem cicho.
- Nie, Kouyou za tobą stoi... znaczy, co?! Ty go...? - popatrzył na mnie oczami wielkości pięciozłotówek, a ja się powoli odwróciłem.
Istotnie, za mną stał Uruha i patrzył na mnie z niedowierzaniem. Zacisnąłem dłonie w pięści i pobiegłem do sypialni Reity, gdzie się ubrałem. Wybiegłem z budynku. Kolejny raz w tym tygodniu moje życie się zrujnowało. (nie wiem, jak zrujnowane życie może się zrujnować, ale pomińmy ten szczegół :'o - od.aut.) Zajebiście po prostu.
Do kuchni zszedłem w samych bokserkach. Jakoś niezbyt chciało mi się ubierać, a że Akira i ja byliśmy sami w domu, to szczególnie mnie to nie krępowało. W końcu Reita wiele razy widział mnie przed koncertami w samej bieliźnie.
- Taka-chan, możemy pogadać? - usłyszałem, gdy tylko przekroczyłem próg kuchni, w której basista robił śniadanie.
- Jasne - usiadłem przy stole i popatrzyłem na niego. Stał tyłem do mnie, nawet się nie odwrócił - O czym?
- Wtedy, w parku... - postawił śniadanie na stole i usiadł na przeciwko mnie - Chciałeś się pociąć. Dlaczego? I nie mów, że to przez rodziców, bo w to ci akurat nie uwierzę.
Podniosłem wzrok znad kanapki, którą właśnie jadłem, i spojrzałem uważnie na przyjaciela. Milczałem, wewnątrz tocząc walkę ze swoimi myślami. Powiedzieć mu i liczyć na to, że mnie zaakceptuje, czy nie powiedzieć? Tylko co bym powiedział, gdybym wybrał tą drugą opcję? Że zauważyłem ukochaną dziewczynę, jak całowała się z innym? Albo, że mnie rzuciła? ... Tak, to jest nawet dobry pomysł...
- Dziewczyna ze mną zerwała - mruknąłem wracając do przerwanego posiłku.
- Takanori Matsumoto, cały zespół wie, że przez ostatni rok nie miałeś żadnej dziewczyny - no tak, zapomniałem, że oni o wszystkim muszą wiedzieć... - Więc powiedz mi prawdę.
Odetchnąłem głęboko i spojrzałem chłopakowi w oczy.
- Widziałem jak Kouyou całuje się z Yuu... - mruknąłem sięgając po kolejną kanapkę.
- To mógł być przypadek - wzruszył ramionami.
- ...w dość jednoznacznej pozycji - dokończyłem.
- Wciąż jednak nie rozumiem, dlaczego chciałeś się zabić.
- Bo ja go kocham, kretynie! - przewróciłem zirytowany oczami.
- Kouyou?
- Tak - przyznałem cicho.
- Nie, Kouyou za tobą stoi... znaczy, co?! Ty go...? - popatrzył na mnie oczami wielkości pięciozłotówek, a ja się powoli odwróciłem.
Istotnie, za mną stał Uruha i patrzył na mnie z niedowierzaniem. Zacisnąłem dłonie w pięści i pobiegłem do sypialni Reity, gdzie się ubrałem. Wybiegłem z budynku. Kolejny raz w tym tygodniu moje życie się zrujnowało. (nie wiem, jak zrujnowane życie może się zrujnować, ale pomińmy ten szczegół :'o - od.aut.) Zajebiście po prostu.
sobota, 20 kwietnia 2013
I will be here forever cz.V
N/A: Jestem szalona, dwie notki jednego dnia~ A tak ogólnie to muszę was zmartwić, bo to już ostatnia część tego opowiadania (choć osobiście się cieszę, bo go nie lubiłam). Dobra, przyznaję, nie tak sobie wyobrażałam zakończenie, ale takie chyba też nie jest najgorsze, ne? ;-;
Czyżby był smutny, że go nie pocałowałem...?
- Aoi, przepraszam - szepnąłem i przyciągnąłem go do siebie, przytulając.
Wplotłem palce w jego czarne włosy, nieco zniszczone od ciągłego prostowania, jednak wciąż piękne, i zaciągnąłem się jego zapachem.
- Akira, kocham cię - szepnął niepewnie, wtulając mocno twarz w zagłębienie mojej szyi.
,,Czyli miałem rację...". Uśmiechnąłem się lekko i przepuściłem jego włosy między swoimi palcami.
- Wiem, Yuu. I chciałbym cię pokochać - powiedziałem równie cicho.
Odsunął się ode mnie kawałek i wbił spojrzenie swoich pięknych, ciemnych oczu w moje.
- Na... naprawdę...? - spytał z nadzieją, na co ja kiwnąłem głową.
Uśmiechnął się lekko, a po jego policzkach popłynęły łzy. Starłem je szybko.
- Dlaczego płaczesz? - wciąż patrzyłem w jego oczy, teraz przepełnione radością.
- To ze szczęścia - odparł i wtulił się we mnie mocno.
- Chłopaki - zacząłem wchodząc do sali razem z Aoiem. Reszta zespołu popatrzyła na nas, a konkretniej na nasze splecione dłonie.
- Czekaj, niech zgadnę. Jesteście razem i chcecie teraz nam to powiedzieć, tak? - odezwał się jakże spostrzegawczy Kai, a ja i Aoi kiwnęliśmy jednocześnie głowami - Od jak dawna? - zaśmiałem się. Wiedziałem, że tak będzie; wejdziemy, Kai coś wywnioskuje, i zacznie zadawać pytania, na które będzie odpowiadać Aoi.
- Od kilku miesięcy - odpowiedział mój kochanek. Tak, mogę już go tak nazywać.
Od powrotu z tego zadupia kilka dni musiało minąć, żebym zdał sobie sprawę z moich uczuć do gitarzysty. Teraz mogę śmiało stwierdzić, że go kocham, a Rukim byłem jedynie zauroczony. Jak powiedział Aoi - jesteśmy razem od kilku miesięcy, a dokładniej od dziewięciu, i jesteśmy szczęśliwą parą planującą ślub. Tak, ślub. Pierścionek zaręczynowy od miesiąca już widnieje na palcu bruneta, dumnie przez niego noszony.
Usiadłem na kanapie i pociągnąłem swojego kochanka sadzając go sobie na swoich kolanach. Zmierzyłem wzrokiem resztę zespołu, nie ukrywających zaskoczenia. ,,Widocznie Aoi powiedział im o ślubie."
- Zamknijcie usta, bo wam muchy powpadają - zaśmiałem się cicho.
Czyżby był smutny, że go nie pocałowałem...?
- Aoi, przepraszam - szepnąłem i przyciągnąłem go do siebie, przytulając.
Wplotłem palce w jego czarne włosy, nieco zniszczone od ciągłego prostowania, jednak wciąż piękne, i zaciągnąłem się jego zapachem.
- Akira, kocham cię - szepnął niepewnie, wtulając mocno twarz w zagłębienie mojej szyi.
,,Czyli miałem rację...". Uśmiechnąłem się lekko i przepuściłem jego włosy między swoimi palcami.
- Wiem, Yuu. I chciałbym cię pokochać - powiedziałem równie cicho.
Odsunął się ode mnie kawałek i wbił spojrzenie swoich pięknych, ciemnych oczu w moje.
- Na... naprawdę...? - spytał z nadzieją, na co ja kiwnąłem głową.
Uśmiechnął się lekko, a po jego policzkach popłynęły łzy. Starłem je szybko.
- Dlaczego płaczesz? - wciąż patrzyłem w jego oczy, teraz przepełnione radością.
- To ze szczęścia - odparł i wtulił się we mnie mocno.
- Chłopaki - zacząłem wchodząc do sali razem z Aoiem. Reszta zespołu popatrzyła na nas, a konkretniej na nasze splecione dłonie.
- Czekaj, niech zgadnę. Jesteście razem i chcecie teraz nam to powiedzieć, tak? - odezwał się jakże spostrzegawczy Kai, a ja i Aoi kiwnęliśmy jednocześnie głowami - Od jak dawna? - zaśmiałem się. Wiedziałem, że tak będzie; wejdziemy, Kai coś wywnioskuje, i zacznie zadawać pytania, na które będzie odpowiadać Aoi.
- Od kilku miesięcy - odpowiedział mój kochanek. Tak, mogę już go tak nazywać.
Od powrotu z tego zadupia kilka dni musiało minąć, żebym zdał sobie sprawę z moich uczuć do gitarzysty. Teraz mogę śmiało stwierdzić, że go kocham, a Rukim byłem jedynie zauroczony. Jak powiedział Aoi - jesteśmy razem od kilku miesięcy, a dokładniej od dziewięciu, i jesteśmy szczęśliwą parą planującą ślub. Tak, ślub. Pierścionek zaręczynowy od miesiąca już widnieje na palcu bruneta, dumnie przez niego noszony.
Usiadłem na kanapie i pociągnąłem swojego kochanka sadzając go sobie na swoich kolanach. Zmierzyłem wzrokiem resztę zespołu, nie ukrywających zaskoczenia. ,,Widocznie Aoi powiedział im o ślubie."
- Zamknijcie usta, bo wam muchy powpadają - zaśmiałem się cicho.
Second Side of Life 4
N/A: Przepraszam za to coś niżej, ale musiałam to napisać, bo miałam pomysł (gorzej z weną).
Poprawiłem plecak na ramieniu, modląc się, by nie spotkać Reity czy też Yune.
Potknąłem się kilka razy, co chwila wpadałem na jakiegoś nieznajomego, raz prawie mnie potrącił samochód, gdy nieuważnie wbiegłem na jezdnię, jednak koniec końców znalazłem się w parku, gdzie usiadłem w najciemniejszym jego zakątku. Oparłem się o pień drzewa i podkurczyłem nogi. Po chwili namysłu sięgnąłem do swojego plecaka i zacząłem w nim grzebać.
Nigdy nie sądziłem, że jeszcze kiedyś to zrobię... Ale cóż. Nikt nie sądził. Przyjrzałem się małemu przedmiotowi i podwinąłem rękaw.
- Ruki! - ostrze zatrzymało się milimetry od mojego nadgarstka, gdy usłyszałem znajomy głos.
Podniosłem powoli głowę, patrząc zapłakanymi oczyma jak Akira zabiera mi żyletkę. Szkoda, widok krwi by mnie uspokoił...
- Ruki, co się stało...? - spytał cicho, wierzchem dłoni ścierając z moich policzków mokre ślady łez.
Nic nie powiedziałem, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Wtuliłem się w niego mocno, szlochając cicho w jego szyję. Po niedługiej chwili poczułem jak delikatnie głaszcze mnie po głowie.
,,Mm, jak miękko..." - uśmiechnąłem się do swoich myśli i wtuliłem głowę mocniej w poduszkę... zaraz. Poduszkę? Otworzyłem oczy i rozejrzałem się. Przez panujący w pomieszczeniu półmrok dało się zobaczyć jedynie zarysy mebli. Zmrużyłem nieco oczy, by móc dojrzeć nieco więcej niż kontury biurka stojącego pod oknem, wielkiego regału (albo szafki) przy drzwiach, czy gitary basowej stojącej na stojaku w kącie najbliżej łóżka.
- Obudziłeś się? - bardziej stwierdził niż zapytał właściciel pokoju.
Zmrużyłem nieco oczy, gdy światło wpadające przez otwarte drzwi mnie na chwilę oślepiło.
- Jak się spało? - chłopak zamknął drzwi i podszedł, siadając na krawędzi łóżka i patrząc na mnie uważnie.
- Dobrze... - odparłem cicho, nieco zachrypniętym głosem. Chłopak kiwnął głową.
- Ruki, dlaczego nikomu nie powiedziałeś? - kontynuował, widząc moje niezrozumienie - Byłem u ciebie. Twoi rodzice powiedzieli, że cię nie znają. Dlaczego cię wyrzucili?
- Nie chcą mieć ze mną nic wspólnego - zamknąłem oczy - Nie chcą mieć nic wspólnego z gejem. Dlatego mnie wywalili - wzruszyłem ramionami, dodając swojej wypowiedzi obojętności. Czułem na sobie jego spojrzenie.
- Zgaduję, że nie masz pieniędzy - zrobił przerwę, podczas której kiwnąłem głową dla potwierdzenia jego słów - Więc możesz przez jakiś czas zostać u mnie.
- A twoi rodzice? - otworzyłem oczy i spojrzałem na niego - Nie chcę przeszkadzać.
- Rodzice wyjechali i wrócą za jakieś dwa miesiące, więc problemu nie ma - uśmiechnął się lekko - A teraz śpij, zmęczony jesteś - poczochrał mnie lekko i wstał.
Rzeczywiście, oczy same mi się zamykały. Ułożyłem się wygodniej, a Reita naciągnął mi kołdrę po same uszy.
- Byłbyś dobrą matką - zaśmiałem się cicho na swoje słowa i po chwili już spałem.
Następnego dnia obudził mnie delikatny dotyk na policzku. Otworzyłem powoli oczy, a mój wzrok napotkał spojrzenie Akiry. Widząc, że już nie śpię szybko cofnął rękę.
- Śniadanie zrobiłem - oznajmił i wyszedł z pokoju.
Poprawiłem plecak na ramieniu, modląc się, by nie spotkać Reity czy też Yune.
Potknąłem się kilka razy, co chwila wpadałem na jakiegoś nieznajomego, raz prawie mnie potrącił samochód, gdy nieuważnie wbiegłem na jezdnię, jednak koniec końców znalazłem się w parku, gdzie usiadłem w najciemniejszym jego zakątku. Oparłem się o pień drzewa i podkurczyłem nogi. Po chwili namysłu sięgnąłem do swojego plecaka i zacząłem w nim grzebać.
Nigdy nie sądziłem, że jeszcze kiedyś to zrobię... Ale cóż. Nikt nie sądził. Przyjrzałem się małemu przedmiotowi i podwinąłem rękaw.
- Ruki! - ostrze zatrzymało się milimetry od mojego nadgarstka, gdy usłyszałem znajomy głos.
Podniosłem powoli głowę, patrząc zapłakanymi oczyma jak Akira zabiera mi żyletkę. Szkoda, widok krwi by mnie uspokoił...
- Ruki, co się stało...? - spytał cicho, wierzchem dłoni ścierając z moich policzków mokre ślady łez.
Nic nie powiedziałem, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Wtuliłem się w niego mocno, szlochając cicho w jego szyję. Po niedługiej chwili poczułem jak delikatnie głaszcze mnie po głowie.
,,Mm, jak miękko..." - uśmiechnąłem się do swoich myśli i wtuliłem głowę mocniej w poduszkę... zaraz. Poduszkę? Otworzyłem oczy i rozejrzałem się. Przez panujący w pomieszczeniu półmrok dało się zobaczyć jedynie zarysy mebli. Zmrużyłem nieco oczy, by móc dojrzeć nieco więcej niż kontury biurka stojącego pod oknem, wielkiego regału (albo szafki) przy drzwiach, czy gitary basowej stojącej na stojaku w kącie najbliżej łóżka.
- Obudziłeś się? - bardziej stwierdził niż zapytał właściciel pokoju.
Zmrużyłem nieco oczy, gdy światło wpadające przez otwarte drzwi mnie na chwilę oślepiło.
- Jak się spało? - chłopak zamknął drzwi i podszedł, siadając na krawędzi łóżka i patrząc na mnie uważnie.
- Dobrze... - odparłem cicho, nieco zachrypniętym głosem. Chłopak kiwnął głową.
- Ruki, dlaczego nikomu nie powiedziałeś? - kontynuował, widząc moje niezrozumienie - Byłem u ciebie. Twoi rodzice powiedzieli, że cię nie znają. Dlaczego cię wyrzucili?
- Nie chcą mieć ze mną nic wspólnego - zamknąłem oczy - Nie chcą mieć nic wspólnego z gejem. Dlatego mnie wywalili - wzruszyłem ramionami, dodając swojej wypowiedzi obojętności. Czułem na sobie jego spojrzenie.
- Zgaduję, że nie masz pieniędzy - zrobił przerwę, podczas której kiwnąłem głową dla potwierdzenia jego słów - Więc możesz przez jakiś czas zostać u mnie.
- A twoi rodzice? - otworzyłem oczy i spojrzałem na niego - Nie chcę przeszkadzać.
- Rodzice wyjechali i wrócą za jakieś dwa miesiące, więc problemu nie ma - uśmiechnął się lekko - A teraz śpij, zmęczony jesteś - poczochrał mnie lekko i wstał.
Rzeczywiście, oczy same mi się zamykały. Ułożyłem się wygodniej, a Reita naciągnął mi kołdrę po same uszy.
- Byłbyś dobrą matką - zaśmiałem się cicho na swoje słowa i po chwili już spałem.
Następnego dnia obudził mnie delikatny dotyk na policzku. Otworzyłem powoli oczy, a mój wzrok napotkał spojrzenie Akiry. Widząc, że już nie śpię szybko cofnął rękę.
- Śniadanie zrobiłem - oznajmił i wyszedł z pokoju.
czwartek, 18 kwietnia 2013
Second Side of Life 3
N/A: Dobra, skoro tyle was tego bloga odwiedza, to komentujcie posty, a nie tylko 2 osoby ;_; Ja tu w depresję popadam, że nie lubicie moich opowiadań i jestem w chuja beznadziejna ._. Przez to zaczynam coraz częściej rozmyślać na zawieszeniu bloga, albo w ogóle zamknięciu go .__. Eniłej. Mam nadzieję, że 3 część się wam spodoba.
Stanąłem wreszcie pod domem Uruhy. Odetchnąłem głęboko. Z nadzieją, że się nikomu nie wygadam o ostatnich wydarzeniach, zapukałem do drzwi wejściowych.
Otworzyła mi matka Kouyou. Bardzo miła kobieta, tak na marginesie. Przywitałem się z nią, zdjąłem buty i kurtkę, a następnie ruszyłem do pokoju Uruhy. Otworzyłem drzwi, bez zbędnego pukania, i wszedłem do środka.
Myślałem, że stracenie domu to najgorsze, co może mnie spotkać. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, w jakim błędzie byłem. Widząc właściciela pokoju i drugiego gitarzystę obściskujących się w dość jednoznacznej pozycji aż mi się serce ścisnęło.
- Długo jeszcze będziecie się tak bezwstydnie obściskiwać? - zmusiłem się na podirytowany ton, gdy minęło kilka minut, a oni nie zauważając mnie zrzucali z siebie kolejne warstwy ubrań.
Słysząc mój głos oboje drgnęli spłoszeni i popatrzyli na mnie.
- Ruki... Co ty tu robisz...? - spytał cicho Kou, wpatrując się we mnie oczami wielkości pięciozłotówek.
- Jest niedziela. W niedziele o godzinie szesnastej trzydzieści, czyli dokładnie za minutę, odbywają się u ciebie próby naszego zespołu. Zawsze tak było, nie mów, że zapomniałeś - wywróciłem teatralnie oczami.
- Ale... odwołałem próbę... napisałem ci smsa... - mruknął dość niewyraźnie, spuszczając wzrok i skubiąc nerwowo pościel.
- Telefon mi się rozładował - wzruszyłem ramionami. Z trudem powstrzymałem łzy cisnące mi się na oczy, gdy zobaczyłem jak Aoi obejmuje Kouyou - Kiedy chcieliście nam powiedzieć, że jesteście razem?
- Nie chcieliśmy, żeby ktoś się dowiedział - odezwał się po raz pierwszy Yuu - Bynajmniej nie w najbliższym czasie.
- W takim razie wam nie przeszkadzam - powiedziałem szybko i wyszedłem z pokoju, czując, że dłużej nie dam rady powstrzymywać łez.
Uru, moja miłość. Zawsze myślałem, że jest hetero, a tu co? Nagle znajduję go w pokoju obściskującego się z drugim gitarzystą jakby byli razem od bardzo dawna. Tylko dlaczego mi nie powiedział, że są razem? Czyż przyjaciele nie mówią sobie wszystkiego? A może, on nigdy nie uważał mnie za swojego przyjaciela?
Te i inne myśli skutecznie odwracały moją uwagę od mijanych na ulicy ludzi, ale także były główną przyczyną co raz to nowych łez spływających po moich policzkach.
Poprawiłem plecak na ramieniu, modląc się, by nie spotkać Reity czy też Yune.
Stanąłem wreszcie pod domem Uruhy. Odetchnąłem głęboko. Z nadzieją, że się nikomu nie wygadam o ostatnich wydarzeniach, zapukałem do drzwi wejściowych.
Otworzyła mi matka Kouyou. Bardzo miła kobieta, tak na marginesie. Przywitałem się z nią, zdjąłem buty i kurtkę, a następnie ruszyłem do pokoju Uruhy. Otworzyłem drzwi, bez zbędnego pukania, i wszedłem do środka.
Myślałem, że stracenie domu to najgorsze, co może mnie spotkać. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, w jakim błędzie byłem. Widząc właściciela pokoju i drugiego gitarzystę obściskujących się w dość jednoznacznej pozycji aż mi się serce ścisnęło.
- Długo jeszcze będziecie się tak bezwstydnie obściskiwać? - zmusiłem się na podirytowany ton, gdy minęło kilka minut, a oni nie zauważając mnie zrzucali z siebie kolejne warstwy ubrań.
Słysząc mój głos oboje drgnęli spłoszeni i popatrzyli na mnie.
- Ruki... Co ty tu robisz...? - spytał cicho Kou, wpatrując się we mnie oczami wielkości pięciozłotówek.
- Jest niedziela. W niedziele o godzinie szesnastej trzydzieści, czyli dokładnie za minutę, odbywają się u ciebie próby naszego zespołu. Zawsze tak było, nie mów, że zapomniałeś - wywróciłem teatralnie oczami.
- Ale... odwołałem próbę... napisałem ci smsa... - mruknął dość niewyraźnie, spuszczając wzrok i skubiąc nerwowo pościel.
- Telefon mi się rozładował - wzruszyłem ramionami. Z trudem powstrzymałem łzy cisnące mi się na oczy, gdy zobaczyłem jak Aoi obejmuje Kouyou - Kiedy chcieliście nam powiedzieć, że jesteście razem?
- Nie chcieliśmy, żeby ktoś się dowiedział - odezwał się po raz pierwszy Yuu - Bynajmniej nie w najbliższym czasie.
- W takim razie wam nie przeszkadzam - powiedziałem szybko i wyszedłem z pokoju, czując, że dłużej nie dam rady powstrzymywać łez.
Uru, moja miłość. Zawsze myślałem, że jest hetero, a tu co? Nagle znajduję go w pokoju obściskującego się z drugim gitarzystą jakby byli razem od bardzo dawna. Tylko dlaczego mi nie powiedział, że są razem? Czyż przyjaciele nie mówią sobie wszystkiego? A może, on nigdy nie uważał mnie za swojego przyjaciela?
Te i inne myśli skutecznie odwracały moją uwagę od mijanych na ulicy ludzi, ale także były główną przyczyną co raz to nowych łez spływających po moich policzkach.
Poprawiłem plecak na ramieniu, modląc się, by nie spotkać Reity czy też Yune.
wtorek, 16 kwietnia 2013
Z pamiętnika Atsuyi
N/A: Taki one-shot, żeby w oczekiwaniu na kolejne części Second Side of Life i I will be here forever wam się nie nudziło. Wygrzebany ze sterty kartek na moim biurku. Krótki bo krótki, żadna nowość, nie? x'D Co do postaci: tytułowy Atsuya został wymyślony przeze mnie i do mnie też należy [buahaha, nie oddam~], natomiast jego brat, Katsuyoshi, należy do Barieal [ i teraz jebnę reklamę: zapraszam na jej bloga: http://heroine-in-my-sekai.blogspot.com/ ]. W domyśle obie postacie to demony, jednak tutaj pozwoliłam sobie z jednego zrobić wampira, z drugiego człowieka. Umm... Jeszcze takie małe ostrzeżenie: tekst jest dość depresyjny.
Nii-chan jest wampirem. Mój ukochany brat i mąż zarazem. Minęło już dwadzieścia dni i dwadzieścia jeden nocy. Każda godzina, sekunda, była dla mnie męczarnią. Gwałcił, bił, torturował. Tylko czasem te czynności były przez niego przeplatane krótkimi pocałunkami, w których nie dało się wyczuć choć krzty delikatności. Zmienił się. Nie tyle co z wyglądu, ile z zachowania. Teraz kierują nim jedynie żądza krwi i chęć zaspokojenia się. Nie obchodzą go moje uczucia, traktuje mnie jak zabawkę. Ale co z tego? Co z tego, jeżeli mogę być przy nim? Trudno, że to boli. Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam. Coraz częściej o tym myślę. O końcu. O śmierci. O zakończeniu swojej nic nie znaczącej egzystencji. O samobójstwie. Jakkolwiek by tego nie nazwać, to i tak to samo. Nie obchodzę go. Dla niego jestem zwykłą męską dziwką. Nic nie znaczącą dla społeczeństwa. Chcę krzyczeć. Uwolnić wszystkie uczucia, które targają mną od tylu dni. Boję się go, a jednocześnie kocham. Kocham nad życie. A on? Już nie. Już... albo nigdy mnie nie kochał. Nie zniósłbym tego. Ledwo daję sobie radę z obecną sytuacją.
Wchodzi do pokoju. Nasze spojrzenia się spotykają. Jego - przepełnione żądzą. I moje - wystraszone. Uśmiecha się. Podchodzi. Wiem co się stanie. Chwila bólu coraz bliżej. Przyjdzie nieunikniona. Jak zawsze. ,,Braciszku" - szepcze. Inaczej niż zwykle, ale jednocześnie tak samo. Zaczyna. Jak zwykle. Łapie mnie za rękę i rzuca brutalnie na łóżko. Chce mnie związać. Wszelkie próby wyswobodzenia się są tłumione agresją. Ignoruję ból i jakoś udaje mi się na nim usiąść. Jego wzrok. Zaskoczony. Zdenerwowany. Zdezorientowany. Skuwam go. Mówię mu, co myślę. Co mnie boli. Co mnie niszczy. Że już nie wytrzymuję. Sięgam do szuflady.
,,Tego chciałeś, nii-chan?" - pytam cicho, nieco zachrypniętym głosem. Zdarte od krzyku gardło zaczyna mnie boleć. Nie czekam na jego odpowiedź. Pewnie i tak nie nadejdzie. Bo go nie obchodzę. Jeden szybki ruch. Zakończy wszystko. Całe moje życie. Jeden błąd, jakim były moje narodziny. Nie powinienem istnieć. Nigdy.
,,Nii-chan!" - krzyczy. W jego oczach pojawiają się łzy. Spływają po jego bladych policzkach. Zrywa kajdany. Nie sprawia mu to żadnej trudności. Wytrąca mi nóż z ręki i... przytula mnie. Dawno tego nie robił. ,,Gomenasai" - szepcze jak mantrę. Obejmuje mnie mocno, niemalże odbierając dech w piersiach. Głaszcze mnie. Delikatnie. Niczym nowo odkryty skarb. [skarbów się raczej nie głaszcze, ale chodzi o coś nowo odkrytego, zdobytego itp. - dop.aut.] Jakby się bał. Bał, że zaraz się rozpadnę. W jego ramionach. Zimnych, silnych ramionach. ,,Już nie będę" - obiecuje. Nie wiem, czy mu wierzyć. Ufać. Po tym, co mi zrobił. Co mi po słowach. Nic nie znaczących. Których w każdej chwili może się wyrzec. Nie mam jednak nic do stracenia. Zaryzykuję. Zaufam. Wtulam się w niego na tyle mocno, na ile pozwala mi bolące ciało. Spogląda w moje oczy. Delikatnie ściera łzy, które spłynęły po moich policzkach. Muska delikatnie moje usta swoimi. Zupełnie inaczej. Uśmiecham się nikle. Patrzę mu w oczy. Nie żałuję, że mu zaufałem. To jednak nie zmienia faktu, że nie mam pewności. Pewności co do jego słów i czynów.
Jeszcze wypadałoby dodać, że na życzenie koleżanki został napisany happy end, jednak później zgodnie stwierdziłyśmy, iż tak jest lepiej :3 Dobra, dopisałam ten happy end xD
Nii-chan jest wampirem. Mój ukochany brat i mąż zarazem. Minęło już dwadzieścia dni i dwadzieścia jeden nocy. Każda godzina, sekunda, była dla mnie męczarnią. Gwałcił, bił, torturował. Tylko czasem te czynności były przez niego przeplatane krótkimi pocałunkami, w których nie dało się wyczuć choć krzty delikatności. Zmienił się. Nie tyle co z wyglądu, ile z zachowania. Teraz kierują nim jedynie żądza krwi i chęć zaspokojenia się. Nie obchodzą go moje uczucia, traktuje mnie jak zabawkę. Ale co z tego? Co z tego, jeżeli mogę być przy nim? Trudno, że to boli. Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam. Coraz częściej o tym myślę. O końcu. O śmierci. O zakończeniu swojej nic nie znaczącej egzystencji. O samobójstwie. Jakkolwiek by tego nie nazwać, to i tak to samo. Nie obchodzę go. Dla niego jestem zwykłą męską dziwką. Nic nie znaczącą dla społeczeństwa. Chcę krzyczeć. Uwolnić wszystkie uczucia, które targają mną od tylu dni. Boję się go, a jednocześnie kocham. Kocham nad życie. A on? Już nie. Już... albo nigdy mnie nie kochał. Nie zniósłbym tego. Ledwo daję sobie radę z obecną sytuacją.
Wchodzi do pokoju. Nasze spojrzenia się spotykają. Jego - przepełnione żądzą. I moje - wystraszone. Uśmiecha się. Podchodzi. Wiem co się stanie. Chwila bólu coraz bliżej. Przyjdzie nieunikniona. Jak zawsze. ,,Braciszku" - szepcze. Inaczej niż zwykle, ale jednocześnie tak samo. Zaczyna. Jak zwykle. Łapie mnie za rękę i rzuca brutalnie na łóżko. Chce mnie związać. Wszelkie próby wyswobodzenia się są tłumione agresją. Ignoruję ból i jakoś udaje mi się na nim usiąść. Jego wzrok. Zaskoczony. Zdenerwowany. Zdezorientowany. Skuwam go. Mówię mu, co myślę. Co mnie boli. Co mnie niszczy. Że już nie wytrzymuję. Sięgam do szuflady.
,,Tego chciałeś, nii-chan?" - pytam cicho, nieco zachrypniętym głosem. Zdarte od krzyku gardło zaczyna mnie boleć. Nie czekam na jego odpowiedź. Pewnie i tak nie nadejdzie. Bo go nie obchodzę. Jeden szybki ruch. Zakończy wszystko. Całe moje życie. Jeden błąd, jakim były moje narodziny. Nie powinienem istnieć. Nigdy.
,,Nii-chan!" - krzyczy. W jego oczach pojawiają się łzy. Spływają po jego bladych policzkach. Zrywa kajdany. Nie sprawia mu to żadnej trudności. Wytrąca mi nóż z ręki i... przytula mnie. Dawno tego nie robił. ,,Gomenasai" - szepcze jak mantrę. Obejmuje mnie mocno, niemalże odbierając dech w piersiach. Głaszcze mnie. Delikatnie. Niczym nowo odkryty skarb. [skarbów się raczej nie głaszcze, ale chodzi o coś nowo odkrytego, zdobytego itp. - dop.aut.] Jakby się bał. Bał, że zaraz się rozpadnę. W jego ramionach. Zimnych, silnych ramionach. ,,Już nie będę" - obiecuje. Nie wiem, czy mu wierzyć. Ufać. Po tym, co mi zrobił. Co mi po słowach. Nic nie znaczących. Których w każdej chwili może się wyrzec. Nie mam jednak nic do stracenia. Zaryzykuję. Zaufam. Wtulam się w niego na tyle mocno, na ile pozwala mi bolące ciało. Spogląda w moje oczy. Delikatnie ściera łzy, które spłynęły po moich policzkach. Muska delikatnie moje usta swoimi. Zupełnie inaczej. Uśmiecham się nikle. Patrzę mu w oczy. Nie żałuję, że mu zaufałem. To jednak nie zmienia faktu, że nie mam pewności. Pewności co do jego słów i czynów.
niedziela, 14 kwietnia 2013
Second Side of Life 2
N/A: Macie i się cieszcie, choć długie to to nie jest i zawiera głównie opis postaci x'D Pisane w nocy, więc za błędy, jakie ewentualnie mogą się tu pojawić, z góry przepraszam :3
Niedziela. Ostatni dzień tygodnia, dzień wolny od szkoły, a także dzień, w którym odbywały się próby zespołu. Zerknąłem na zegarek w telefonie. Mam jeszcze godzinę. Czyli spokojnie zdążę do Uruhy, który mieszka na drugim końcu miasta. U niego odbywają się wszystkie próby; jako jedyny z naszej piątki ma dom, w dodatku całkiem spory, a jego rodzice podsłuchując podczas jednej z naszych prób stwierdzili, że są naszymi największymi (i pierwszymi) fanami. Tylko mu pozazdrościć... Ah, zapomniałbym... Skoro to moja historia, wypadałoby przedstawić siebie i resztę. Tak więc, nazywam sie Takanori Matsumoto. Aktualnie mieszkam w Tokio, gdzie również uczęszczam do publicznego liceum. Sytuacja w mojej rodzinie do najlepszych nie należy - jak już zdążyłem wspomnieć, moi rodzice to homofoby i za nic nie będą choćby próbować zaakceptować swojego syna-homoseksualistę. Przyjaciele mówią, że jestem genialnym tekściarzem i wokalistą, choć sam o sobie mam dość niskie mniemanie.
Dalej jest Uruha, a tak na prawdę Kouyou Takashima. To on wymyślił mi ksywkę "Ruki". Był przy mnie zawsze; w tych dobrych chwilach i tych złych. Nigdy mnie nie zostawił, bo ,,miał lepsze rzeczy do roboty". To własnie jego darzę zaufaniem i ogromnym uczuciem, które ludzie nazywają miłością. Mimo to, nie mówię mu wszystkiego. Choćby o mojej obecnej sytuacji w rodzinie - niepotrzebnie by się zamartwiał. Jest świetnym gitarzystą, wokół którego zbierają się tłumy zarówno dziewczyn jak i facetów, podziwiających jego urodę. To on trzyma nasz zespół razem i podnosi na duchu, gdy tego potrzeba. Istny Anioł.
Kolejny jest Akira Suzuki, albo, jak na niego mówią, Reita. Nigdy nie rozstaje się ze swoją opaską na nosie. Sam nie wiem po co ją nosi - nigdy mi tego nie powiedział. Po prostu pewnego dnia przyszedł na próbę z tą szmatą na twarzy. Szczerze, przez nią Reita sprawia wrażenie silnego, wręcz przerażającego, dlatego też co strachliwsi omijają go szerokim łukiem. Kiedyś mi powiedział, że najbardziej na świecie kocha Sex Pistols, a zaraz po tym swój bas. To on wyskoczył z pomysłem założenia zespołu.
Yuu Shiroyama, inaczej Aoi, jest najstarszy z naszej paczki. Optymistyczny, zabawny chłopak, a także świetny kompozytor. Uwielbia, gdy ktoś prawi komplementy na temat jego gry. Ma świra na punkcie gitar - dać mu jakąś, wciągnie się w grę tak bardzo, że nie odciągnie się go od instrumentu przez bite pół dnia.
I wreszcie jest Yune. Jego prawdziwego imienia i nazwiska nie zna żaden z nas. Właściwie, mało kto wie o nim więcej niż to, że gra na perkusji. Dla obcych potrafi być niezwykle wredny, jednak gdy pozna się go bliżej, okazuje się, że jest niezwykle pomocny i miły. Wszystko jednak ma swoje granice...
Razem tworzymy zgrany zespół, grający jeszcze jedynie w garażu Uruhy i raz na jakiś czas w co lepszym barze. Nazwę, The GazettE, wymyśliłem razem z Kouyou i Akirą, kiedy to jeszcze byliśmy dzieciakami nie zdającymi sobie sprawy z trudności, jaką jest założenie zespołu.
Stanąłem wreszcie pod domem Uruhy. Odetchnąłem głęboko. Z nadzieją, że się nikomu nie wygadam o ostatnich wydarzeniach, zapukałem do drzwi wejściowych.
Niedziela. Ostatni dzień tygodnia, dzień wolny od szkoły, a także dzień, w którym odbywały się próby zespołu. Zerknąłem na zegarek w telefonie. Mam jeszcze godzinę. Czyli spokojnie zdążę do Uruhy, który mieszka na drugim końcu miasta. U niego odbywają się wszystkie próby; jako jedyny z naszej piątki ma dom, w dodatku całkiem spory, a jego rodzice podsłuchując podczas jednej z naszych prób stwierdzili, że są naszymi największymi (i pierwszymi) fanami. Tylko mu pozazdrościć... Ah, zapomniałbym... Skoro to moja historia, wypadałoby przedstawić siebie i resztę. Tak więc, nazywam sie Takanori Matsumoto. Aktualnie mieszkam w Tokio, gdzie również uczęszczam do publicznego liceum. Sytuacja w mojej rodzinie do najlepszych nie należy - jak już zdążyłem wspomnieć, moi rodzice to homofoby i za nic nie będą choćby próbować zaakceptować swojego syna-homoseksualistę. Przyjaciele mówią, że jestem genialnym tekściarzem i wokalistą, choć sam o sobie mam dość niskie mniemanie.
Dalej jest Uruha, a tak na prawdę Kouyou Takashima. To on wymyślił mi ksywkę "Ruki". Był przy mnie zawsze; w tych dobrych chwilach i tych złych. Nigdy mnie nie zostawił, bo ,,miał lepsze rzeczy do roboty". To własnie jego darzę zaufaniem i ogromnym uczuciem, które ludzie nazywają miłością. Mimo to, nie mówię mu wszystkiego. Choćby o mojej obecnej sytuacji w rodzinie - niepotrzebnie by się zamartwiał. Jest świetnym gitarzystą, wokół którego zbierają się tłumy zarówno dziewczyn jak i facetów, podziwiających jego urodę. To on trzyma nasz zespół razem i podnosi na duchu, gdy tego potrzeba. Istny Anioł.
Kolejny jest Akira Suzuki, albo, jak na niego mówią, Reita. Nigdy nie rozstaje się ze swoją opaską na nosie. Sam nie wiem po co ją nosi - nigdy mi tego nie powiedział. Po prostu pewnego dnia przyszedł na próbę z tą szmatą na twarzy. Szczerze, przez nią Reita sprawia wrażenie silnego, wręcz przerażającego, dlatego też co strachliwsi omijają go szerokim łukiem. Kiedyś mi powiedział, że najbardziej na świecie kocha Sex Pistols, a zaraz po tym swój bas. To on wyskoczył z pomysłem założenia zespołu.
Yuu Shiroyama, inaczej Aoi, jest najstarszy z naszej paczki. Optymistyczny, zabawny chłopak, a także świetny kompozytor. Uwielbia, gdy ktoś prawi komplementy na temat jego gry. Ma świra na punkcie gitar - dać mu jakąś, wciągnie się w grę tak bardzo, że nie odciągnie się go od instrumentu przez bite pół dnia.
I wreszcie jest Yune. Jego prawdziwego imienia i nazwiska nie zna żaden z nas. Właściwie, mało kto wie o nim więcej niż to, że gra na perkusji. Dla obcych potrafi być niezwykle wredny, jednak gdy pozna się go bliżej, okazuje się, że jest niezwykle pomocny i miły. Wszystko jednak ma swoje granice...
Razem tworzymy zgrany zespół, grający jeszcze jedynie w garażu Uruhy i raz na jakiś czas w co lepszym barze. Nazwę, The GazettE, wymyśliłem razem z Kouyou i Akirą, kiedy to jeszcze byliśmy dzieciakami nie zdającymi sobie sprawy z trudności, jaką jest założenie zespołu.
Stanąłem wreszcie pod domem Uruhy. Odetchnąłem głęboko. Z nadzieją, że się nikomu nie wygadam o ostatnich wydarzeniach, zapukałem do drzwi wejściowych.
czwartek, 11 kwietnia 2013
Second Side of Life 1
Paring: Ruki x Uruha
N/A: Dobra, wiem, że nie skończyłam jeszcze 'I will be here forever', ale co z tego? :"D Macie tutaj nową serię pt. 'Second Side of Life' (Druga Strona Życia). Znowu o The GazettE. Aż sama się sobie dziwię, że jeszcze mi się nie znudzili. Ale cóż. Pisane z punktu widzenia Rukiego. I powiem jeszcze, że w tej serii, jeżeli będę czuć się na siłach, opiszę scenę seksu xD A, chcę jeszcze powiedzieć, tak dla jasności, że rzecz się dzieje za czasów licealnych Gazet, kiedy to Ruki, Uruha, Aoi, Reita i Yune rozwijali swoje talenty, a sława była jeszcze marzeniem. Co do Yune - niestety nie mam o nim zbyt wiele informacji (tylko tyle, że był perkusistą i odszedł z zespołu na początku roku 2003), więc większość, co tu o nim napiszę, jest niczym innym jak moim wyobrażeniem go. No nic, nie przedłużając: hołp ju lajk it.
Dlaczego związki homoseksualne są potępiane przez wielu, w tym moich rodziców? Nie potrafią tego zaakceptować, nie rozumieją tego. Nie tak powinni się zachować; nie powinni powinni mnie wyrzucać, pozbawiać dachu nad głową, wydziedziczać. Gardzą mną. Tak powiedzieli. ,,Nie będziemy wychowywać jakiegoś pedała!". Idioci.
Większość się pewnie zastanawia, po co im to w ogóle powiedziałem. Otóż, zrobiłem to... przypadkiem. Zabawne, nie? Przypadkiem straciłem dom i rodziców. Za tym drugim jednak nie tęsknię. Bo co to za rodzina, która bije swoje dziecko za byle co? Właśnie.
Usiadłem na spakowanym w pośpiechu plecaku i poprawiając płaszcz spojrzałem na rozgwieżdżone niebo.
Dokąd się teraz udam? Co powiem przyjaciołom? Kouyou? Że jestem szalenie w nim zakochanym gejem? I co? Ucieknie, odsunie się ode mnie, tak samo reszta chłopaków. I zostanę sam. A z tej samotności się zabiję i nikt mnie już nie zostawi. W sumie, to też jakieś rozwiązanie... Ucieczka od problemów... Nie. Nie powiem im, nie zabiję się. Nie powiem, że nie mam domu, że rodzina się do mnie nie przyznaje, bo jestem ,,inny". Samo powiedzenie im, że wylądowałem na ulicy odpada - będą się wypytywać, a wtedy nawet kłamstwo nie przejdzie. Zawsze wiedzą, kiedy kłamię.
Z westchnięciem sięgnąłem do kieszeni płaszcza po portfel. Zajrzałem do niego. Pieniędzy starczy mi ledwie na śniadanie i niewielki obiad.
Jebany świat. Pierdoleni ludzie.
Skuliłem się jeszcze bardziej, drżąc z zimna. Ręką sięgnąłem leżącego na ziemi śniegu i uformowałem z niego śnieżkę. Podrzuciłem ją kilka razy w dłoni i rzuciłem o pień drzewa rosnącego po drugiej stronie alejki w parku, w którym siedziałem. Wstałem, zbierając z ziemi plecak. Zarzuciłem go na ramię i poszedłem wolnym krokiem przed siebie.
~Następnego dnia~
Niedziela. Ostatni dzień tygodnia, dzień wolny od szkoły, a także dzień, w którym odbywały się próby zespołu. Zerknąłem na zegarek w telefonie. Mam jeszcze godzinę. Czyli spokojnie zdążę do Uruhy, który mieszka na drugim końcu miasta. U niego odbywają się wszystkie próby; jako jedyny z naszej piątki ma dom, w dodatku całkiem spory, a jego rodzice podsłuchując podczas jednej z naszych prób stwierdzili, że są naszymi największymi (i pierwszymi) fanami. Tylko mu pozazdrościć...
N/A: Dobra, wiem, że nie skończyłam jeszcze 'I will be here forever', ale co z tego? :"D Macie tutaj nową serię pt. 'Second Side of Life' (Druga Strona Życia). Znowu o The GazettE. Aż sama się sobie dziwię, że jeszcze mi się nie znudzili. Ale cóż. Pisane z punktu widzenia Rukiego. I powiem jeszcze, że w tej serii, jeżeli będę czuć się na siłach, opiszę scenę seksu xD A, chcę jeszcze powiedzieć, tak dla jasności, że rzecz się dzieje za czasów licealnych Gazet, kiedy to Ruki, Uruha, Aoi, Reita i Yune rozwijali swoje talenty, a sława była jeszcze marzeniem. Co do Yune - niestety nie mam o nim zbyt wiele informacji (tylko tyle, że był perkusistą i odszedł z zespołu na początku roku 2003), więc większość, co tu o nim napiszę, jest niczym innym jak moim wyobrażeniem go. No nic, nie przedłużając: hołp ju lajk it.
Dlaczego związki homoseksualne są potępiane przez wielu, w tym moich rodziców? Nie potrafią tego zaakceptować, nie rozumieją tego. Nie tak powinni się zachować; nie powinni powinni mnie wyrzucać, pozbawiać dachu nad głową, wydziedziczać. Gardzą mną. Tak powiedzieli. ,,Nie będziemy wychowywać jakiegoś pedała!". Idioci.
Większość się pewnie zastanawia, po co im to w ogóle powiedziałem. Otóż, zrobiłem to... przypadkiem. Zabawne, nie? Przypadkiem straciłem dom i rodziców. Za tym drugim jednak nie tęsknię. Bo co to za rodzina, która bije swoje dziecko za byle co? Właśnie.
Usiadłem na spakowanym w pośpiechu plecaku i poprawiając płaszcz spojrzałem na rozgwieżdżone niebo.
Dokąd się teraz udam? Co powiem przyjaciołom? Kouyou? Że jestem szalenie w nim zakochanym gejem? I co? Ucieknie, odsunie się ode mnie, tak samo reszta chłopaków. I zostanę sam. A z tej samotności się zabiję i nikt mnie już nie zostawi. W sumie, to też jakieś rozwiązanie... Ucieczka od problemów... Nie. Nie powiem im, nie zabiję się. Nie powiem, że nie mam domu, że rodzina się do mnie nie przyznaje, bo jestem ,,inny". Samo powiedzenie im, że wylądowałem na ulicy odpada - będą się wypytywać, a wtedy nawet kłamstwo nie przejdzie. Zawsze wiedzą, kiedy kłamię.
Z westchnięciem sięgnąłem do kieszeni płaszcza po portfel. Zajrzałem do niego. Pieniędzy starczy mi ledwie na śniadanie i niewielki obiad.
Jebany świat. Pierdoleni ludzie.
Skuliłem się jeszcze bardziej, drżąc z zimna. Ręką sięgnąłem leżącego na ziemi śniegu i uformowałem z niego śnieżkę. Podrzuciłem ją kilka razy w dłoni i rzuciłem o pień drzewa rosnącego po drugiej stronie alejki w parku, w którym siedziałem. Wstałem, zbierając z ziemi plecak. Zarzuciłem go na ramię i poszedłem wolnym krokiem przed siebie.
~Następnego dnia~
Niedziela. Ostatni dzień tygodnia, dzień wolny od szkoły, a także dzień, w którym odbywały się próby zespołu. Zerknąłem na zegarek w telefonie. Mam jeszcze godzinę. Czyli spokojnie zdążę do Uruhy, który mieszka na drugim końcu miasta. U niego odbywają się wszystkie próby; jako jedyny z naszej piątki ma dom, w dodatku całkiem spory, a jego rodzice podsłuchując podczas jednej z naszych prób stwierdzili, że są naszymi największymi (i pierwszymi) fanami. Tylko mu pozazdrościć...
piątek, 5 kwietnia 2013
I will be here forever cz.IV
N/A: Na prawdę nie mam co robić... więc wstawiam kolejną notkę i się cieszcie. Ta część mi nie wyszła. Następna natomiast pojawi się, gdy będzie mi się chciało ją napisać.
Następnego dnia, gdy się obudziłem było już południe. Wygramoliłem się z łóżka i zająłem łazienkę. Dopiero gdy z niej wyszedłem zauważyłem, że Aoia nie ma. ,,No tak, pewnie już dawno jest z chłopakami" - pomyślałem, jednak nie mogłem się wyzbyć uczucia niepokoju.
Wychodząc z pokoju od razu skierowałem się do stołówki, gdzie przebywała reszta. Ruki, Uruha, Aoi i Kai siedzieli przy jedynym trzymającym się stole i gadali o czymś. Gdy tylko mnie zauważyli, zwrócili oczy w moją stronę i przywitali uśmiechami. Tylko Aoi sprawiał wrażenie przybitego. Gdy na niego spojrzałem, od razu przypomniałem sobie jego wczorajszy monolog. Usiadłem na przeciwko niego. Po chwili ktoś postawił przede mną talerz z marnie wyglądającym jedzeniem. Rozmyślając zacząłem dłubać widelcem w czymś, co domyślnie miało być jajecznicą, a chłopacy wrócili do rozmowy, żywo gestykulując przy tym rękoma. Nie wiem o czym gadali - nie słuchałem ich. Myślami byłem przy naszym gitarzyście rytmicznym. Ostatnio coraz częściej o nim rozmyślam. ,,Reita, pierdolisz jakbyś się zakochał..."
Po zjedzonym posiłku wszyscy rozeszli się do swoich pokoi. Brunet szedł tuż za mną. Czułem na sobie jego natarczywe spojrzenie.
- Aoi. Dlaczego wczoraj płakałeś? - spytałem próbując trawić kluczem w dziurkę od zamka - Aoi - powtórzyłem, gdy nie doczekałem się odpowiedzi. Zamek ustąpił i mogliśmy wejść do środka. Gitarzysta usiadł na łóżku, wciąż milcząc - Aoi, do cholery, pytam się o coś!
- Huh...? Nie płakałem, zdawało ci się - mruknął.
- Łżesz. Widać, po opuchniętych oczach - powiedziałem spokojnie, siadając obok niego - Więc, dlaczego?
Zwrócił spojrzenie swoich oczu na bliżej nieokreślony punkt za oknem. Drgnął lekko, gdy wyszeptałem jego imię i położyłem dłoń na ramieniu chłopaka.
Cisza, jaka między nami nastała była wręcz przytłaczająca. Namacalna. I nagle coś do mnie dotarło. Coś, co powinienem był zauważyć już dawno; ten brunet, siedzący obok mnie, unikający mojego wzroku, nie odpowiadający na moje pytania gitarzysta - kochał mnie. Zganiłem się w myślach za swoją ślepotę i głupotę. Ignorowałem go, myślałem jedynie o sobie i Rukim, który mnie nie kochał. A Aoi cierpliwie czekał, aż zwrócę na niego uwagę. Złapałem go delikatnie za brodę i zmusiłem do spojrzenia mi w oczy. Żaden z nas nie odwracał wzroku, żaden nic nie mówił. Słyszeliśmy jedynie bicia naszych serc, a przynajmniej ja swojego. Yuu zamknął oczy i rozchylił lekko wargi, oczekując pocałunku. Ten jednak nie nadszedł. Byłem zbyt zamyślony, zapatrzony w niego, żeby zrobić jakikolwiek ruch. Otworzył oczy, a ja mogłem w nich wyczytać takie uczucia jak niepewność, strach, miłość i... smutek. Czyżby był smutny, że go nie pocałowałem...?
Następnego dnia, gdy się obudziłem było już południe. Wygramoliłem się z łóżka i zająłem łazienkę. Dopiero gdy z niej wyszedłem zauważyłem, że Aoia nie ma. ,,No tak, pewnie już dawno jest z chłopakami" - pomyślałem, jednak nie mogłem się wyzbyć uczucia niepokoju.
Wychodząc z pokoju od razu skierowałem się do stołówki, gdzie przebywała reszta. Ruki, Uruha, Aoi i Kai siedzieli przy jedynym trzymającym się stole i gadali o czymś. Gdy tylko mnie zauważyli, zwrócili oczy w moją stronę i przywitali uśmiechami. Tylko Aoi sprawiał wrażenie przybitego. Gdy na niego spojrzałem, od razu przypomniałem sobie jego wczorajszy monolog. Usiadłem na przeciwko niego. Po chwili ktoś postawił przede mną talerz z marnie wyglądającym jedzeniem. Rozmyślając zacząłem dłubać widelcem w czymś, co domyślnie miało być jajecznicą, a chłopacy wrócili do rozmowy, żywo gestykulując przy tym rękoma. Nie wiem o czym gadali - nie słuchałem ich. Myślami byłem przy naszym gitarzyście rytmicznym. Ostatnio coraz częściej o nim rozmyślam. ,,Reita, pierdolisz jakbyś się zakochał..."
Po zjedzonym posiłku wszyscy rozeszli się do swoich pokoi. Brunet szedł tuż za mną. Czułem na sobie jego natarczywe spojrzenie.
- Aoi. Dlaczego wczoraj płakałeś? - spytałem próbując trawić kluczem w dziurkę od zamka - Aoi - powtórzyłem, gdy nie doczekałem się odpowiedzi. Zamek ustąpił i mogliśmy wejść do środka. Gitarzysta usiadł na łóżku, wciąż milcząc - Aoi, do cholery, pytam się o coś!
- Huh...? Nie płakałem, zdawało ci się - mruknął.
- Łżesz. Widać, po opuchniętych oczach - powiedziałem spokojnie, siadając obok niego - Więc, dlaczego?
Zwrócił spojrzenie swoich oczu na bliżej nieokreślony punkt za oknem. Drgnął lekko, gdy wyszeptałem jego imię i położyłem dłoń na ramieniu chłopaka.
Cisza, jaka między nami nastała była wręcz przytłaczająca. Namacalna. I nagle coś do mnie dotarło. Coś, co powinienem był zauważyć już dawno; ten brunet, siedzący obok mnie, unikający mojego wzroku, nie odpowiadający na moje pytania gitarzysta - kochał mnie. Zganiłem się w myślach za swoją ślepotę i głupotę. Ignorowałem go, myślałem jedynie o sobie i Rukim, który mnie nie kochał. A Aoi cierpliwie czekał, aż zwrócę na niego uwagę. Złapałem go delikatnie za brodę i zmusiłem do spojrzenia mi w oczy. Żaden z nas nie odwracał wzroku, żaden nic nie mówił. Słyszeliśmy jedynie bicia naszych serc, a przynajmniej ja swojego. Yuu zamknął oczy i rozchylił lekko wargi, oczekując pocałunku. Ten jednak nie nadszedł. Byłem zbyt zamyślony, zapatrzony w niego, żeby zrobić jakikolwiek ruch. Otworzył oczy, a ja mogłem w nich wyczytać takie uczucia jak niepewność, strach, miłość i... smutek. Czyżby był smutny, że go nie pocałowałem...?
Dlaczego?
N/A: Napisane pod wpływem złego nastroju, dołującej piosenki i zmęczenia, więc mogą się pojawić błędy.
Od najmłodszych lat wszyscy wokół utwierdzali mnie w przekonaniu, że jestem nienormalna, bo odrywam wszystkim lalkom, niby tak lubianym przez małe dziewczynki, głowy, czy też znęcam się nad innymi. ,,To nie przystoi takiej dziewczynce" - powtarzali. Unikali mnie, a ja chodziłam święcie przekonana, że mi to nie przeszkadza. Rodzinie natomiast wydawało się, że chcę być sama, że wolę pustkę mojego pełnego pluszaków i zabawek pokoju od ludzi. Mylili się. Tak na prawdę nie lubiłam być sama - bałam się tego. Przez otaczające mnie istoty byłam samotna. Mimo tylu osób, które mnie znały - cała szkoła kojarzyła mnie choćby z imienia czy opowieści tych, co mnie ,,znają". Byli jak reporterzy - ze szczątków wiedzy o mojej marnej istocie tworzyli zmyślne historie przepełnione nienawiścią do mnie, a następnie rozgłaszali je wśród innych, by zyskać uznanie w ich oczach, a mnie oczernić. A ja na prawdę czułam się jak gwiazda, będąc głównym tematem wielu rozmów. Gwiazda oświetlona blaskiem nienawiści i obrzydzenia. Opuszczona przez wszystkich, odrzucona jak zużyta prezerwatywa do śmietnika, który w moim przypadku był całkiem sporym pokojem - moją własnością. Spędzam w nim kolejne lata, gnijąc wewnętrznie. Już nawet nie próbuję ,,poskładać" mojej zrujnowanej psychiki i poczucia własnej wartości. Nikt nie próbuje. Nigdy nie próbowali, choć kiedyś usłyszałam strzępek rozmowy moich rodzicieli: ,,trzeba ją wysłać do psychiatry". Te słowa wciąż odbijają się echem w mojej głowie, a gdy milkną na chwilę - są zastępowane pulsującym bólem rozciętego nadgarstka. Każda kolejna minuta, sekunda, mojej egzystencji dobija mnie coraz bardziej. Idąc do szkoły szepczę cicho w myślach, by to był tylko sen - żebym tylko nie musiała tam iść, żeby to się skończyło - wszak każdy koszmar ma swój koniec. Więc ten też musi mieć. I wszyscy to wiedzą - końcem istnienia jest śmierć. Często zastanawiam się po co jeszcze żyję. Prócz gitary akustycznej, kartek na które przelewam swoje myśli i ołówka nie mam nic. Wszystko straciłam... kiedy? Jak mogłam coś stracić, skoro nigdy nic nie zyskałam? Nadzieja na lepsze życie umarła wraz z moimi narodzinami. Więc dlaczego się nie zabiłam? Nie wiem, nie potrafię na to odpowiedzieć, nawet sobie. Zasnąć i się nie obudzić. Albo spłonąć skąpana we własnej krwi w nieskażonym ogniu. Równie pięknym co niszczycielskim.
W głowie jednak tylko jedno pytanie: dlaczego?
Od najmłodszych lat wszyscy wokół utwierdzali mnie w przekonaniu, że jestem nienormalna, bo odrywam wszystkim lalkom, niby tak lubianym przez małe dziewczynki, głowy, czy też znęcam się nad innymi. ,,To nie przystoi takiej dziewczynce" - powtarzali. Unikali mnie, a ja chodziłam święcie przekonana, że mi to nie przeszkadza. Rodzinie natomiast wydawało się, że chcę być sama, że wolę pustkę mojego pełnego pluszaków i zabawek pokoju od ludzi. Mylili się. Tak na prawdę nie lubiłam być sama - bałam się tego. Przez otaczające mnie istoty byłam samotna. Mimo tylu osób, które mnie znały - cała szkoła kojarzyła mnie choćby z imienia czy opowieści tych, co mnie ,,znają". Byli jak reporterzy - ze szczątków wiedzy o mojej marnej istocie tworzyli zmyślne historie przepełnione nienawiścią do mnie, a następnie rozgłaszali je wśród innych, by zyskać uznanie w ich oczach, a mnie oczernić. A ja na prawdę czułam się jak gwiazda, będąc głównym tematem wielu rozmów. Gwiazda oświetlona blaskiem nienawiści i obrzydzenia. Opuszczona przez wszystkich, odrzucona jak zużyta prezerwatywa do śmietnika, który w moim przypadku był całkiem sporym pokojem - moją własnością. Spędzam w nim kolejne lata, gnijąc wewnętrznie. Już nawet nie próbuję ,,poskładać" mojej zrujnowanej psychiki i poczucia własnej wartości. Nikt nie próbuje. Nigdy nie próbowali, choć kiedyś usłyszałam strzępek rozmowy moich rodzicieli: ,,trzeba ją wysłać do psychiatry". Te słowa wciąż odbijają się echem w mojej głowie, a gdy milkną na chwilę - są zastępowane pulsującym bólem rozciętego nadgarstka. Każda kolejna minuta, sekunda, mojej egzystencji dobija mnie coraz bardziej. Idąc do szkoły szepczę cicho w myślach, by to był tylko sen - żebym tylko nie musiała tam iść, żeby to się skończyło - wszak każdy koszmar ma swój koniec. Więc ten też musi mieć. I wszyscy to wiedzą - końcem istnienia jest śmierć. Często zastanawiam się po co jeszcze żyję. Prócz gitary akustycznej, kartek na które przelewam swoje myśli i ołówka nie mam nic. Wszystko straciłam... kiedy? Jak mogłam coś stracić, skoro nigdy nic nie zyskałam? Nadzieja na lepsze życie umarła wraz z moimi narodzinami. Więc dlaczego się nie zabiłam? Nie wiem, nie potrafię na to odpowiedzieć, nawet sobie. Zasnąć i się nie obudzić. Albo spłonąć skąpana we własnej krwi w nieskażonym ogniu. Równie pięknym co niszczycielskim.
W głowie jednak tylko jedno pytanie: dlaczego?
wtorek, 2 kwietnia 2013
I will be here forever cz.III
N/A: Wstawiam to ścierwo, bo kot mnie zmusił ;-;
Kolejny dzień w rozpadającym się hotelu. Który to już...? A tak, trzeci. Zepsuty bus znajdował się aktualnie u mechanika, Ruki i Uruha coraz częściej publicznie zaznaczali, że są razem; to dając sobie całusa w policzek czy w usta, to szepcząc sobie na ucho sprośne słowa... A moja rozmowa z Aoiem na temat moich uczuć, na którą się uparł, odwlekana była przeze mnie pod pretekstem braku czasu, nastroju, chęci, czy też potrzeby ciszy i spokoju. Kai natomiast nie próbował poruszać tego tematu wiedząc, że nie odniesie to żadnych skutków. Krótko mówiąc, on jedyny zachowywał się jak zwykle.
Westchnąłem cierpiętniczo i odstawiłem na bok swój bas, na którym jeszcze przed chwilą wygrywałem jedną z naszych piosenek - ,,Sugar Pain". Podchodziłem do okna, gdy usłyszałem natarczywe pukanie do drzwi. Otworzyłem je, a moim oczom ukazał się przerażony Uruha.
- Jest tu Ruki?! - spytał zaglądając do najgłębszego zakamarka pokoju.
- Nie, nie ma go. Coś się stało? - spytałem spokojnie, śledząc wzrokiem roztrzęsionego gitarzystę.
Nie przeczę, na samą myśl o wokaliście moje serce przyspieszyło, choć nie na długo. Na wieść, że gitarzysta pokłócił się z wokalistą, który potem wybiegł i nigdzie nie mogli go znaleźć - zamarłem. Wybiegłem szybko z pokoju, a następnie z hotelu i, wykrzykując imię Rukiego, pobiegłem na jego poszukiwania.
W końcu go znalazłem. Dobry kilometr od hotelu, w którym zatrzymaliśmy się na czas naprawy busa. Usiadłem obok siedzącego nad jeziorem Rukiego i objąłem go ramieniem.
- Spierdalaj - warknął, nie podnosząc na mnie wzroku - Nie mam ochoty do gadania.
- Uhm, wiem - objąłem go mocniej, nie zrażając się jego tonem.
Chłopak nie powstrzymując łez wtulił się we mnie mocno, a ja odruchowo zacząłem gładzić go po włosach. Po jakimś czasie się uspokoił.
- Chodź, wracajmy do hotelu - szepnąłem i wstałem, gdy kiwnął głową.
Wciąż obejmując go ramieniem skierowałem się do hotelu, pod którym znaleźliśmy się około dwóch godzin później. Przywitał nas cały zespół. Prócz Uruhy. Rozejrzałem się za nim, jednak nigdzie go nie zauważyłem. Kai i Aoi uściskali wokalistę, po czym powiedzieli mu, gdzie jest Uruha. Natychmiast się do niego udał.
- Reita, możemy pogadać? - zaczął Aoi, gdy Kai poszedł załatwiać swoje sprawy.
- Sory, zmęczony jestem, może później.
- Oboje wiemy, że ,,później' już nie będzie. Nigdy nie ma. Reita, proszę, to zajmie chwilę... - błagał, idąc za mną do pokoju. Nie słysząc już słowa sprzeciwu z mojej strony, kontynuował: - Wiem, że kochasz Rukiego, ale on ciebie nie. Nie rób sobie nadziei, bo to się tylko źle dla ciebie skończy. Zastanów się dobrze nad swoimi uczuciami, czy na prawdę go kochasz, czy tylko sam siebie okłamujesz - przerwał na chwilę, gdyż zatrzasnąłem mu drzwi przed nosem - Rozejrzyj się uważnie, dojrzyj wreszcie tych, którzy na prawdę darzą cię uczuciem... - jego głos drżał, jakby z trudem powstrzymywał płacz.
Po chwili dało się usłyszeć cichnący odgłos kroków. Aoi odszedł. Nie wiem gdzie, nie wiem na ile. Później się tym pomartwię.Zacząłem zastanawiać się nad jego słowami. Może rzeczywiście nie byłem pewien swoich uczuć...?
Rozmyślając, zawitałem do cudownej krainy Morfeusza.
Kolejny dzień w rozpadającym się hotelu. Który to już...? A tak, trzeci. Zepsuty bus znajdował się aktualnie u mechanika, Ruki i Uruha coraz częściej publicznie zaznaczali, że są razem; to dając sobie całusa w policzek czy w usta, to szepcząc sobie na ucho sprośne słowa... A moja rozmowa z Aoiem na temat moich uczuć, na którą się uparł, odwlekana była przeze mnie pod pretekstem braku czasu, nastroju, chęci, czy też potrzeby ciszy i spokoju. Kai natomiast nie próbował poruszać tego tematu wiedząc, że nie odniesie to żadnych skutków. Krótko mówiąc, on jedyny zachowywał się jak zwykle.
Westchnąłem cierpiętniczo i odstawiłem na bok swój bas, na którym jeszcze przed chwilą wygrywałem jedną z naszych piosenek - ,,Sugar Pain". Podchodziłem do okna, gdy usłyszałem natarczywe pukanie do drzwi. Otworzyłem je, a moim oczom ukazał się przerażony Uruha.
- Jest tu Ruki?! - spytał zaglądając do najgłębszego zakamarka pokoju.
- Nie, nie ma go. Coś się stało? - spytałem spokojnie, śledząc wzrokiem roztrzęsionego gitarzystę.
Nie przeczę, na samą myśl o wokaliście moje serce przyspieszyło, choć nie na długo. Na wieść, że gitarzysta pokłócił się z wokalistą, który potem wybiegł i nigdzie nie mogli go znaleźć - zamarłem. Wybiegłem szybko z pokoju, a następnie z hotelu i, wykrzykując imię Rukiego, pobiegłem na jego poszukiwania.
W końcu go znalazłem. Dobry kilometr od hotelu, w którym zatrzymaliśmy się na czas naprawy busa. Usiadłem obok siedzącego nad jeziorem Rukiego i objąłem go ramieniem.
- Spierdalaj - warknął, nie podnosząc na mnie wzroku - Nie mam ochoty do gadania.
- Uhm, wiem - objąłem go mocniej, nie zrażając się jego tonem.
Chłopak nie powstrzymując łez wtulił się we mnie mocno, a ja odruchowo zacząłem gładzić go po włosach. Po jakimś czasie się uspokoił.
- Chodź, wracajmy do hotelu - szepnąłem i wstałem, gdy kiwnął głową.
Wciąż obejmując go ramieniem skierowałem się do hotelu, pod którym znaleźliśmy się około dwóch godzin później. Przywitał nas cały zespół. Prócz Uruhy. Rozejrzałem się za nim, jednak nigdzie go nie zauważyłem. Kai i Aoi uściskali wokalistę, po czym powiedzieli mu, gdzie jest Uruha. Natychmiast się do niego udał.
- Reita, możemy pogadać? - zaczął Aoi, gdy Kai poszedł załatwiać swoje sprawy.
- Sory, zmęczony jestem, może później.
- Oboje wiemy, że ,,później' już nie będzie. Nigdy nie ma. Reita, proszę, to zajmie chwilę... - błagał, idąc za mną do pokoju. Nie słysząc już słowa sprzeciwu z mojej strony, kontynuował: - Wiem, że kochasz Rukiego, ale on ciebie nie. Nie rób sobie nadziei, bo to się tylko źle dla ciebie skończy. Zastanów się dobrze nad swoimi uczuciami, czy na prawdę go kochasz, czy tylko sam siebie okłamujesz - przerwał na chwilę, gdyż zatrzasnąłem mu drzwi przed nosem - Rozejrzyj się uważnie, dojrzyj wreszcie tych, którzy na prawdę darzą cię uczuciem... - jego głos drżał, jakby z trudem powstrzymywał płacz.
Po chwili dało się usłyszeć cichnący odgłos kroków. Aoi odszedł. Nie wiem gdzie, nie wiem na ile. Później się tym pomartwię.Zacząłem zastanawiać się nad jego słowami. Może rzeczywiście nie byłem pewien swoich uczuć...?
Rozmyślając, zawitałem do cudownej krainy Morfeusza.
Subskrybuj:
Posty (Atom)